Nowy przepis, nowe realia

Modyfikacja przepisu o młodzieżowcu otwarła klubom ekstraklasy wiele możliwości do kombinowania. Jednak większość z nich na poważnie zabrała się za wypełnianie narzuconego limitu.


Oczywiście poniższe wnioski są tylko wnioskami wstępnymi. Za nami dopiero 2 kolejki ekstraklasy, z czego 3 spotkania nie odbyły się z powodu pucharowego przekładania – co w praktyce oznacza, że 6 drużyn rozegrało jeden mecz. Jednak już teraz można zauważyć pewną tendencję – a czy stanie się ona trendem, zobaczymy w kolejnych tygodniach.

Jak to działa?

Przypomnijmy, że na kilka dni przed startem sezonu Polski Związek Piłki Nożnej zmodyfikował obowiązujący przepis o młodzieżowcu. Teraz zespół nie musi mieć polskiego piłkarza z rocznika 2001 lub młodszego na boisku przez cały czas. Wystarczy, aby w całym sezonie liczba minut rozegrana przez młodzieżowców wyniosła co najmniej 3000. Jeśli jakiś klub nie dobrnie do tej granicy, zapłaci karę, której wysokość jest zależna od tego, ile minut mu do tej liczby zabraknie. Warto też nadmienić, że w jednej kolejce zespół maksymalnie może doliczyć sobie do dorobku 270 minut. Jeśli więc 4 młodzieżowców zagra od pierwszego do ostatniego gwizdka, klub nie otrzyma 360, a właśnie 270 minut.

Skrajne przypadki

Jak różnie trenerzy i działacze podchodzą do nowej formy przepisu, widać na przykładach Zagłębia Lubin i Rakowa Częstochowa. „Miedziowi” w dwóch spotkaniach dopisali sobie do dorobku dwa „maksy”, dzięki czemu procent wypełnienia ów 3000 minut wynosi u nich już 18. Jeśli Piotr Stokowiec nadal będzie tak chętnie korzystał z utalentowanej latorośli słynnej lubińskiej szkółki, limit minutowy zostanie przez Zagłębie wypełniony w 12. kolejce. Potem Dolnoślązacy będą mogli kończyć sezon nawet drużyną złożoną z samych emerytów i oldbojów.

Nieco trudniej mogą mieć w Częstochowie. Nie od dziś wiadomo, że Raków nie jest zbyt dobrze obsadzony na pozycji młodzieżowca, a trener Marek Papszun nie darzy ich zbyt dużym zaufaniem. Papiery na grę ma na pewno częstochowianin, bramkarz Kacper Trelowski, ale trudno sobie wyobrazić, aby dla realizacji przepisu Raków regularnie sadzał na ławkę jedną ze swoich gwiazd – Vladana Kovacevicia. Wicemistrzowie Polski w poprzednim sezonie byli czwartym najgorzej punktującym zespołem w Pro Junior System, a ok. 80 procent punktów zdobył dla nich wówczas Trelowski, który zagrał… w 7 spotkaniach. Wtedy jednak Raków mógł jeszcze cieszyć się z obecności Bena Ledermana. Punktów do PJS pomocnik co prawda nie dawał, ale realizował przepis z racji tego, że urodził się w 2000 roku. Teraz jest już na to… za stary.

Większość ponad normę

Raków ma jeszcze 33 mecze, aby jego młodzieżowcy „wyturlali” te 3000 minut. Warto jednak podkreślić, że Zagłębie nie jest jedynym zespołem ekstraklasy, który na poważnie podszedł do stawiania na młodzieżowców. Spójrzmy na liczbę minut zebraną przez graczy U-22. Matematyka mówi jasno. Jeśli drużyna w każdym spotkaniu będzie mieć na boisku jednego młodzieżowca przez dokładne 90 minut (czyli według minimalnej realizacji starej formuły), bariera 3000 minut pęknie w jej przypadku w… ostatniej kolejce sezonu. Dokładnie w 30. minucie meczu. Można więc stwierdzić, że trzymając się średniej 90 minut rozegranych przez młodzieżowców na kolejkę, klub nie zapłaci kary. Logika prosta jak budowa cepa.

A ile zespołów trzyma obecnie taką średnią lub tą średnią przekracza? Aż 14. Poza wspomnianym Rakowem tylko Górnik Zabrze (1 mecz i 73 minuty), Pogoń Szczecin (2 mecze i 121 minut) oraz Widzew Łódź (2 mecze i 152 minuty) są poniżej minimum. Te drużyny – patrząc przez pryzmat średniej – pozwoliły sobie na niemożliwy do tej pory komfort niestawiania na młodzieżowca w jakimś etapie meczu. Przypadek Rakowa już poznaliśmy. W przypadku Górnika kilku młodzieżowców na boisku się pojawiło, ale zabrzanie grali bez takowego na początku drugiej połowy, gdy przy wyniku 0:2 z Cracovią trener Bartosch Gaul zdjął w przerwie Szymona Włodarczyka. Widzew w 1. kolejce wykręcił dokładnie 90 minut, ale w Białymstoku po ściągnięciu z placu Ernesta Terpiłowskiego w 63 minucie już żadnego młodziana nie wprowadził.

Braki w Poznaniu

Najciekawsza jest w tym zestawieniu Pogoń. W końcu szczecińska akademia od jakiegoś czasu słynie z promowania bardzo dobrych piłkarzy i nawet po sprzedaży Kacpra Kozłowskiego ma w swojej kadrze kilku utalentowanych graczy. W 1. kolejce jednak tylko 55 minut dał jej bytomianin Mariusz Fornalczyk, a w 2. ten sam zawodnik razem z Mateuszem Łęgowskim rozegrali łącznie 66 minut.

Na osobne słowo zasługuje Lech. Poznaniacy od dawna chwalą się swoim szkoleniem, które dominuje w Wielkopolsce, ale chętnie korzystają też z piłkarzy z innych regionów – np. Jakuba Kamińskiego z Górnego Śląska. Mimo tego „Kolejorz” w aspekcie młodzieżowca lekko się zachwiał, ponieważ obecnie w jego kadrze trudno wskazać piłkarza, który – jak ostatnio „Kamyk” czy Michał Skóraś, gdy jeszcze się łapał – i realizowałby przepis, i dawał odpowiednią jakość.

Młodzieżowcami numer jeden są w Poznaniu Filipowie – Marchwiński i Szymczak. Obaj jednak grają na takich pozycjach, że trudno sobie wyobrazić, by wygryźli występujących tam kolegów. „Marchewa” musiałby posadzić na ławce przede wszystkim Joao Amarala, a Szymczak kapitana Mikaela Ishaka. Z tego powodu nie dziwi, że w 1. kolejce „Kolejorz” dał młodzieżowcom pograć przez dokładnie 90 minut. O wyniki w stylu Zagłębia będzie Lechowi bowiem trudno.


Na zdjęciu: Tomasz Pieńko (nr 21) nosi łatkę wielkiego talentu Zagłębia Lubin.
Fot. Paweł Andrachiewicz/Press Focus