Niemoc przeniesiona z klubu

Tym razem z Madziarami biało-czerwoni wyszli na remis, bo na lodowisku w Katowicach Janowie wygrali 2:1, ale w rewanżu było 1:3.


Węgrzy pojawili się w mocno odmłodzonym składzie i mieliśmy prawo liczyć, że ten dwumecz zakończy się sukcesem polskiej drużyny. Sukces był jednak połowiczny, bo udało się wygrać tylko raz. Zaważyła przede wszystkim niska skuteczność.

– Niemoc strzelecką z klubu przenieśliśmy do reprezentacji – ironizował po meczach napastnik GKS-u Katowice Filip Starzyński, który występuje w kasku z kratą, bo ma problem z żuchwą po starciu z Komorskim podczas meczu ligowego. – Wynik drugiego spotkania nie odzwierciedla tego, co działo się na lodzie. Mieliśmy inicjatywę, sporo strzelaliśmy, ale nic z tego nie wynikało. Wiele minut graliśmy w przewadze, ale też nic nie zwojowaliśmy. To poważny hokejowy grzech, ale na szczęście były to spotkania towarzyskie. Każdy z nas chce wygrywać, a każda porażka boli. Gdy się jednak strzela tylko gola, wówczas nie można myśleć o wygranej.

– W reprezentacji grają czołowi strzelcy naszej ligi i trudno sobie wytłumaczyć, że taka anemia nas dopada. A szkoda, bo okazji do zdobycia goli było multum i z lodu mogliśmy zjeżdżać zadowoleni. A tak znów będziemy rozpamiętywać sytuacje. Sam również mogłem się wpisać na listę strzelców, ale tym razem szczęście mnie opuściło – dodał obrońca JKH GKS Jastrzębie Mateusz Bryk.       

Potrzeba sukcesu

Z chwilą odwołania kwietniowych mistrzostw świata Dywizji IB w Katowicach najważniejszą imprezą dla biało-czerwonych będzie sierpniowy finałowy turniej kwalifikacji olimpijskich w Bratysławie. Do tego czasu trener Robert Kalaber może dokonywać różnych eksperymentów, by stworzyć jak najlepszą reprezentację, która stawiłaby czoła wyżej notowanym rywalom.

– Polskiemu hokejowi potrzebny jest sukces, by mogło być głośno we wszystkich mediach – mówił nie tak dawno słowacki szkoleniowiec. I jednocześnie apelował o cierpliwość, bo do tej pory jego zespół nie grał w optymalnym składzie.

Na razie przymiarki

Natomiast w dotychczasowych czterech meczach z Węgrami miał okazję zobaczyć w akcji wielu zawodników i pierwsze wnioski już pewnie wyciągnął. Na razie nie zamierza się z nimi dzielić, zaś piątkowa porażka zbytnio go nie zmartwiła.

– Oba mecze były prowadzone w szybkim tempie i stały na dobrym poziomie. W pierwszym to do nas uśmiechnęło się szczęście, zaś w drugim więcej mieli go nasi rywale. Decydowały detale, ale jestem dobrej myśli. Podczas krótkiego zgrupowania musimy przypomnieć sobie wszystkie schematy gry i nie ma czasu, by solidnie i dłużej pracować nad grą w przewadze czy osłabieniu. Musimy mieć więcej czasu i jestem przekonany, że ją poprawimy – zadeklarował Kalaber.     

Związkowi działacze mają w planach jeszcze organizację dwóch turniejów, ale nie chcą ujawniać szczegółów. Wszystko zależy od rozwoju sytuacji z pandemią…


Wnuk dorównał dziadkowi

W III tercji rewanżu z Węgrami Filip Komorski miał wyborną sytuację, strzelił precyzyjnie, ale bramkarz Zoltan Hetenyi błysnął świetnym refleksem. Tyski napastnik nie krył irytacji i uderzył kilka razy kijem o taflę. Komorski w pierwszej potyczce w swoim 31. występie w reprezentacji zdobył 13. gola i zrównał się ze swoim dziadkiem Włodzimierzem, który potrzebował do tego 67 meczów. Gdyby Filip trafił po raz kolejny, wówczas byłoby pewnie raźniej przy świątecznym stole podczas rozmów z seniorem z rodu. Ale to już tylko kwestia czasu, kiedy go przeskoczy…


Na zdjęciu: Filip Komorski w reprezentacyjnych bramkach miał okazję przeskoczyć swojego dziadka Włodzimierza, ale jak na razie tylko się z nim zrównał.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus