Foszmańczyk: Nie wracam do Chorzowa odcinać kuponów

MACIEJ GRYGIERCZYK: Do trzech razy sztuka. Ruch chciał pańskiego powrotu latem, chciał pana zimą, padło na wiosnę…
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Przed sezonem na pewno nie było tak, że druga liga była dla mnie skazaniem, otchłanią. Teraz drużyna jest przecież w dużo gorszej sytuacji. Mimo to przyjąłem propozycję, choć do końca sezonu zostało 1,5 miesiąca i mogłem spokojnie poczekać, co się wydarzy. Latem postawiłem na pierwszoligową ofertę z Chojnic, teraz bardzo chcę pomóc chłopakom i trenerowi utrzymać Ruch w drugiej lidze.

Po kolei: dlaczego musiał pan rozstać się z Chojniczanką?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Kilku zawodników usłyszało w grudniu jasny komunikat, że sytuacja ekonomiczna klubu nie jest najlepsza. Dostaliśmy zielone światło na odejście. Nie ukrywam, że mając 1,5-roczny kontrakt, trudno było mi się z tym pogodzić. Liczyłem, że w styczniu, wracając do klubu po urlopie, będzie jeszcze szansa, by się pokazać i swoją dyspozycją przekonać trenera. Z góry było jednak nakreślone, że wspólnie z trzema innymi kolegami jesteśmy przesunięci do rezerw. Nie było więc jak obronić się sportowo. Sprawiła to sytuacja ekonomiczna i chęć odmłodzenia zespołu. Kontrakt rozwiązałem w lutym. Spisaliśmy porozumienie, że jeśli nie znajdę klubu, to mogę normalnie trenować z rezerwami Chojniczanki.

Nie było żadnych ofert?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Te, które spływały, nie były na takim poziomie, bym chciał ruszać się z Chojnic i wszystko zostawiać. Zabrałem tam całą rodzinę, córka pierwszy raz poszła do przedszkola. Podjęliśmy z żoną decyzję, że nie ruszamy się z Chojnic i czekamy na dalszy ciąg wypadków. Mogłem odejść do innego klubu pierwszoligowego, ale kontrakt miałbym tylko do czerwca, jechałbym tam sam. Chciałem zostawić też sobie otwarte drzwi w Ruchu, myślałem o powrocie w lato.

Ruch teraz mocno namawiał?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Dosyć mocno. W panikę nikt nie wpadał, lecz odebrałem telefon z pytaniem, czy byłbym skłonny przyjechać już teraz. Powtarzam, że mieliśmy wrócić do tematu latem. Po dobrych, wygranych sparingach było trochę spokoju, ale teraz widocznie uznano, że trzeba zareagować, przyspieszyć, zwłaszcza że kilku zawodników zmaga się z urazami. Myślę, że to odbędzie się z korzyścią dla obu stron. Możemy wzajemnie sobie pomóc, utrzymać się, a potem myśleć, co dalej. Rozmawialiśmy już w poprzednim tygodniu, formalności przeciągnęły się, nie zdążyliśmy załatwić wszystkiego do meczu z Rozwojem. Na szczęście, wszystko udało się spiąć.

Jest pan gotowy, by od razu wskoczyć do gry?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Fizycznie – na pewno, bo od początku stycznia trenuję codziennie; a nierzadko dwa razy dziennie. Z formy fizycznej jestem zadowolony. Nie miałem oczywiście przez jakiś czas szansy gry na szczeblu centralnym, a sparingi w zespole z klasy okręgowej to nie to samo. Sam jestem ciekaw, jak to będzie wyglądało. Nie mogę się doczekać. Nie ma żadnych obaw, są za to duże chęci. Po środowym treningu usłyszałem od trenera, że jest szansa, bym pojechał na mecz ze Zniczem.

Nie ma co ukrywać, że wiele osób pewnie widzi w panu nowego lidera drużyny Ruchu?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Wiem, jakie są oczekiwania. Nie przychodzę tu odcinać kuponów. Nie jest tak, że podpisałem się pod kontraktem, a teraz mam zamiar patrzeć, jak grają inni. Wiem, co to znaczy reprezentować taki klub jak Ruch. Mam nadzieję, że pomogę chłopakom w tym, by każdy dał od siebie kilka procent więcej; może moje przyjście sprawi, że wydobędą pewne atuty, których wcześniej zbyt często nie pokazywali. Ten zespół ma swoich liderów, a ja mam zamiar wesprzeć bardziej doświadczonych chłopaków w ciągnięciu tego wózka.

Kontrakt obowiązuje do końca następnego sezonu. A co, jeśli teraz spadniecie do trzeciej ligi?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Odpowiem w ten sposób: wyobrażam sobie siebie przychodzącego do Ruchu grającego nawet w trzeciej lidze. Ale nie wyobrażam sobie, byśmy teraz mieli tam spaść.

Na Twitterze napisał pan: „Nareszcie w domu!”.
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Ruch to dla mnie najważniejszy klub w seniorskiej piłce. Tu stawiałem swoje pierwsze kroki, tu poznałem świętej pamięci trenera Wyrobka, który wraz z trenerem Fornalakiem dał młodym chłopakom bardzo wiele. Mieliśmy dużo szczęścia, że w tamtym okresie trafiliśmy na takich ludzi. Trener Wyrobek chronił nas jak tylko mógł od tego, co działo się wokół, od tych problemów. Ruch odcisnął największe piętno na moją piłkarską drogę. Tamta szatnia ukształtowała charakter. Uczyliśmy się szacunku do starszych, do pracy. Teraz tego młodym trochę brakuje. My byliśmy bardzo krótko trzymani. Wtedy narzekałem, ale z perspektywy czasu uważam to za świetną lekcję. Piłkarze, którzy nie mieli najlepszej prasy w temacie podejścia do młodych, jak Mariusz Śrutwa czy Krzysztof Bizacki, dali nam szkołę życia.

Grał pan z trenerem Markiem Wleciałowskim?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Pół roku… Choć „grał” to za duże słowo, bo nie wiem, czy w jakimś meczu było nam dane wystąpić. Marek wtedy kończył i dało się odczuć, że w krótkiej perspektywie zostanie trenerem. Miałem 17 lat, gdy pojechałem z Ruchem na pierwszy wyjazd. To było jakieś kilkudniowe zgrupowanie w Niemczech. Trafiłem do pokoju właśnie z Markiem Wleciałowskim. Zanim zdążyłem się rozpakować, trener już sprawdzał, gdzie podpiąć gumy, żeby poćwiczyć w pokoju.

W piątek Ruch gra w Pruszkowie ze Zniczem, z którym 14 lat temu stoczył pamiętną walkę w barażach o utrzymanie II ligi…
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – To była chyba największa emocjonalna sinusoida, jaką przeżyłem. W Pruszkowie wygraliśmy 4:2 i byliśmy pewni, że rewanż to formalność. Skończyło się jednak 0:2 i wielkimi nerwami. Wielu młodych chłopaków musiało wziąć na siebie ciężar utrzymania Ruchu przy życiu.

A teraz będzie jeszcze trudniej?
TOMASZ FOSZMAŃCZYK: – Nie wiem, jaką skalę przyjąć, bo druga liga jest dla mnie pewną zagadką. Trzeba zrobić wszystko, by nie drżeć o utrzymanie do ostatniej kolejki, a złapać serię. Zgarnąć trzy punkty w Pruszkowie, potem poprawić u siebie…