Niewysoki trener z dużą wyobraźnią

Prezentacja nowego trenera kadry odbędzie się 23 lipca, ale PZPN pospieszył się z ogłoszeniem nazwiska, zapewne dlatego, że zaczęło dominować na dziennikarskiej giełdzie kandydatów. Czy to dobry wybór, dopiero się przekonany. Na pewno jednak prezes Zbigniew Boniek zdecydował się na odważny, a zarazem ciekawy ruch.

Jakie są szkoleniowe podstawy i jaka jest filozofia Brzęczka, przyszły – jak się okazało – selekcjoner wyjaśniał na łamach „Sportu” na finiszu poprzedniego ligowego sezonu, gdy prowadzona przez niego drużyna Nafciarzy ścigała się z Górnikiem Zabrze o prawo gry w europejskich pucharach.

Między Loewem, Kostką i Strejlauem

– Trenerem postanowiłem zostać koło 30. roku życia, gdy grałem jeszcze za granicą. Licencję UEFA A zrobiłem w Austrii. W bardzo dobrym towarzystwie, bo na kurs razem ze mną uczęszczał choćby Toni Polster. Oprócz wykładów, rozmowy o przeżyciach z karier z takimi postaciami dały mi najwięcej na tamtym etapie. Nie chciałbym powiedzieć, że moja filozofia szkoleniowa jest rodem z Austrii, ale na pewno bardzo dużo stamtąd wyniosłem. Pracowałem przecież – w mistrzowskim sezonie – z Kurtem Jarą, z Didim Constantinim, który ściągał mnie do Tirolu Innsbruck, gdzie miałem przyjemność pracować również z Joachimem Loewem. Podpatrywanie, jak obecny selekcjoner reprezentacji Niemiec wówczas prowadził zespół i jak zachowywał się jako człowiek, stanowiło oczywiście dla mnie niezapomnianą lekcję – wyjaśnił wówczas, ale od razu dodał: – Spotkałem na piłkarskiej drodze wielu szkoleniowców, którzy zostawali selekcjonerami różnych reprezentacji. Byli to oczywiście bardzo odmienni ludzie, z rozmaitymi stylami. Od nikogo nie wziąłem stu procent podejścia do pracy, adaptowałem raczej to, co uważałem u konkretnej osoby za najlepsze. Dlatego nie wymienię nazwiska jednego mentora. Na pewno jednak z dużym sentymentem do dziś wspominam kontakt z Andrzejem Strejlauem, dzięki któremu zadebiutowałem w drużynie narodowej. Nasz były selekcjoner ma niesamowitą pasję i jeszcze lepszą pamięć, nawet po latach jest w stanie przypomnieć konkretne sytuacje – z dokładną minutą i odległością od bramki – na boisku. To niesamowite! Bardzo szanuję pana Strejlaua za wiedzę i podejście do piłkarzy. Powinienem w tym miejscu wymienić także Huberta Kostkę, który w bardzo ważnym momencie dla mojego rozwoju przejął Olimpię Poznań. Był niezwykle wymagający, ale to procentowało. Naprawdę dużo panu Kostce zawdzięczam.

Z wrodzoną charyzmą

Zanim został trenerem, Brzęczek dał się – zresztą już jako nastolatek – poznać jako piłkarz obdarzony naturalną, i bardzo dużą, charyzmą. W wieku zaledwie 19 lat został kapitanem ekstraklasowej Olimpii Poznań, nieco później – liderem reprezentacji młodzieżowo-olimpijskiej (gdzie również był posiadaczem opaski), która w Barcelonie podczas IO’92 wywalczyła srebrny medal. A to przecież ostatni wymierny sukces polskiego futbolu na międzynarodowej arenie. – Nie przeceniałbym swojej roli w drużynie, z którą wywalczyliśmy medal w Barcelonie. OK, koledzy ufali mi, wiedzieli, że spoglądam nieco szerzej i zawsze wezmę na siebie odpowiedzialność dotyczącą regulowania tempa czy podostrzenia gry. Wynikało to przede wszystkim z mojej pozycji na boisku, występowałem przecież w centrum. I moją największą zaletą była umiejętność przewidywania – nie byłem fantastycznym dryblerem, ani urodzonym strzelcem. Czytanie gry i wyobraźnia to była największa siła, dzięki której mogłem kierować drużyną na boisku. Zaś prostopadłymi podciętymi piłkami za plecy obrońców, które były moim znakiem firmowym, nadrabiałem słabsze warunki fizyczne – nazbyt skromnie skomentował udział w wywalczeniu ostatniego znaczącego trofeum przez polskich piłkarzy.

W każdej szatni, w której się pojawiał, przejmował – niezależnie od wieku – władzę. Zespołem GKS Katowice zaczął dyrygować, w szatni i na boisku, właściwie od momentu, w którym pojawił się przy Bukowej, mimo że był jednym z najmłodszych graczy w kadrze. Mimo niedużego wzrostu, zawsze był najsilniejszy mentalnie i umiał podporządkować sobie całą grupę. Nieprzypadkowo w Austrii nazywany był Królem Tyrolu, w Innsbrucku także rządził, i to nie tylko nieformalnie. Dzięki wrodzonym zdolnościom przywódczym praktycznie zawsze odnajdywał się na czele stawki. Z jednym, ale zasadniczym wyjątkiem. W reprezentacji Polski, w której także nakładał kapitańską opaskę, rozegrał co prawda 42 mecze, zdobył tylko 4 gole i nigdy nie mógł czuć się spełnionym kadrowiczem. Nawet gola na Wembley strzelił Anglikom – co stanowiło marzenia kilku generacji naszych reprezentantów – w przegranym wysoko i bezdyskusyjnie meczu. Tak naprawdę ambicje związane z występami w drużynie narodowej będzie mógł zatem zaspokoić dopiero teraz, już w roli selekcjonera.

W Płocku już zdążył się spłacić

– Z ławki nadal jestem w stanie przewidywać rozwój wielu sytuacji przed zawodnikami. Procentują lata spędzone w piłce, i tysiące meczów, które rozgrywałem jako zawodnik, a później trener. Tyle że dziś szkoleniowiec w pojedynkę nic nie zrobi. Trzeba mieć sztab zaufanych ludzi, którzy będą mieć podobną wizję, ale też prawo do wyrażania własnych opinii. Moi współpracownicy muszą wręcz umieć powiedzieć, co myślą na dany temat, a nie to, co ja chciałbym usłyszeć – mówił wprost o roli najbliższych współpracowników, których traktuje jako elementy własnego warsztatu. A już wiadomo, że Leszka Dyję i Tomasza Mazurkiewicza, być może zresztą także innych dotychczasowych współpracowników z Płocka zabierze do pracy w PZPN.

Przed ogłoszeniem mundialowych powołań przez Adama Nawałkę głośno upominał się o miejsca w kadrze dla Dominika Furmana i Damiana Szymańskiego, należy więc oczekiwać, że eksperymenty personalne w drużynie narodowej rozpocznie od wypróbowania dwóch ulubionych środkowych pomocników. Debiutu należy się spodziewać także na lewej obronie, bowiem to Brzęczek przekwalifikował na tę pozycję Arkadiusza Recę. Co zaprocentowało skompletowaniem bloku płockiej Wisły gwarantującego dużą jakość nie tylko w destrukcji, a po sezonie pozwoliło Nafciarzom pobić transferowy rekord klubu i zainkasować aż 4,5 miliona euro za transfer definitywny tego defensora od Atalanty Bergamo. Co dowodzi, że nowy selekcjoner reprezentacji Polski nie tylko ma oko do piłkarzy, ale i potrafi ich rozwijać. – To najszybszy zawodnik w naszej ekipie, szybszy nawet od Konrada Michalaka, dlatego uznałem, że ma największe predyspozycje do rozwijania się właśnie na lewej obronie. W środkowej strefie, ze względu na to, że bardzo późno rozpoczął poważny trening, widać jego braki zarówno taktyczne, jak i techniczne. Zwłaszcza wówczas, kiedy trzeba grać z rywalem na plecach, a powinien popracować także nad ostatnim podaniem. Natomiast kiedy wchodzi z głębi pola na pełnej szybkości, przy swoich parametrach zawsze przedrze się w strefę obronną rywala – tłumaczył Brzęczek tajemnicę udanej przemiany Recy, z której – jak należy zakładać – zechce skorzystać w drużynie narodowej.

Nadzieja na dotarcie do Lewego

Skoro mowa już o Płocku, to dla nikogo nie było tajemnicą, że wcześniej za szarą eminencję uchodził Furman, któremu przypisywano zwolnienie poprzedniego trenera Wisły Marcina Kaczmarka. Brzęczek zdawał sobie oczywiście sprawę z zagrożenia wynikającego ze zderzenia silnych osobowości, ale nie zamierzał chować głowy w piasek. – Na dzień dobry dałem wszystkim, a zwłaszcza jednemu zawodnikowi, w szatni, do zrozumienia, że będę o nich walczył. Pod warunkiem jednak, że wszyscy będziemy ciągnąć wózek w tym samym kierunku. Nie musimy się kochać, ale powinniśmy mieć do siebie zaufanie. Nie było czasu na zapoznawanie się, więc uznałem, że najlepiej będzie, jak od razu jasno wyłożę swoje warunki – przyznawał z perspektywy czasu.

Nikt nie może mieć jednak wątpliwości, że na koniec współpracy trenera z liderem Wisły, Furman był o wiele lepszym piłkarzem. Dominik również rozwinął się pod okiem Brzęczka, skorzystał zresztą być może nawet bardziej od Recy. I to nie tylko dlatego, że występuje na tej samej pozycji, co przed laty JB. Odbudował się psychicznie, ale nadal słuchał podpowiedzi, jak grać, a jakich rozwiązań unikać. Dojrzał jako człowiek, zmienił relacje z otoczeniem. I właśnie metamorfozę, jaką w ostatnich 12 miesiącach przeszedł kapitan Nafciarzy można – chyba – traktować jako zapowiedź owocnej współpracy nowego szkoleniowca kadry z… Robertem Lewandowskim. Wiadomo, ego Lewego jest wielkie, ale znany z twardej – niczym Kostka – ręki Brzęczek umie znaleźć wspólny język – jak miał to w zwyczaju Strejlau – nawet z najbardziej trudnymi zawodnikami. A poza tym warto pamiętać, że nowy selekcjoner jeszcze nigdy nie znalazł się w szatni, której nie był w stanie błyskawicznie zdominować. Zatem nadzieja na poukładanie na nowo zespołu narodowego – przy zachowaniu wiodącej na boisku roli RL9 – jest na dzień dobry całkiem duża.