Niekoniecznie przegrani

Chorwacja i Maroko mogą dzisiaj stworzyć genialne przedstawienie w meczu o trzecie miejsce.


Teoretycznie mecze przegranych w półfinałach mistrzostw świata nie wzbudzają aż tak wielkich emocji, jak ten decydujący pojedynek o puchar. Nie zmienia to jednak faktu, że mały finał potrafi być bardziej emocjonujący niż sam finał. Tak było w 2002 roku, gdy Turcy do musieli bronić się przed Koreą Południową, czy w 2010. Wtedy to Niemcy za sprawą Samiego Khediry w końcówce zapewniły sobie kolejny medal. Teraz może być podobnie. W końcu tak Chorwaci, jak i Maroko chcą sięgnąć po brąz mistrzostw globu.

Cierpienia starego Chorwata

Inauguracja tegorocznego czempionatu dla obu ekip wypadła 23 listopada, gdy zmierzyły się one ze sobą w ramach pierwszej kolejki grupy F. Wówczas wynik remisowy można było rozpatrywać jako niespodziankę. Czas pokazał, że niekoniecznie. Chorwaci nastawili się w czasie tegorocznego mundialu na „człapanie” do kolejnych faz. Na sześć rozegranych spotkań wygrali tylko jedno (oczywiście mowa o zwycięstwie w regulaminowym czasie gry). Awanse odpowiednio do ćwierćfinału, jak i półfinału zapewniali sobie dopiero po rzutach karnych, między innymi dzięki świetnej postawie Dominika Livakovicia.

Na dodatek w tych meczach, z Japonią i Brazylią, tracili bramki jako pierwsi. Nie jest więc to najbardziej zachęcający opis, szukając szans Chorwacji na medal. Jest jednak jeden element, który może przechylić szalę zwycięstwa na rzecz. To chorwacka starszyzna z Luką Modriciem na czele. Nie ulega wątpliwości, że dl zawodnika Realu Madryt to najprawdopodobniej ostatnie mistrzostwa świata. Trudno sobie wyobrazić, by 41-letni Modrić za cztery lata nadal decydował o sile Chorwatów. Podobnie może być z Dejanem Lovrenem i Ivanem Persziciem (obaj mają obecnie 33 lata). Dla tej trójki będzie więc to prawdopodobne pożegnanie z mundialem. Chcieliby więc go zakończyć z przytupem, a więc trzecim medalem w historii dla „Vatrenich”.

Poszukiwany „strzelec wyborowy”

Zlatko Dalić, trener Chorwatów po przegranym półfinale z Argentyną w swoich wypowiedziach starał się jeszcze dodatkowo motywować swój zespół i „rozgrzeszać” z porażki. Wyjątkiem była jedna pozycja. – Musimy trzymać się razem, podnieść głowy. Nie mam nic do zarzucenia moim zawodnikom. Nie mamy na co narzekać. Będziemy walczyć o trzecie miejsce. Stworzyliśmy kilka dobrych sytuacji, ale bez prawdziwej okazji. Przygotowaliśmy się, jednak brakowało nam prawdziwego napastnika. Przegraliśmy zasłużenie, ale nie mogę winić chłopaków. Dali z siebie maksimum w tym turnieju – powiedział selekcjoner „Vatrenich”. Nie można odmówić mu racji – Chorwacja ma duży problem na pozycji „9”, nawet w porównaniu do poprzednich mistrzostw.

Wówczas w ataku królował Mario Mandziukić. Doświadczony napastnik nie powalał skutecznością (trzy gole na turnieju w Rosji), jednak w kluczowych momentach był w stanie przechylić szalę na korzyść Chorwatów. Jego bramka pozwoliła doprowadzić do rzutów karnych z Danią, a trafienie z Anglią w półfinale pozwoliło „Vatrenim” sięgnąć po wicemistrzostwo świata. Tym razem Andrej Kramarić i Bruno Petković, którzy mieli go zastąpić, dojechali raczej na fazę grupową. W pucharowej zawodzą. Lekko można usprawiedliwić Petkovicia, który trafił w starciu z Brazylią, jednak marne to pocieszenie w kontekście meczu o trzecie miejsce.

Prekursorzy

Przed turniejem w Katarze dla czystej zabawy wielu z nas typowało, kto wyjdzie z danej grupy do fazy pucharowej. Patrząc na zestaw, jaki dostało Maroko, trudno było ich wskazać jako faworytów do awansu. Los, ale przede wszystkim umiejętności sprawiły, że to właśnie podopieczni Walida Regraguiego nie tylko wygrali rywalizację w grupie F, a następnie stali się pełnoprawną sensacją katarskiego czempionatu. Można ich porównać do Turcji w 2002 roku – każdy wiedział, że to ciekawy zespół, ale nikt nie wskazałby ich wśród najlepszej czwórki.

Marokańczycy tworzą historię piłki nożnej na Czarnym Lądzie. Byli pierwszą kadrą, która awansowała do fazy grupowej mistrzostw świata. Maroko jako pierwsze awansowało do 1/8 finału, a teraz ma szansę na historyczny medal. To konsekwencja lat inwestycji w piłkę. Król Muhammad VI, notabene wielki fan futbolu, w 2007 roku zainwestował kilkadziesiąt milionów euro w budowę nowoczesnego ośrodka szkoleniowego. Po 15 latach przyniosło to efekt, choć trzeba pamiętać, że wielu zawodników szkoliło się w Europie. Te elementy pozwoliły zbudować zespół, który przez cały turniej tylko w dwóch meczach tracił gole. Jeżeli więc uda im się utrzymać żelazną defensywę, tak jak w poprzednich meczach, to Maroko znów może napisać historię.


Na zdjęciu: Maroko może być pierwszym zespołem z Afryki, który sięgnie po medal mistrzostw świata

Fot. Grzegorz Wajda