Ocalić od zapomnienia. Najwierniejszy z wiernych…

Zgasiłem światło na olimpijskiej tafli i do tej pory nie mogę się doczekać, by elektryk je naprawił, a moi młodsi koledzy mogli znów wystąpić igrzyskach olimpijskich – mówi pół żartem, pół serio Janusz Adamiec.


Data szczególna dla Janusza Adamca – 20 lutego 1992 roku. W wygranym 4:1 meczu z Włochami we francuskim Meribel zdobył 2 gole (5 i 46 min), więc w przyszłym roku minie 30 lat od zdobycia przez polski zespół ostatniej bramki na igrzyskach olimpijskich. – Pojawił cień nadziei, że nasi hokeiści wystąpią w przyszłorocznych igrzyskach w Pekinie.

Jednak finałowy turniej kwalifikacyjny w Bratysławie okazał się dla naszej reprezentacji nazbyt wymagający. Przy obecnych kilkustopniowych eliminacjach jest to dla nas mur nie do sforsowania. No ale ciągle mam nadzieję… – uśmiecha się jedna ikon janowskiego Naprzodu.

Nie było przypadku

Każdy chłopak mieszkający w Nikiszowcu, Giszowcu, Janowie lub w Szopienicach był „skazany” na to, by spróbować swoich sił w hokeju.

– Mieszkałem w Giszowcu. Na podwórku graliśmy przede wszystkim w piłkę, a zimą, bo ze śniegiem i mrozem problemu nie było, uganialiśmy za krążkiem – rozpoczyna swoją opowieść Adamiec. – Nie umiałem się zdecydować – piłka czy hokej? W końcu tata Józef zabrał mnie na mecz Naprzodu z Legią. Wtedy już wiedziałem, że muszę spróbować swoich sił w hokeju. Tata postarał się o jakieś „figurówki” i pojawiłem na „Jantorze”. Odbywał się wtedy trening łyżwiarzy figurowych, a ja nieśmiało w kącie tafli próbowałem swoich sił.

Trenerka mnie i tatę mocno zrugała i musieliśmy wynieść z lodowiska. Ale kolega z podwórka już chodził na zajęcia hokejowe i powiedział, że trenerzy tworzą kolejną grupę chętnych. Przybyło może z 70-80 chłopaków, trenerzy usiedli na trybunach, a myśmy kręcili kółka na lodowisku. Zostałem wybrany i tak zaczęła się moja przygoda z Naprzodem, która się zakończyła dopiero po 25 latach.

Zaczynałem u trenerów Pawła Langnera i Ewalda Pustelnika (zginął w wypadku na kopalni – przyp. red.), później zajęcia prowadził Herbert Siedlaczek, a w juniorach Hieronim Michalski (przyszły teść – przyp. red.). Mieliśmy fajną grupę i silny zespół m.in. z Andrzejem Hachułą, Piotrem Kwasigrochem, braćmi Zbigniewem i Henrykiem Synowcami, Jędrzejem Kasperczykiem czy Krzyśkiem Bujarem. Wśród juniorów nie mieliśmy konkurencji, a chyba w sezonie 1980/81 zdobyliśmy złoty medal mistrzostw Polski. Wówczas nie przypuszczałem, że będzie to jedyne złoto, jakie zdobyłem z Naprzodem.

Porządek w rodzinie

Młodzież stopniowo była wprowadzona do zespołu. Jak mówiła „starszyzna” – w rodzinie powinien być porządek. – Starałem się okazywać szacunek moim starszym kolegom, stąd też nie miałem z nimi żadnych konfliktów, a oni mocno mnie wspierali. Kilku moich kumpli próbowało podskakiwać i nie mieli łatwego życia – wspomina hokeista.

Adamiec nosi przydomek „Truda”. – Graliśmy w piłkę czy w hokeja pod oknami mojej ciotki Gertrudy – wyjaśnia nasz bohater. Moi koledzy usłyszeli, że wszyscy do niej zwracają się „Truda” i od razu skojarzyli to ze mną. I tak zostało do dzisiaj. Początkowo trochę mnie to denerwowało, ale z czasem przywykłem i nie zwracałem na to uwagi.

Leciały iskry

Ligowy debiut „Trudy” przypadł na sezon 1980/81 i mecz z Tychami. Trener Ladislav Kominek wprowadzał do zespołu zdolnych juniorów. Adamiec był ustawiany w ataku z rutyniarzami – Józefem Gracą i Janem Dronią. Zjeżdżał z lodu zadowolony, bo zespół wygrał 3:1, a on zaliczył debiutanckie trafienie.

– Jednak najbardziej iskrzyło podczas meczów z Zagłębiem Sosnowiec i chyba tego nie muszę specjalnie uzasadniać – śmieje hokeista. – Pamiętam, że w jednym z meczów prowadziliśmy na własnym lodzie 4:1 z dream teamem, jak nazywano sosnowiecką drużynę, i byliśmy pewni swego, bo niewiele czasu pozostało do końca. Rywale przyspieszyli i straciliśmy gola na kilka sekund przed końcem.

Nie pamiętam, kto był naszym „katem”, ale może ktoś z duetu Zabawa – Jobczyk, bo obaj byli strzelcami wyborowymi. Potem trochę się odkuliśmy, bo 2 razy z rzędu wygrywaliśmy rywalizację o brązowy medal (1986 i 1987 pod okiem trenera Sylwestra Wilczka – przyp. red.). Jedną z bramek zdobyłem bezpośrednio z wznowienia; krążek przemknął między parkanami bramkarza Włodzimierza Olszewskiego.

Naprzód Janów ma w kolekcji 7 srebrnych oraz 11 brązowych medali MP. W dwóch finałach uczestniczył Adamiec. Wymarzone złoto było na wyciągnięcie ręki. W 1989 r. na przeszkodzie stanęła Polonia Bytom, zaś w 1992 r. Unia Oświęcim.

– To był trudny czas w naszym kraju, a moi koledzy wyjeżdżali za granicę po lepsze życie. Silna drużyna powoli się wykruszała. Gdybyśmy dysponowali optymalnym składem, spełnilibyśmy swoje i kibiców marzenia. A tak będziemy tylko wspominać i żałować.

Podczas niedawnych obchodów 100-lecia klubu motyw rywalizacji o złoty medal często wracał we wspomnieniach. Bohaterowie tamtych dni zgodnie podzielali pogląd naszego rozmówcy. Podobnie jak trener Krzysztof Kulawik, który wówczas prowadził zespół.

Reprezentacyjny romans

Przygoda z kadrą Janusza Adamca również rozpoczęła się wcześnie. Wiele sobie obiecywano po turnieju mistrzostw świata w 1981 r., ale w Polsce ogłoszono stan wojenny. Jak twierdzą znawcy, dysponowaliśmy wówczas ciekawą drużyną. Ostatecznie w reprezentacji seniorów Adamiec zadebiutował w grudniu 1982 r. w wygranym meczu z Holandią 8:6 w Toruniu. Wtedy nie przypuszczał, że będzie w niej występował, z drobnymi przerwami, przed dekadę. Zaliczył więc ciekawy reprezentacyjny szlak, znaczony aż trzema olimpiadami.

– Każdemu sportowcowi życzę wyjazdu na igrzyska, bo ta impreza nie ma sobie równych – wspomina Adamiec. – Do Sarajewa w 1984 roku jechałem jako 22-latek, zatem z małym stażem. Byłem zszokowany wioską olimpijską i jej atmosferą. Wszystko było nowe i olbrzymie. To nie były udane igrzyska dla polskiej ekipy, hokeistom więc też się dostało. Przygotowania do kolejnych igrzysk, w Calgary, były mordercze. Wyjazd do Kanady poprzedziły mecze towarzyskie z NRD w Warszawie, a potem było zgrupowanie na Alasce oraz mecz towarzyski z Czechosłowacją.

Nasz bohater podpisuje olimpijską flagę przed wyjazdem do Albertville. Fot. archiwum hokeisty

W Calgary wszystko było perfekcyjnie przygotowane. Nam się dobrze układało, ale tylko do czasu. Przegraliśmy z Kanadą 0:1, zremisowaliśmy ze Szwecją 1:1… Ale po wygranej z Francją u Jarka Morawieckiego stwierdzono doping; wokół tej sprawy zapanowała zmowa milczenia. Kierujący reprezentacją dziwnie się zachowywali. O wszystkim dowiedzieliśmy się przypadkowo. Przyjechaliśmy do hali na mecz ze Szwajcarami, a tam wywodzący się z Polonii kanadyjskiej kibice zapytali nas, co z tym dopingiem?

Wszystkich nas zamurowało, a dobra atmosfera się ulotniła. Zespół został mocno poturbowany psychicznie i już się nie pozbierał. A mogło być tak dobrze. Nie wierzę, by Jarek wziął niedozwolone środki świadomie. Potem różne głosy słyszałem o tej przykrej sprawy, ale nie zamierzam po latach ich powtarzać. Z kolei we Francji w 1992 roku graliśmy w Meribel. Niby wszędzie było blisko, ale znajdowaliśmy się poza wioską i głównym nurtem olimpijskim toczącym się w Albertville. No i właśnie wtedy zgasiłem światło, o czym już wspominałem.

Jeden klub

Adamiec w jednym klubie był przez ćwierć wieku i to na pewno jest ewenementem na skalę światową. Trudno uwierzyć, by solidny, reprezentacyjny środkowy nie otrzymywał propozycji przejścia do innego klubu.

– Miałem chyba dwa razy propozycję przejścia do Polonii Bytom, a składał je ówczesny prezes klubu, nieżyjący już Stanisław Rączy. Zawsze jednak powtarzałem, że pochodzę z Giszowca, że Naprzód Janów to mój klub, że zacząłem w nim grać i zamierzam w nim skończyć. Prezes Rączy doskonale to rozumiał. A Naprzodowi zawdzięczam wszystko, nie tylko edukację sportową. W nim m.in. nauczyłem się dbać o sprzęt, który ciągle naprawiałem, łatałem, bo taki był czas. Jak patrzę na dzisiejszy hokejowy ekwipunek, to kiwam głową z niedowierzaniem. Gdy zaczynałem, otrzymywaliśmy jakieś filcowe już sfatygowane ochraniacze, przy których wciąż trzeba było dłubać. Jestem niezłym hokejowym krawcem (śmiech).

Janusz Adamiec na tle swojego muralu, który został odsłonięty w minioną sobotę na lodowisku „Jantor”. Fot. KS Katowice Naprzód Janów

W drugiej połowie lat 90. klub przeżywał trudne chwile i wtedy nasz bohater się z nim pożegnał. Praca w kopalni do łatwych nie należy, ale sportowiec przyzwyczajony do określonego reżimu radził sobie z nią doskonale. W 2010 r. przeszedł na emeryturę. Zajął się ogródkiem, ale kiedy otrzymał propozycję pracy z hokeistkami, nie oponował. Najpierw pomagał trenerowi Grzegorzowi Klichowi w drużynie seniorek, obecnie zaś zajmuje się najmłodszymi adeptkami tego sportu.

A gdyby cofnąć czas – czy zmieniłby coś w swoim sportowym życiorysie? – Nie zmieniłbym nic, bo była radość po wygranej oraz smutek po porażkach. Taki los był mi pisany – mówi na zakończenie najwierniejszy z wiernych hokeistów Naprzodu Janów.


Janusz ADAMIEC – ur. 29.04.1962 r. w Katowicach; żonaty (Mirosława); syn (Krzysztof, dorosły). Kariera klubowa: 25 lat spędził w Naprzodzie Janów (1972 – 97)! 18 sezonów ligowych: 591 meczów i 297 goli. Z Naprzodem zdobył 2 wicemistrzostwa Polski (1989, 1992) i 3 razy brązowy medal (1982, 1986 i 1987). Kariera reprezentacyjna: 1982-1992, 3-krotny olimpijczyk (1984, 1988, 1992), 5-krotny uczestnik MŚ (1985, 1987, 1989, 1991 i 1992) i 3 razy zdobywał awans do grupy A. Rozegrał 99 meczów i zdobył 16 goli.


Fot. KS Katowice Naprzód Janów