Nie tylko od szabli i szklanki

Polak, Węgier, dwa bratanki…” Nie ma kogoś, kto tego historycznego przysłowia nie zna. Już jutro gramy z Węgrami, a postaci piłkarskich łączących oba kraje jest mnóstwo.


Wczoraj obchodziliśmy „Dzień przyjaźni polsko-węgierskiej”, a już jutro zagramy z Węgrami w Budapeszcie. Niedawno, przy okazji przypomnienia pocztu zagranicznych trenerów reprezentacji Polski, pisaliśmy na łamach „Sportu” o kilku węgierskich szkoleniowcach, z tym pierwszym, Imre Pozsonyi’m, na czele, którzy zapisali się w historii naszej drużyny narodowej.

Niedawno również przedstawiliśmy tych szkoleniowców znad Dunaju, którzy prowadzili Górnika Zabrze, a wśród nich postacią absolutnie pomnikową dla historii klubu z Roosevelta jest Geza Kalocsay. Rozmawiając o tych trenerach śmiało można powiedzieć, że Węgrzy uczyli nas futbolu, ale w historii piłkarskich kontaktów polsko-węgierskich wybitnych postaci było i jest zdecydowanie więcej.

Miłość była silniejsza

Rezsoe Patkolo pochodził z Budapesztu i był wychowankiem jednego z najznamienitszych tamtejszych klubów, czyli Ujpestu. W czasie wojny grał w Gammie Budapeszt, a w 1944 roku został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. To tam poznał swoją przyszłą żonę, Polkę, Janinę. I choć po zakończeniu wojny wrócił do domu, grał dla Ujpestu i dwa razy wystąpił w reprezentacji Węgier, miłość okazała się silniejsza.

W 1947 Janina i Rezsoe pobrali się, Patkolo osiadł w Polsce, a rok później uzyskał nasze obywatelstwo. Wtedy zmienił też imię na Rudolf. Najpierw zamieszkał w Łodzi i występował w ŁKS-ie. Później grał w Wiśle Kraków i to właśnie w tych dwóch klubach uzbierał 51 występów w naszej ekstraklasie. Jesienią 1949 roku został powołany do reprezentacji Polski.

Zadebiutował w niej 2 października w starciu z Bułgarią. Łącznie rozegrał trzy spotkania z orzełkiem na piersi i choć furory nie zrobił, to do dziś jest jedynym piłkarzem, który ma na swoim koncie mecze w naszej, a także innej drużynie narodowej, nie licząc zawodników, którzy występowali w innych drużyna młodzieżowych. Patkolo grał jeszcze dla Stali Stalowa Wola, gdzie osiadł na stałe oraz Kujawiaka Włocławek. Przez wiele lat zajmował się szkoleniem młodzieży. W Stalowej Woli, do dziś, rozgrywany jest turniej jego imienia, a przez lata nikt nie zwracał się do niego inaczej niż „panie Rudku”.

Panowie ze „Złotej jedenastki”

W styczniu 1972 roku gruchnęła wiadomość, że trenerem zajmującej trzecie od końca w tabeli ekstraklasy Stali Rzeszów został Nandor Hidegkuti. To była absolutna sensacja – wspominał po latach Orest Lenczyk, który został asystentem legendarnego węgierskiego piłkarza. Hidegkuti był członkiem „Złotej jedenastki”, obok m.in. Ferenca Puskasa, Sandora Kocsisa i Zoltana Czibora. To on w epickim meczy Anglia – Węgry na Wembley, wygranym przez Madziarów 6:3 w 1953 roku, strzelił hat tricka.

Był mistrzem olimpijskim i wicemistrzem świata, ale naszej ekstraklasy nie zawojował. Stal Rzeszów, po dziesięciu sezonach, spadła z ligi, choć ostatni mecz, wygrany 1:0 z Polonią Bytom, obejrzało na rzeszowskim stadionie 10 tysięcy widzów. Było to ostatnie spotkanie wielkiego Węgra na stanowisku.
Jednym z kolegów Hidegkutiego z boiska był chyba najlepszy bramkarz świata lat 50. poprzedniego stulecia, Gyula Grocsis.

Gdy w 1962 roku ten legendarny golkiper zakończył karierę, podjął pracę w branży górniczej. I przyjechał na Górny Śląsk. Dowiedzieli się o tym działacze Górnika i przez kilka miesięcy słynna „Czarna pantera” prowadziła treningi z różnymi bramkarzami zabrzańskich klubów. W gronie tym znalazł się Hubert Kostka. Legenda polskiej piłki wspomina, że Grocsis wprowadził zupełnie nowy, stały model treningu bramkarskiego, z którym nigdy wcześniej się nie spotkał. A następnie, gdy trenerem Górnika był już wspomniany Geza Kalocsay, Kostka – jako czynny zawodnik – odpowiadał za trening bramkarski!

Warzycha i inni

Górnik Zabrze, siłą rzeczy, przewija się w naszej opowieści. W latach 1987-90 piłkarzem tego klubu był Robert Warzycha, który trafił następnie do Evertonu. W angielskiej ekstraklasie występował do 1994 roku, a następnie – co było sporym zaskoczeniem – trafił na Węgry, zostając pierwszym polskim piłkarzem w tamtejszej ekstraklasie. W sumie grał w niej dwa sezony, dla MSC Pecs i Kispest-Honved Budapeszt.

Z drugim z wymienionych klubów zdobył Puchar Węgier i śmiało można stwierdzić, że był wielką gwiazdą madziarskiej ekstraklasy. I pewnie gdyby nie oferta z Columbus Crew, czyli zespołu występującego w świeżo utworzonej lidze MLS, to na Węgrzech pograłby dłużej.

Już w XXI wieku kilku polskich piłkarzy występowało w węgierskiej ekstraklasie. 77 meczów w barwach Vasasu zaliczył Mariusz Unierzyński. Trzy sezony w wielkim Ferencvarosie spędził Michał Nalepa i był to dla niego piękny czas, bo z budapesztańskim klubem zdobył mistrzostwo, trzy puchary, puchar ligi i superpuchar Węgier, a więc aż 6 trofeów, zaliczając 73 występy ligowe. Od lutego br. piłkarzem Honvedu jest Lukas Klemenz, a jakiś czas temu na Węgrzech odnalazł się, w niższych klasach, Dariusz Łatka, który kilka lat temu zakończył przygodę z piłką. Od 2016 roku ze względu na pracę żony były gracz m.in. Podbeskidzia mieszka w Budapeszcie i trochę kopie w piłkę.

Nikolić „rozwalił system”

Znacznie więcej Węgrów, nie mówiąc już o naturalizowanym Rudolfie Patkolo, występowało w naszej ekstraklasie, aniżeli Polaków nad Dunajem. Moda na Madziarów zaczęła się niedawno, bo w drugiej dekadzie XXI wieku. Węgrzy w naszym kraju występują do dziś, a tym, który podbił naszą ligę, był Nemanja Nikolić.

Urodził się w serbskiej miejscowości Senta, nieopodal granicy z Węgrami i to właśnie w tym kraju wypłynął na szerokie piłkarskie wody. W trakcie gry dla MOL Vidi uzyskał węgierskie obywatelstwo i zdecydował się grać dla tej reprezentacji, bo nikt z serbskiej drużyny narodowej się nim nie zainteresował. W 2015 roku za darmo trafił do Legii Warszawa i można powiedzieć, używając młodzieżowego slangu, „rozwalił system”.

Strzelał bramki jak na zawołanie. Po rundzie jesiennej miał 21 goli w… 21 meczach ligowych i zagrożony był nawet rekord Henryka Reymana, który królem strzelców naszej ligi został, w sezonie 1927, z liczbą 37 goli. Na wiosnę Nikolić tak skuteczny już jednak nie był. Ale najlepszym snajperem ligi został, z 28 trafieniami, co pozostaje najlepszym wynikiem w XXI wieku i trzecim najlepszym rezultatem po II wojnie światowej. Ani, choć rozgrywali w pojedynczym sezonie mniej spotkań, Włodzimierz Lubański, ani tez Robert Lewandowski, nie strzelili tylu goli w naszej lidze w jednym sezonie.

Nikolić z Legii trafił do MLS za 3 mln euro. A teraz znów gra na Węgrzech i jest w kadrze na jutrzejsze spotkanie w Budapeszcie. Podobnie jak inny były gracz ekstraklasy, Gergoe Lovrencsics, który występował w Lechu Poznań. W drużynie znajduje się również Laszlo Kleinheisler, którego – swego czasu – chciało… Podbeskidzie.

Rozległe znajomości Listkiewicza

Szczególną postacią, która łączy polski i węgierski futbol jest Michał Listkiewicz, prywatnie… kibic Ferencvarosu. W swej działalności pełnił on rozmaite funkcje, ale najbardziej znany jest z tego, że prowadził, na linii, finał mistrzostw świata w 1990 roku, a w latach 1999-2008 był prezesem PZPN-u. W 1977 roku ukończy filologię węgierską na Uniwersytecie Warszawskim i o Węgrzech zawsze wypowiada się z wielkim sentymentem. Swoją fascynację tym krajem zawdzięcza, jak zresztą wielu Polaków, wyjazdom na wakacje z rodzicami.

Później były studia i… handel, czym trudniły się setki tysięcy naszych rodaków. Listkiewicz sprzedawał w budapesztańskim akademiku perfumy, które na Węgrzech były towarem szalenie pożądanym. A następnie myślał o tym, by zostać tłumaczem. Był też korespondentem „Nepsportu”, największego sportowego dziennika na Węgrzech, ale ostatecznie zdecydował się na działalność sędziowską, choć warto przypomnieć, że w latach 1977-87 był też warszawskim korespondentem „Sportu”. Karierę arbitra zaczynał od koszykówki, a resztę już znamy.

Michał Listkiewicz na Węgrzech, jak zresztą prawie wszędzie, ma rozległe znajomości. Wiele lat temu został zaproszony na obiad przez… Viktora Orbana, dziś premiera węgierskiego rządu, który sam kiedyś był piłkarzem, a obecnie jest wielkim kibicem. To on założył klub Puskas Akademia, który niedawno zadebiutował w europejskich pucharach. To także Viktor Orban stał za budową Puskas Areny, 67-tysięcznego stadionu, na którym już jutro z Węgrami się zmierzymy.


Na zdjęciu: Nemanja Nikolić, być może, zagra jutro przeciwko Polsce w reprezentacji Węgier. W naszej ekstraklasie Węgier serbskiego pochodzenia był znakomity.

Fot. PressFocus