Od katastrofy do złota

Arkadiusz ADAMCZYK: Czy obecni reprezentanci Polski są w stanie pójść w wasze ślady? – zapytaliśmy Andrzeja Wyglendę, jednego z członków złotego duetu.

Andrzej WYGLENDA: – Z pewnością. Zależy tylko jak będą ze sobą współpracowali. W parach jazda wygląda zupełnie inaczej niż indywidualnie. Trzeba obserwować co robi partner, spoglądać jeden na drugiego. Bez tego nie ma szans na sukces. My ze Szczakielem zgraliśmy się w tym dniu idealnie, chociaż początki naszej współpracy były trudne. Słyszałem, że Janowski z Dudkiem jeżdżą razem w Szwecji, że się lubią. To ważne. To może zaprocentować.

No właśnie. Ponoć na treningu nawet zderzył się pan ze Szczakielem.

Andrzej WYGLENDA: – Nie, ale niewiele zabrakło. Opolanin był wtedy jeszcze młodym zawodnikiem i nie umiał trzymać krawężnika. Ruszył z wewnętrznego pola i nie potrafił się złożyć. Normalnie wiózł mnie w płot. Niewiele brakowało, a wylądowalibyśmy w dechach.

Mówiło się, że nie był pan entuzjastą startu razem ze Szczakielem.

Andrzej WYGLENDA: – Przede wszystkim go nie znałem za bardzo, bo on jest o 8 lat młodszy ode mnie. Pamiętałem go tylko z faktu, że jakiś czas wcześniej we Wrocławiu wsadził mnie w ogrodzenie i złamałem przez niego rękę. Uważałem go za zawodnika nieodpowiedzialnego.

Dlaczego nie pojechał pan razem z inną legendą ROW-u Rybnik i reprezentacji Polski, wówczas trzecim zawodnikiem świata – Antonim Woryną?

Andrzej WYGLENDA: – Do dziś nie wiem. Woryna bardzo chciał wystartować, próbował nawet przekonywać pułkownika Rościsława Słowieckiego, ówczesnego przewodniczącego GKSŻ i opiekuna kadry, ale nic nie wskórał. W formie był bardzo dobrej, co udowodnił trzy dni przed i trzy dni po mistrzostwach wygrywając dwa turnieje Złotego Kasku. To, że się z nim nie lubiłem jest nieprawdą. Przez całą karierę startowaliśmy w jednym klubie i nigdy nie mieliśmy żadnego spięcia. Nie jeździliśmy ze sobą w parze tylko dlatego, że byliśmy za dobrzy. Ustawianie nas razem byłoby ze szkodą dla ROW-u.

Jak to się stało, że w końcu para Wyglenda – Szczakiel jakoś dogadała się na torze?

Andrzej WYGLENDA: – Powiedziałem pułkownikowi, że skoro upiera się przy takim duecie, to coś z tego może być tylko pod jednym warunkiem, że ja będę startował z pierwszego i drugiego pola, i trzymał krawężnik, a Szczakiel z trzeciego i czwartego, i będzie operował tylko po zewnętrznej części toru. Na szczęście pan Słowiecki zgodził się na takie rozwiązanie.

I wyszedł z tego najwspanialszy występ polskiej żużlowej reprezentacji w historii. Jak pisały gazety wszystkie biegi wygrywaliście z ponad 20-metrową przewagą.

Andrzej WYGLENDA: – Trochę to zostało wyolbrzymione. Z Nowozelandczykami wcale nie było tak łatwo. Ivan Mauger i Barry Briggs byli faworytami tych zawodów. Na szczęście my w tym dniu kapitalnie wychodziliśmy ze startu. W biegu z nimi na pewno dużej przewagi nie było. Pamiętam, że musiałem mocno pilnować krawężnika, bo Mauger praktycznie do samego końca siedział mi na kole.

Plotki krążą, że za złoto wybudował pan sobie dom w Rybniku.

Andrzej WYGLENDA: – Plotki mogły krążyć, bo zacząłem budować w 1970 roku, ale… wprowadziłem się dopiero po 7 latach, więc trochę mi tych pieniędzy zabrakło (śmiech). Kwotę za złoto w parach pamiętam do dziś. Dostaliśmy do podziału dokładnie 5555 złotych. Było to bardzo niewiele (średnie miesięczne zarobki wynosiły wówczas około 1800 złotych – przyp. red.). Gdyby działacze nas nie oszukiwali, a premię wypłacono w dewizach, wtedy można by było zarobić.

 

Na zdjęciu: Złoto mistrzostw świata par to jedna z najcenniejszych sportowych pamiątek Andrzeja Wyglendy, który był też m.in. trzy razy mistrzem świata w drużynie i czterokrotnie indywidualnym mistrzem Polski.