Obyło się bez… piłowania

Tyski” triathlon powinien zostać opatentowany, ale najważniejsze, że cieszył się popularnością wśród ćwiczących hokeistów.


Letnie przygotowania hokeistów do sezonu jeszcze do niedawna przypominały… mozolne piłowanie metalu. Niekończące przerzucanie żelastwa w siłowni, kilkugodzinne wyprawy biegowe w lesie, obowiązkowa jazda na rowerze stacjonarnym… Trudno się dziwić, że wszyscy z utęsknieniem wypatrywali upragnionych urlopów. Ale to już było i nie wróci więcej – mogli sobie zanucić pod nosem hokeiści GKS-u Tychy, bo tym razem obyło się bez… piłowania.

Zajęcia były urozmaicone i obrońcy tytułu mistrzowskiego nie narzekali na nudę. Ba, często zwracali do trenerów, by powtórzyli tę czy inną formę treningów w formie rywalizacji, bo chcieliby się zrewanżować kolegom za tę czy inną porażkę.

W planie szkoleniowego tercetu: Krzysztof Majkowski – Adam Bagiński – Arkadiusz Sobecki zajęcia miały być do końca miesiąca, a tymczasem wszyscy w piątek 28 czerwca żegnali się i życzyli sobie udanego wypoczynku. Ponieważ nieco wcześniej skończyli, to i szybciej niż planowali wrócą do zajęć, bo już 13 lipca.

Nieobecności usprawiedliwione

Bez Johna Murraya, Michaela Cichego, Christiana Mroczkowskiego, Aleksa Szczechury, Ladislava Havlika oraz Szymona Marca odbywały się czerwcowe zajęcia GKS-u.

Jednak wszystkie nieobecności były usprawiedliwione i wyraził na nie zgodę trener Majkowski. Hokeiści zza oceanu pojawiają się w Tychach z chwilą wyjścia na lód. Obrońca Havlik przygotowuje się indywidualnie, podobnie jak właśnie pozyskany z Gdańska Marzec. Ten ostatni taki tok przygotowań ma od dwóch lat i przynosiło to wymierne efekty.

– Jestem spokojny o ich przygotowanie fizyczne, bo to są profesjonaliści w każdym calu i nie trzeba sprawować nad nimi kurateli – podkreślił Adam Bagiński, występujący w nowej roli – asystenta trenera. – Jesteśmy zadowoleni z tego miesiąca pracy, wszystko przebiegało zgodnie z założeniami i obyło się bez żadnych kontuzji. Ktoś od czasu do czasu ponarzekał na jakieś drobne urazy, ale to naturalna kolej rzeczy, gdy się pracuje na tak wysokich obrotach.

Elementy rywalizacji

By zajęcia nie były monotonne, trenerzy postanowili wprowadzić do nich elementy rywalizacji. Choć oczywiście na przykład podczas zajęć jogi obowiązywały inne rytuały. Niemniej ten „tyski” triathlon trzeba jak najszybciej… opatentować. Zawodnicy dzielili się na 2-osobowe zespoły, które najpierw miały jak najszybciej pokonać dystans 20 km na rowerze.

Poszczególne duety stosowały różne techniki zmian. Jedni kręcili przez 60 sek. na najwyższych obrotach, po czym następowała zmiana. Inni jechali możliwie najdłużej i potem dokonywali roszady na siodełku. Czas poszczególnych duetów był skrzętnie notowany, bo później następował wyścig kajakowy wokół wyspy na paprocańskim jeziorze.


Czytaj jeszcze: Wyjść z zaścianka


Rywalizacja kończyła się biegiem terenowym na 5 km. Zwycięzców na razie nie poznaliśmy, bo – jak nas zapewniono – po urlopach nastąpi finał tej rywalizacji. Podobnie było w crossficie czy też podczas meczów w badmintonie.

– Uważam, że nikt nie miał prawa narzekać na nudę, bo sam uczestniczyłem od czasu do czasu w zajęciach i w tej rywalizacji, by pokazać, że choć 40-latek, to jeszcze może – śmieje się „Bagiś”.

Po urlopach hokeiści od 13 lipca przez tydzień mają ćwiczyć jeszcze na „sucho”, a potem już wyjdą na lód. Pod warunkiem, że pogoda pozwoli na zamrożenie tafli.


Na zdjęciu: Jakub Witecki w nietypowej dla siebie sytuacji. Pozazdrościć mu sprawności…

Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus