„Nie wiązałem już z piłką przyszłości”. Kręte ścieżki Jakuba Bieleckiego

– Robię to, co kocham – mówi bramkarz Ruchu Chorzów, który opowiedział „Sportowi” o swojej dotychczasowej piłkarskiej drodze.


Fani Ruchu wybrali go najlepszym piłkarzem 2021 roku. Klubowe media ochrzciły mianem największego specjalisty od bronienia rzutów karnych, podpierając to statystykami i wyliczeniami. A nawet jeśli akurat nie zatrzymuje „jedenastek” – to może zdarzyć mu się tak spektakularna interwencja, jak w niedzielnym meczu w Suwałkach. Filmik z fragmentem telewizyjnej transmisji, na którym widać, jak w odstępie kilku sekund odbija trzy strzały rywali, stał się dla chorzowskich kibiców hitem ostatnich dni.

Jakub Bielecki, 21-letni bramkarz „Niebieskich”, jeszcze dwa sezony temu chciał sobie dać spokój z piłką, a dziś jest pewnym punktem zespołu z Cichej w walce o awans na zaplecze ekstraklasy. – Strasznie się cieszę, że mogę robić to, co kocham. Piłka sprawia mi niesamowitą radość – mówi „Bielu”. Choć przed kamerą czy mikrofonem nie czuje się tak pewnie, jak między słupkami, to przez trzy kwadranse opowiedział „Sportowi” o swojej dotychczasowej piłkarskiej drodze.

STUDIA. „NIE ŁĄCZYŁEM Z PIŁKĄ PRZYSZŁOŚCI”

To było całkiem niedawno – niecałe 3 lata temu.

Jakub Bielecki wspomina: – W zasadzie mogę powiedzieć, że już wtedy praktycznie nie grałem w piłkę. Nie wiązałem z nią przyszłości. Czymś trzeba było się zająć, zacząłem studia na AWF. Kierunek – po prostu sport, współfinansowany przez Unię Europejską. Dość ogólny. Może pod kątem „trenerki”, może – wykształcenia pedagogicznego… Ale nie spełniałem się w tym. Z przedmiotami związanymi ze sprawnością fizyczną radziłem sobie bez problemu, lecz były też trudniejsze przedmioty. Najgorzej wspominam anatomię. W pewnym momencie uznałem, że studia to nie to, a piłka przecież sprawiała mi dużą przyjemność. Uznałem, że fajnie byłoby dać sobie jeszcze jedną szansę. Zacząłem nad sobą pracować, powoli wracałem do formy.

Fot. Rafał Rusek/PressFocus

„Bielu” mówi, że praktycznie nie grał w piłkę, ale butów na kołek przecież nie odwiesił. Był sezon 2019/20. Spędzał go na wypożyczeniu z Ruchu do czwartoligowego Śląska Świętochłowice. „Świony” sensacyjnie wyeliminowały nawet trzecioligowych wówczas chorzowian z podokręgowego Pucharu Polski, wyciągający wynik z 0:2 na 3:2, ale tamten mecz – jak szereg innych – obejrzał z ławki rezerwowych. W trakcie rundy jesiennej zaliczył ledwie 5 występów. Ze Zniczem Kłobuck czy Dramą Zbrosławice wyciągał piłkę z siatki 5-krotnie.

Opowiada: – Szereg wydarzeń zniechęcił mnie do piłki. Jako junior starszy, nie miałem udanego ostatniego roku w Centralnej Lidze Juniorów. Odechciewało mi się, na treningi chodziłem jak za karę. Miałem jeszcze rok kontraktu z Ruchem, który coś musiał z takim chłopakiem zrobić. Nie było wtedy w klubie tak, bym mógł usłyszeć: „Chodź, coś ci znajdziemy”. Po prostu – krótki komunikat: idziesz na wypożyczenie, poradź sobie. A jak mogłem sobie poradzić, skoro byłem 18-latkiem, bez żadnego menedżera… W 2017 roku, gdy robiliśmy wicemistrzostwo Polski juniorów młodszych, kontaktował się ze mną Roman Skorupa. Po dwóch latach odezwałem się do niego z nieśmiałym pytaniem, czy byłbym jeszcze w kręgu jego zainteresowań. Możliwe, że gdyby nie Romek, to dziś nie grałbym już w piłkę. Był jedną z niewielu osób, która wtedy wyciągnęła do mnie rękę. Zrobił to z dobrego serca. Za to jestem mu dłużny. Pomógł mi dograć formalności z wypożyczeniem do Świętochłowic. Fajnie się złożyło, że w Śląsku znalazł się też wtedy trener Tukaj z akademii Ruchu. Zachęcał: „Chodź, wezmę cię”. Razem z nim w Świętochłowicach pojawił się trener Lech. To była świetna informacja. Uważam go za bardzo dobrego trenera bramkarzy. Pracował w akademii Ruchu, a popołudniami przyjeżdżał do nas na zajęcia. Był u niego czas na ciężką pracę, na zabawę. Kapitalnie umiał to połączyć. W Śląsku trenowaliśmy trzy razy w tygodniu, do tego mecz, ale w wolny dzień spotykaliśmy się na trening bramkarski. Półtorej godziny, kapitalna sprawa. To trzymało mnie przy piłce.

POWRÓT. „WIEDZIAŁEM, ŻE NIE JESTEM PIERWSZY-LEPSZY”

Paradoksalnie, pomógł mu wybuch pandemii. Wiosną 2020 rozgrywki w ligach od czwartej w dół – czyli tam, gdzie rywalizowali świętochłowiczanie – szybko przerwano. A że formalnie miał jeszcze ważny kontrakt z Ruchem…

Bielecki: – Start trzeciej ligi dłużej stał wtedy pod znakiem zapytania, dlatego Ruch trenował. Udało mi się dogadać z trenerem Beretą, bym mógł uczestniczyć w zajęciach. Dzięki temu cały czas byłem w rytmie. Musiałem popracować nad sobą fizycznie, ale byłem świadom swoich umiejętności. Choć teraz jestem bardziej (śmiech). Już wówczas wiedziałem jednak, ze nie jestem taki pierwszy lepszy. I że mam coś do pokazania. Że na coś mnie stać. Trenując w Chorzowie wiedziałem, że jest szansa. Nastał trudny moment, gdy odebrałem telefon od trenera Berety, że raczej nie widzi dla mnie miejsca w drużynie na nowy sezon. Byłem już nastawiony na jakieś tułanie się – ale z wiarą, że po dobrej rundzie rozegranej w czwartej lidze śląskiej też można kombinować coś wyżej. Miałem już podpisaną umowę z Romanem. Byłem spokojny, że gdy w Ruchu nie wyjdzie, to mi pomoże. Po jakichś pięciu dniach trener Bereta odezwał się jednak znowu: „Przychodź!”. Cieszyłem się. Wiedziałem, że zacznę jako trzeci bramkarz, ale gdybym nie czuł swojej szansy, to kontraktu bym wtedy nie podpisał.

KOŁO. „PRZEZ CHWILĘ BYŁEM DRUGI”

Tym samym zatoczył koło. Wrócił do pierwszej drużyny Ruchu, w której znalazł się jeszcze w czasach pierwszoligowych (sezon 2017/18).

Bielecki: – To było za trenerów Rochy i Warzychy. Libor Hrdliczka i Nikolaj Bankow rywalizowali o „jedynkę”, trzeci był Kevin Paszek, no i ja. Kevin mógł grać jeszcze w juniorach starszych, ja – nawet młodszych. Trenowaliśmy jednak z pierwszoligowcem, co naprawdę dużo dawało i owocowało na meczach, Teraz czasem rzucę okiem na mecze juniorów starszych. Między tym a seniorskim graniem jest kolosalna przepaść. Po spadku, w drugiej lidze, przez pewien czas byłem nawet drugim bramkarzem. Porównując umiejętności, wiem, że to nie było to. Nie było takiej dynamiki, doświadczenia, tego nabiera się z wiekiem. Ale czułem, że mogę dostać szansę, bo nie szło nam, finalnie spadliśmy.

WALKOWER. „DO DZIŚ MAM SCREENA W TELEFONIE”

„Bielu” nie zadebiutował ani w pierwszej, ani w drugiej lidze, choć przyczynił się do… ukarania Ruchu walkowerem. Jesienią 2017, przed meczem w Sosnowcu, kierownik Andrzej Urbańczyk zamiast Artura Balickiego, który w drugiej połowie wszedł na boisko, omyłkowo wpisał do protokołu Jakuba Bieleckiego. Dlatego wynik został zweryfikowany, ale – szczęście w nieszczęściu – obyło się bez strat, bo na boisku Ruch i tak przegrał. 1:2.

Bielecki: – Do dziś mam w telefonie screena z Twittera. Michał Pol napisał: „I weź tu człowieku nie pomyl Bieleckiego z Balickim”. Nie było wtedy w ogóle tematu, bym był na ławce. Pomyłka, śmieszna sytuacja, ale wtedy raczej nikomu do śmiechu nie było.

GOL. „CO JEST GRANE?”

Takich dziwnych zdarzeń trochę z jego udziałem było. Jesień 2016. Derby juniorów ze Stadionem Śląskim. W extranecie stoi jak byk, że Ruch wygrał 1:0 po bramce… Jakuba Bieleckiego.

Śmieje się: – To nie był mój gol! Wszedłem sobie kiedyś na swój profil na Łączy Nas Piłka, patrzę – a tam bramka ze Stadionem. Myślę sobie: co jest grane? Okazało się, że sędzia nie wiedział, kto zdobył tę jedyną bramkę. Ktoś mi mówił, że gdy sędzia nie wie, to wpisuje bramkarzowi. Absurd.

NAPASTNIK. „GDZIE TA UKRYTA KAMERA?”

Niewiele brakowało, by po latach faktycznie wpisał się na listę strzelców. Wiosna 2021, ostatnia kolejka trzecioligowego sezonu. Ruch jest już pewny awansu, ale walczy jeszcze o trzecią pozycję w Pro Junior System. By ją zdobyć – i zamiast 100 zarobić 200 tysięcy – wystawia w meczu z rezerwami Górnika Zabrze ośmiu młodzieżowców. W tym dwóch bramkarzy! Między słupki wędruje Tomasz Nowak, a Jakub Bielecki… biega w ataku!

„Bielu”: – Gdy o tym usłyszałem, to szukałem ukrytej kamery… Najpierw zaczęły się żarty w szatni, ze strony „Fosy” i „Ecika”. Spoko, pośmiejemy się. Ale 3 dni przed meczem wychodzimy na główną płytę, ubieram rękawice, a trener Molek mówi, bym ubrał sobie kamizelkę. Wtedy już wiedziałem, że żadnej ukrytej kamery nie ma… Trzeba było przyswoić szybko trochę taktyki. Niski pressing mam opanowany (śmiech). W czasie meczu miałem sporo podpowiedzi z ławki, choćby od Michała Biskupa, odnośnie zastawiania się, zgrywania piłki. Na dworze zawsze grałem z przodu. Albo na treningowych gierkach zgłaszałem się, gdy trzeba było dać bramkarza do pola. Skoro całe życie bronisz, to chętnie raz w tygodniu zrobisz coś innego, masz jakąś odskocznię, popracujesz nogami, co pomaga lepiej sobie radzić. Występ w roli napastnika dobrze wspominam. Szkoda, że nie wpadła bramka. Trener Bereta powtarzał mi, że gdy piłka będzie w bocznym sektorze, to mam w ciemno ruszać na krótki słupek. Kacper Będzieszak mi wrzucił, ja zbiegłem na krótki jak rasowa „dziewiątka”. Słupek… Ale potem była asysta. Dojrzałem za plecami Tomka Wójtowicza, wziąłem obrońcę na siebie, a Tomek tylko dołożył nogę. Szkoda, że przegraliśmy 1:2, bo z Górnikiem zawsze miło wygrać. Nieważne, czy z „jedynką”, czy „dwójką”. Zamiast gola, po meczu miałem… 12 odcisków na stopach. Było gorąco, na boisku w Zabrzu „patelnia” straszna. Jestem takim typem, że zawsze muszę mieć obcięte getry, skarpety. Choć używam antypoślizgowych, to przez 90 minut tak się popodwijały, że przez 90 minut biegania działy się różne rzeczy. W szatni ściągnąłem buty i od razu powiedziałem: „Niefajnie”… Przez tydzień było tylko szare mydło, woda i moczenie, żeby to poschodziło.

DEBIUT. „NEYMAR I DYM”

Do awansu przyczynił się nie grą w ataku, a na bramce. Trzecioligowy sezon zaczął między słupkami Kamil Lech. Kontynuował Tomasz Nowak. A już 20 września, w 9. kolejce, przyszła pora na trzeciego golkipera. W debiucie Jakub Bielecki zachował czyste konto. Ruch wygrał z Lechią Zielona Góra 4:0.

Ożywia się: – Pamiętam wszystko z tego debiutu, łącznie z oprawą kibiców. Nie wiem, czy była to kwestia wiatru, ale wypuścili biało-niebieski dym, który tak zawisł nad stadionem, jakbyśmy mieli zadaszenie… Do końca życia to zapamiętam. Już kilka dni wcześniej dostałem sygnał od trenera Berety, że zagram. Tuż przed odprawą siedziałem w szatni i – to coś dla młodszych czytelników, młodszych kibiców – otwierałem akurat paczkę FIFA Ultimate. Trafiłem Neymara! Byłem podekscytowany nie tylko tym, że zaraz zadebiutuję, ale też tym, że trafiłem taką kartę.

PRESJA. „MAM POZYTYWNY WIZERUNEK”

Miejsca w bramce Bielecki nie oddał już do końca walki o awans na drugoligowy szczebel. Już zimą z Cichą rozstał się ten, który sezon zaczynał jako jedynka, a więc Kamil Lech. Wylądował w Warcie Gorzów, dziś gra w Kotwicy Kołobrzeg.

„Bielu”: – Uważam, że w Ruchu presja jest ogromna. Nie wiem, w ilu klubach jest porównywalna, poza topowymi ekstraklasowymi… Według mnie Kamil jest świetnym bramkarzem. Motorycznie wygląda kapitalnie. Na treningach? Top! Sądzę, że nie jestem pierwszy, który to mówi. Nie wiem, czemu działo się tak, że podczas meczów czasem mu nie wychodziło. Jazda po nim była niesamowita. Widziałem, że gdy się przypnie komuś łatkę, to ciężko jest się jej pozbyć. Potem mówiono, że Kamil jest świetnym bramkarzem wszędzie, tylko nie w Ruchu. Ja jeszcze takiej łatki nie mam. Mój wizerunek jest na tyle pozytywny, że nawet gdy zdarzy się taki błąd, jak ostatnio z rezerwami Lecha, to jest OK. Nie ma problemu, zdarzyło się – i tyle. Nie ma po mnie jazdy. Oby nigdy nie było. Nie wiem, z czego to wynika, że takie podejście mają do mnie kibice. Jest zrozumienie, nawet gdy coś nie wyjdzie. Może to dlatego, że moja postawa generalnie jest OK i obdarzono mnie zaufaniem, przez co margines błędu jest większy. Ale to nie może mnie uśpić.

SZOMBIERKI. „MIESZKAM KOŁO STADIONU”

Bielecki pochodzi z bytomskich Szombierek.

Precyzuje: – Mieszkam koło stadionu. Gdy w 2020 roku Ruch grał tu derby z Polonią, to byłem z kibicami na zbiórce, a mama oglądała przemarsz z okna. Opowiadała mi, że kibice krzyczeli i zapraszali ją, by dołączyła (śmiech). Nie byłem wtedy jeszcze w kadrze meczowej, dlatego po przemarszu wróciłem do domu, by spokojnie zobaczyć mecz na ekranie.

Wtedy na stadionie go zabrakło, ale łączy go z nim wiele wspomnień. Jak choćby… awans do trzeciej ligi.

Uśmiecha się: – Trenowałem w Szombierkach, dlatego gdy był mecz pierwszej drużyny, albo szło się na trybuny, albo – podawać piłki. Czasy czwartej i trzeciej ligi. Gdy był awans, skakałem przez płot, komuś ukradłem spodenki. Szkoda, że szybciej nie przeskoczyłem, może zgarnąłbym koszulkę, ale mały wtedy byłem, a płot – trudny do przeskoczenia. Wracałem do domu w tych spodenkach, założyłem na dżinsy (śmiech). Mam je do dziś, została pamiątka.

RUCH. „CZEMU? BO TO RUCH!”

Do Chorzowa trafił w szóstej klasie podstawówki.

Opowiada: – Świętej pamięci dziadek kopał piłkę, wujek od strony mamy był nawet pod pierwszą drużyną Polonii, tata w seniorach nie zaistniał – opowiadał niefajne historie, trafiał na złych ludzi – ale grał w kadrach Śląska. Trochę po znajomości wkręcił mnie na konsultacje. Na tyle dobrze się zaprezentowałem, że pojechałem na mistrzostwa Polski kadr wojewódzkich. W pierwszych dwóch meczach bronił Bartek Mrozek, w trzecim – o honor – dostałem szansę. Nic specjalnego nie pokazałem, ale jakoś tak wyszło, że Ruch mnie zaprosił. Przyjeżdżałem do trenera Lecha na zajęcia bramkarskie, klub zgłosił chęć, bym przeniósł się definitywnie. Rodzice byli nastawieni sceptycznie, wiązało się to ze zmianą szkoły, a byłem w szóstej klasie. Bardzo mi zależało. Był temat z GKS-u, ze Stadionu Śląskiego, w barwach Polonii zagrałem nawet jakiś turniej i wybrano mnie najlepszym bramkarzem. Ale chciałem do Ruchu. Czemu? Bo to Ruch. Ruchowi się nie odmawia. Nie trzeba nic więcej mówić. Najpierw trafiłem do UKS-u, bo w SA nie było naszego rocznika. Potem, jako zawodnik jeżdżący na kadry Śląska, bez testów znalazłem się w SA. I tak przechodziłem, szczebel po szczeblu.

Fot. PressFocus

SZCZĘŚCIE. „ROBIĘ TO, CO KOCHAM”

Szczebel po szczeblu, doszedł aż do miana chorzowskiej „jedynki”.

Nie ukrywa: – Mega się cieszę, że mogę robić to, co kocham. Piłka sprawia mi dalej niesamowitą radość. Odzyskałem ją, ale patrzę na to bardzo pokornie. Jestem świadomy, że jeszcze jakiś czas temu praktycznie nie grałem, miałem w głowie inne rzeczy. Kto też wie, jakby się to wszystko potoczyło, gdyby nie pechowy dla Tomka Nowaka mecz z Polonią, po którym został zmieniony. Może byłby już gdzieś wyżej? Może za granicą? Nieszczęście jednego jest szczęściem i okazją drugiego. Jakkolwiek źle by to zabrzmiało, ja na tym skorzystałem. Taka to niewygodna nasza pozycja. Tylko jeden może grać, reszta musi czekać, pracując z bardzo dobrym fachowcem, jakim jest trener Kołodziejczyk. Niejednego dobrego bramkarza już wypuścił spod swoich rąk.

WAGA. „NIE MOGĘ SOBIE ODPUŚCIĆ”

Nie ma co ukrywać – Jakub Bielecki do chuderlaków nie należy. Pytamy, czy ma problem z wagą.

Odpowiada: – Bywało gorzej… Mam niefajnie uwarunkowany genetycznie organizm, muszę nad tym sprawować kontrolę. Nie jestem osobą, która może sobie odpuścić. Wszystko muszę mieć rozpisane. Nie ma się czym chwalić, ale w momencie, gdy piłka zeszła na drugi plan, waga już wskazywała trzy cyfry. Przed wybuchem pandemii, gdy znów zaczęło mi zależeć na piłce, zacząłem mocniej pracować, chodzić dodatkowo na siłownię. Do zgubienia było kilkanaście kilogramów. Może nie ma dużej różnicy między tym, co jest teraz – ale porównując tkankę tłuszczową, masę mięśniową, to niebo a ziemia. Gdybym ubrał rzeczy z tamtego okresu, to bym się topił. Coraz lepiej to wygląda. Normy dla piłkarzy są restrykcyjne, ale wszystko zależy od organizmu. Bywało, że ważyłem dużo mniej niż teraz, ale męczyłem się na boisku i poza nim. Trzeba było wrzucić 2, 3, 4 kg więcej, by wrócić na optymalne obroty.

DIETA. „MAMO, DZIĘKUJĘ!”

Skoro waga, to i dieta. Bielecki wyjaśnia:

– Współpracuję z Marcinem Gandykiem z AWF-u. Prowadzi mnie, miałem też swoje problemy hormonalne, musiałem się wspomóc farmakologicznie. Pomaga nam Kuba Jarosz, ogarnia tematy diet, suplementacji. Kontroluję te sprawy z nim. Mogę sobie pozwolić na dużo mniej niż inni, ale podstawowe założenie, jakie z Kubą ustaliliśmy, jest takie: jeśli cały tydzień został przepracowany, to głowa po meczu musi mieć reset. Przed meczem, nawet jeśli gramy o 18, jem leciutki, gotowany posiłek. Nie potrafię wyjść z pełnym żołądkiem, bo wtedy aż nieprzyjemnie się rzucać. Ale po ostatnim gwizdku jest luźniej. Co chcę, to mogę. Oczywiście w granicach rozsądku, bo nie zjem przecież sam metrowej pizzy. Jako że jeszcze mieszkam z rodzicami, moją kucharką jest mama. Jestem jej bardzo, bardzo wdzięczny. Nie zawsze to okazuję, bywa ciężko, ale doceniam to, co dla mnie robi. Dziękuję!

KARNE. „STRZELCA DA SIĘ PODPORZĄDKOWAĆ”

Klubowa telewizja Ruchu wyliczyła, że nie ma na szczeblu centralnym bramkarza broniącego karne z lepszą skutecznością. 75 procent – to robi wrażenie. Bielecki zatrzymał w tym sezonie 3 z 4 „jedenastek”. Pokonał go tylko Sebastian Bergier ze Śląska II Wrocław.

„Bielu”: – To, co aktualnie robi przy karnych Wojtek Szczęsny, to jakiś kosmos. Nie jest to kwestia przypadku, a element, który da się opracować. Jest w tym element loterii, ale da się nawet wpłynąć na strzelca, podporządkować go sobie, by uderzył tam, gdzie chcesz dostać piłkę. Temat karnych zaciekawił mnie po Euro 2016. Łukasz Fabiański sam wtedy mówił, że w jego wykonaniu nie wyglądało to dobrze. Potem doszło do nagłej zmiany. W Premier League albo bronił karne, albo przynajmniej wyczuwał intencje strzelca. Fabiańskiemu pomagał trener Daniel Pawłowski, na Facebooku prowadził stronę „Trening Decyzji Bramkarza”, wczytywałem się w każdy wpis. Zawsze czułem się dobrze w tym elemencie, Gdy po treningach zostawałem z chłopakami na karne, w miarę fajnie szło. Ma to też odbicie w meczach. Prócz tych czterech karnych z tego sezonu, trzy były w poprzednim. Jednego obroniłem – w Pucharze 100-latków – a pozostałe dwa w trzeciej lidze udało mi się wyczuć. Wiadomo, że gdy pójdzie mocny strzał, to czasem jest trudno. Mamy tylko ręce, piłka zawsze może je przełamać.

BŁĄD. „MUSIAŁEM POSIEDZIEĆ W SZATNI”

Nim Bielecki obronił pierwszego tej wiosny karnego – w Krakowie z Garbarnią – na inaugurację z rezerwami Lecha Poznań przytrafiła mu się kosztowna pomyłka.

Mówi: – Podczas sparingów wyglądałem dobrze. Wyszedłem na mecz z Lechem, popełniłem bardzo prosty błąd, wpuściłem piłkę pod pachą, przegrywaliśmy 0:1 – i trzeba było się pozbierać, a została jeszcze przecież godzina grania. Trzeba mieć mocną głowę, by „dojechać” potem na resztę meczu. To była dla mnie pierwsza taka sytuacja. Wcześniej, w trzeciej lidze, zdarzały się błędy, ale na przykład w momencie, gdy już spokojnie prowadziliśmy, dlatego OK – stało się, ale nikt tego nie rozpamiętywał. Choć z Lechem byłem jeszcze w stanie obronić w drugiej połowie strzał Kriwca, to zremisowaliśmy 2:2, dlatego mój błąd kosztował nas brak zwycięstwa. Skończyliśmy koło 19.00, a ja wychodziłem z klubu po 22. Musiałem posiedzieć w szatni, przetrawić to wszystko.

Fot. PressFocus

WIGRY. „PONABIJALI MNIE”

Bielecki o spektakularnej interwencji w Suwałkach:

– Jest wielu świetnych, spokojnych bramkarzy – przykładem nasz Fabiański – ale… trochę trzeba mieć nierówno pod sufitem, by ustawiać się tak, aby w ciebie strzelali. Na Wigrach przy drugiej dobitce nie patrzyłem już, czym mogę to obronić, a chciałem się zasłonić. Dostałem w bark. Gdyby poszło w głowę, mogłoby zaboleć. Czy to moja najfajniejsza interwencja? Eee, można było lepiej się zachować przy pierwszym uderzeniu! Choć nie była to wcale prosta piłka. Skozłowała, a boisko – mimo że wydawało się dobre – było nierówne i twarde. Miałem też z tyłu głowy błąd popełniony z rezerwami Lecha, gdy piłka przeszła mi pod pachą. Z Wigrami nie dałem rady sparować mocniej do boku, a co się wydarzyło później… No ponabijali mnie (śmiech).

KONTRAKT

Obecna umowa Bieleckiego obowiązuje do 30 czerwca. Pytamy, czy kibice mają się o co martwić.

Odpowiada: – Myślę, że nie ma o co się martwić. Będzie tak, że wszyscy będą zadowoleni. Na razie nic więcej nie dodam…

AWANS

Ruch traci 4 punkty do wicelidera z Chojnic. Za plecami, na 4. pozycji, czai się Motor. Dlatego mimo dobrej wiosny (14 pkt w 6 kolejkach), chorzowscy kibice muszą powoli oswajać się z perspektywą barażowej dogrywki.

Bielecki: – Każdy z nas chce tego samego, czyli bezpośredniego awansu. Zdaję sobie sprawę, jakie to wyzwanie. Na „niebieskim” Twitterze mignął mi wpis któregoś z kibiców, że bukmacherzy dają nam tylko 20 procent szans. To pokazuje, jaka jest sytuacja. Sami skomplikowaliśmy ją sobie końcówką jesieni. Stało się, trzeba punktować dalej. Styl nie jest już najważniejszy, trzeba po prostu przepychać mecze. Jak Motor. Nie ujmuję mu teraz, a chwalę. Czasem trudniej niż wygrać 5:0 po superładnej grze jest przepchać. Mnie osobiście takie zwycięstwa cieszą bardziej. Jesienią, w meczach z Garbarnią czy Motorem, nie miałem praktycznie strzału na swoją bramkę, a remisowaliśmy 0:0. Teraz styl mamy może gorszy niż jesienią, ale liczą się wyniki. Nie można podpalać się jedynie gonitwą za Chojniczanką, bo Motor też ma niesamowicie silną drużynę. Miejmy to z tyłu głowy. W ogóle nie traci bramek. To aż niepojęte. Wiosną na sześć meczów mieli pięć czystych kont. Wykonują w defensywie niesamowitą robotę, trener Saganowski to poukładał. Trzecie miejsce daje prawo gry w barażach na swoim stadionie. Oczywiście, że wszyscy chcemy, by do tego nie doszło, ale jeśli już – to Cicha spokojnie się wyprzeda. A patrząc na to, co wyrabiają kibice nawet w chwilach, gdy wiedzie nam się gorzej, ręce same składają się do oklasków.


Foto główne: Krzysztof Porębski/PressFocus