Nokauty w Wałczu i w Nowym Jorku

W Wałczu nasz ostatni, ale były mistrz świata, Krzysztof Głowacki znokautował swojego kolumbijskiego rywala już w pierwszej rundzie. Krótki lewy sierpowy trafił Silgado w okolice skroni, ten padł na matę ringu i dał się wyliczyć. Dziwny był ten nokaut, ale i takie w boksie się zdarzają. Być może Kolumbijczyk, mówiąc językiem bokserskim, nie trzyma ciosu, i po prostu jest rozbity.

Nie zmienia to faktu, że Głowacki już myśli o kolejnym pojedynku. Najlepiej z kimś znacznie mocniejszym niż Silgado. Dopiero wtedy poznamy odpowiedź na pytanie, na co go jeszcze stać. On wierzy, że ponownie będzie mistrzem świata. Nie mamy nic przeciwko temu. Polska czeka na czempiona, dziś nie mamy bowiem żadnego.
W Wałczu swoje walki szybko i pewnie wygrali też Paweł Stępień, Marek Matyja i nowa nadzieja grupy KnockOut, Ukrainiec Fiodor Czerkaszyn. Ten ostatni ma niewątpliwy talent i świetne warunki fizyczne, jak na wagę superśrednią, ale wstrzymałbym się na razie z jego koronacją. Do mistrzowskich pasów jeszcze bardzo daleka droga.

Ukrainiec bije rekordy

I nie każdy potrafi przebyć ją tak szybko jak jego starszy rodak Wasyl Łomaczenko, który w legendarnej Madison Square Garden w Nowym Jorku zdobył kolejny, trzeci już mistrzowski pas. Tym razem pokonał znakomitego Wenezuelczyka Jorge Linaresa i odebrał mu tytuł organizacji WBA w wadze lekkiej. Wcześniej Łomaczenko był mistrzem w wadze piórkowej i superpiórkowej. Po pierwszy z pasów sięgnął w trzeciej zawodowej walce, po drugi w siódmej, a po ten ostatni, w dwunastej, bijąc rekord należący do Australijczyka Josepha Fenecha, który potrzebował dwudziestu pojedynków, by zdobyć tytuły w wagach koguciej, junior piórkowej i piórkowej.

Ale Ukrainiec to ktoś zupełnie wyjątkowy: 396 zwycięstw w karierze amatorskiej i tylko jedna porażka, w finale mistrzostw świata w Chicago (2007), jest tego potwierdzeniem. Łomaczenko to przecież dwukrotny mistrz olimpijski w dwóch różnych wagach, amatorski mistrz świata i Europy.

Lewy hak na wątrobę

Teraz ma już trzy pasy wywalczone na zawodowych ringach, i świadomość, że ten trzeci zdobył po pięknej walce. W 6. rundzie pojedynku z Linaresem leżał na deskach, po szybkim i precyzyjnym prawym prostym, wstał jednak błyskawicznie i dalej prezentował wspaniale umiejętności. Ale „Złoty chłopiec” z Barinas nie pozostawał dłużny, też toczył kapitalny pojedynek. Po dziewięciu rundach był remis, jeden z sędziów punktował 86:84 dla Linaresa, drugi w takim samym stosunku dla Łomaczenki, a trzeci miał na kartach 85:85. W dziesiątym starciu wszystko się wyjaśniło, lewy hak na wątrobę bity przed dwukrotnego mistrza olimpijskiego zadziałał jak bomba z opóźnionym zapłonem. Linares padł i nie był już w stanie kontynuować walki.

Łomaczenko przyznał, że to zasługa ojca Anatolija, jego trenera, który doradził mu takie rozwiązanie.
Bob Arum, promotor Ukraińca chyba już myśli, by pod koniec roku doprowadzić do walki Łomaczenki z Mannym Pacquiao, ale to nie będzie z wielu względów prosta sprawa.