Wszyscy mówili: Uciekaj z Krakowa

Jesienią Słoweniec zagrał tylko dwa spotkania, ale raz pojawił się na boisku tylko na minutę. – Dwa dni przed przyjściem nowego trenera doznałem kontuzji barku. Nieszczęśliwie upadłem i musiałem pauzować przez 1,5 miesiąca. Gdy wróciłem, drużyna była gotowa i musiałem czekać na swoją szansę. Na każdym treningu dawałem z siebie 100%. Zagrałem w meczu z Arką, zanotowałem asystę, ale przegraliśmy i wróciłem na ławkę. To była decyzja trenera i nic nie mogłem zrobić – opisuje Matej Palczicz.

Klub widmo

Nie grał, więc nie miał szans na powrót do reprezentacji, o czym marzył. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że przez pół roku (jak pozostali piłkarze Wisły) Palczicz nie otrzymał ani jednej wypłaty. – Słyszałem głosy, bym stąd uciekał. Praktycznie wszyscy moi bliscy radzili mi: pakuj się i wyjeżdżaj z Krakowa. Mówili, że nie mogę tu zostać. Ale ja to widziałem z innej perspektywy. Wierzyłem, że sytuacja w końcu się wyprostuje, a dla mnie może to być szansa, by grać regularnie. Nie jestem taki, by w takiej sytuacji uciekać. W Krakowie trzymał mnie głód gry w piłkę w tej drużynie, a żyłem z oszczędności – mówi Słoweniec.

Wykazał się więc cierpliwością. Nie wiedział dokładnie, co się dzieje w klubie, więc nawet nie próbował wykorzystać kryzysu jako pretekst do ucieczki. Wezwanie do zapłaty złożył dopiero w styczniu, gdy sytuacja Wisły była już katastrofalna. – Styczeń był najtrudniejszy. Prawie wszyscy wysłaliśmy wezwanie do zapłaty, nie wiedzieliśmy co się dzieje, w klubie nie było praktycznie nikogo, kto mógł nam wyjaśnić, co się dzieje. Fajnie, że pojawili się nowi ludzie, którzy uratowali ten klub i jesteśmy im za to bardzo wdzięczni. Ta sytuacja pokazała, jak ważna jest Wisła dla jej kibiców – zaznacza Palczicz.

Mecz ostatniej szansy

Teraz może triumfować, bo od początku roku ma pewne miejsce w składzie Wisły, a klub uregulował wobec niego wszystkie rachunki. – Teraz dostałem już sto procent zaległości, więc ulga jest duża. To fajnie, gdy dostajesz pieniądze za to, co robisz. Zasługujesz na to, bez względu jaka jest sytuacja. Klub miał swoje problemy, ale my codziennie byliśmy w szatni i dawaliśmy z siebie maksa – przekonuje.

Ostatniego meczu z Lechią (0:1) nie będzie jednak wspominał dobrze. Był jednym z tych zawodników, którzy popełnili błąd w akcji bramkowej Lechii. – To wszystko było ze sobą połączone. Najpierw piłkę stracił Patryk Plewka, potem ja za bardzo zszedłem do środka, a Mateusz Lis też miał pecha przy obronie. Wszyscy z nas mogli zachować lepiej i zapobiec utracie tego gola – opisuje.

W niedzielę Wisła gra z Pogonią i jeśli marzy jeszcze o górnej ósemce, powinna to spotkanie wygrać. – Mecz z Pogonią będzie decydujący, musimy wygrać. Musimy od pierwszej minuty pokazać im, że to Wisła, że jesteśmy u siebie i dążymy do wygranej – przekonuje słoweński obrońca.

 

Na zdjęciu: Matej Palczicz (z lewej) i Artur Sobiech. W ostatniej kolejce górą był ten drugi.