Truskawka na torcie. Niemcy zagrali żenująco, ale katastrofa nierówna katastrofie

Bo każdy chciałby w tej fazie zmierzyć się z drużyną Joachima Loewa, i z pewnością dałby sobie radę. Zatem bramkarz Bayernu użył mocniejszych słów oceniając siebie i kolegów, niż wszystkie polskie media krytykując reprezentację Polski; u nas – również w porównaniu z prasą niemiecką – był pełen wersal. W sumie – choć wpadkę mistrzów świata trzeba uznać za wypadek przy pracy – trudno jednak się dziwić, skoro po raz ostatni takiej przykrości Die Mannschaft doznała w roku 1938.

Niemcy nie przystąpili do turnieju w Rosji w pełni skoncentrowani, i to był jeden z powodów klęski, której później doznali. Kiedy dostali bramkę w pierwszym meczu z Meksykiem, nie byli w stanie odpowiednio zareagować, i choć ruszyli ostro w drugiej połowie, już się nie podnieśli. Porażkę z Koreą Południową trudno demonizować, dwie bramki dla Azjatów padły przecież dopiero wówczas, kiedy za wszelką cenę zawodnicy Loewa chcieli zdobyć zwycięskiego gola i totalnie się odkryli. Choć nie byli perfekcyjnie, a nawet bardzo dobrze przygotowani do występu na mundialu pod względem motorycznym – co chyba najlepiej było widać po tym, jak poruszał się Mats Hummels – to bez wątpienia jeszcze większe pretensje trzeba mieć do ich trenera o selekcję. Pytanie, na co liczył niemiecki szkoleniowiec nie zabierając do Rosji Mario Goetze, czy Leroya Sane, który ma za sobą bardzo dobry sezon ligowy? I to w sytuacji, kiedy nominację dostał na przykład Julina Brandt, który jest znacznie gorszym piłkarzem? Na dodatek, kiedy na boisku nie było Mario Gomeza, w ekipie broniącej tytułu mistrza świata nie było środkowego napastnika z prawdziwego zdarzenia. A przecież Niemcy zawsze mieli, z tego wręcz słynęli, typowe dziewiątki, pod które układali grę. Teraz nie mieli pod kogo, i tak naprawdę nie miał kto, bo posiadanie piłki przez niemal 80 procent czasu w meczu z Koreą nie przełożyło się na klarowne sytuacje.

Dlatego wcale nie dziwię się ostrym słowom Neuera, który nie chował się za brakiem jakości, czy jakimiś innymi frazesami, tylko uczciwie rozliczył występ swój i kolegów. Skoro dali ciała w Rosji, to po prostu nazwał rzecz po imieniu. Choć wspomniał oczywiście, i słusznie, że atmosfera w zespole popsuła się po politycznym wystąpieniu Mesuta Oezila i Ilkaya Guendogana, którzy – jako Niemcy – wypowiedzieli się na temat wewnętrznej polityki w Turcji. Co oczywiście nikomu do niczego nie było potrzebne.

Skoro Joachim Loew przedłużył kontrakt z DFB, to moim zdaniem nie odejdzie po mistrzostwach w Rosji, w których tak naprawdę doznał pierwszego niepowodzenia podczas pracy z niemiecką kadrą. Wyciągnie wnioski, przemodeluje skład, a przede wszystkim zawodnicy już nigdy nie zlekceważą rywala pokroju Meksyku na inaugurację. Pamiętajmy też, że katastrofa katastrofie nierówna. Niemcy mają taki potencjał, że powinni podnieść się błyskawicznie. W naszym przypadku, takie oczywiste to już – niestety – wcale nie jest.