Od Koszałka Opałka do ekstraklasy

Węgorzewo. Miasteczko, które liczy 11 tys. mieszkańców. Stamtąd właśnie wywodzą się bracia Kunowie. Patryk przez pewien czas był w cieniu dwa lata starszego Dominika, ale teraz wszystko wskazuje na to, że będzie miał szansę go przegonić. – Kto jest obecnie lepszym piłkarzem? Odpowiem: pomidor! – śmieje się Patryk pytany o Dominika, który ma na swoim koncie 55 występów w ekstraklasie. Zawodnik Rakowa zaliczył z kolei 28 spotkań, bowiem w Arce rozegrał tylko jeden sezon. Apetyt został jednocześnie rozbudzony i przygaszony.

Tęsknota za ekstraklasą

Czy chwilowo…? – Ekstraklasa wciąż jest z tyłu głowy. Było trochę bólu, że po sezonie w ekstraklasie musiałem wrócić na jej zaplecze. Uważam, że w Arce ta ekstraklasa mnie nie przerosła, grałem regularnie i nie odstawałem. Trener Leszek Ojrzyński na mnie stawiał, trochę było szkoda odejścia, ale takie jest życie. Musiałem przyjąć to na klatę i iść dalej. Jestem przekonany, że to będzie ostatnie pół roku w pierwszej lidze. Udowodniliśmy jesienią, że mamy w Rakowie bardzo dobrą drużynę. Nic nie było dziełem przypadku. Jesteśmy jednak czujni, mamy świadomość, że trzeba uważać. Wiemy, że nie można stać w miejscu, bo wtedy tak naprawdę się cofamy – opowiada o ambicjach swoich i częstochowskiego klubu. – Moje przenosiny do Częstochowy były przemyślaną decyzją. Byłem wypożyczony do Arki, ale w Gdyni zmienił się trener i nie wiadomo było, czy będzie mnie chciał. Trener Zbigniew Smółka przejął drużynę i nie widział mnie w swoich planach, a ja musiałem szukać sobie nowego klubu. Nie chciałem długo czekać, a Raków był konkretny i wykupił mnie z Rozwoju. Na tym też mi zależało, bo nie chciałem być ciągle wypożyczanym z katowickiego klubu. Potrzebowałem trochę stabilizacji i nowego wyzwania – dodaje Patryk Kun.

Zachowali się fair

Przez dłuższy czas o losach piłkarza decydowano w… Katowicach, bo zgodę na kolejne ruchy wydawały władze Rozwoju. – Katowiczanie zachowywali się bardzo w porządku. Nie kierowali się swoim interesem, ale patrzyli też na mnie. Nigdy mnie nie blokowali, nigdy pieniądze nie były przeszkodą. Jestem im wdzięczny, bo w innych klubach potrafią blokować zawodników. Przed Rakowem miałem kilka zapytań. Byłem blisko GKS-u Katowice, ale wybrałem Raków i jak widać był to najlepszy możliwy wybór. Bardziej kierowałem się prezentowanym stylem gry i możliwościami rozwoju – opowiada pomocnik. W czasach gry w Rozwoju nabawił się kontuzji, której skutki odczuwa po dziś dzień, dlatego w meczach występuje z charakterystycznym usztywnieniem na prawej ręce. – Trzy lata temu złamałem rękę. Trochę z mojej winy zaniedbałem sprawę, bo tego nie leczyłem. Nie miałem też żadnego zrobionego badania, dopiero w Arce sprawdzono to. Czułem lekki ból i dyskomfort. Nie chciałem robić przerwy, ale w Gdyni już był czas, żeby coś z tym zrobić. Z nadgarstkiem jeszcze nie wszystko jest w porządku. Miałem mieć jeszcze jedyny zabieg, ale jest ryzyko, że nie będzie poprawy – nakreśla nam swoją sytuację.

Pozwiedzał Polskę

Węgorzewo, Olsztyn, Katowice, Gdynia, Częstochowa. Jak widać, Kun podróży i zmiany otoczenia się nie boi. – Mam 23 lata a trochę zawirowań już przeżyłem. W Stomilu był okres, gdy klub nam nie płacił i musiałem przejść szkołę życia, ale też dużo się nauczyłem, dojrzałem. W Stomilu miałem dobry okres pod względem sportowym, trener Adam Łopatko mnie ściągnął i mi zaufał. Dzięki temu trafiłem do ekstraklasy, do Arki. W Olsztynie co rok mają problemy organizacyjno-finansowe, Raków pod tym względem jest na zupełnie innym poziomie. Życie mnie już czegoś nauczyło i trzeba być gotowym na wszystko, bo różnie to bywa. Ja jednak wierzę, że życie cierpliwych wynagradza – mówi i dodaje. – Najładniejsze miasto w którym grałem i żyłem, to zdecydowanie Gdynia. Katowice czy Olsztyn to innego typu miasta, ale jak się już jest gdzieś przez pewien czas, to człowiek się przyzwyczaja. Już trochę nauczyłem się rozłąki z rodziną i za domem w którym się wychowałem.

Przy okazji przeglądania jego piłkarskiego CV najbardziej w oczy rzuca się nazwa pierwszego klubu, w którym praktycznie wszystko się zaczęło. Koszałek Opałek. – Węgorzewo to mała miejscowość i to był praktycznie jedyny klub, w którym mogłem zacząć kopać piłkę. Nazwa może trochę śmieszna, ale był to normalny klub. Dopiero później, gdy byłem już starszym juniorem mogłem trenować i grać w Vęgorii. Myślę, że nie ma reguły czy z mniejszej miejscowości trudniej się przebić. Liczy się to, na jakich ludzi się trafi i samemu też trzeba być świadomym i uczyć się na błędach, także własnych. Los kieruje nami, a ja miałem to szczęście, że trafiłem na dobrych trenerów. Do gimnazjum chodziłem w Olsztynie, gdzie także byłem odpowiednio kierowany. Mój brat też jest przykładem, że wytrwałość popłaca. Nie ma idealnego przepisu na udaną przygodę z piłką – przekonuje.

Może być jeszcze lepiej

Teraz w Rakowie nie tylko może liczyć na stabilizację, dobrą sytuację organizacyjną, ale i na realną szansę powiększenia swojego dorobku w ekstraklasie. Jesienią częstochowianie zdemolowali resztę stawki. Sam Kun zagrał w 17 meczach, zaliczył 4 asysty i strzelił jednego gola. – Przyszedłem do Rakowa tuż po wspomnianej operacji ręki i też miałem zaburzony okres przygotowawczy. Niby trenowałem, ale to nie było na sto procent, bo rękę miałem w gipsie. Później udało mi się wskoczyć do składu i ogólnie jesień zaliczyłbym na plus. Sam nie wiedziałem, jak ta runda będzie wyglądała, było trochę zawirowań wcześniej, ale wszystko skończyło się zdecydowanie lepiej. Grałem niemalże wszystko i wiele się nauczyłem przez te pół roku. Trochę inna pozycja, inny system, wcześniej nie grałem na wahadle. A jak już dojdziemy do osiąganych wyników przez Raków, to wiadomo, jest świetnie – stwierdza piłkarz, któremu trener Marek Papszun za darmo miejsca w składzie nie dał. – Konkurencja była i jest duża, ale przebiłem się, trener na mnie stawiał. Nie będę ukrywał, że nawet grając na wahadle bardziej od asyst cieszą bramki, a ja zdobyłem jesienią tylko jedną. Sytuacji miałem zdecydowanie więcej, ale wiem, że nad czym jeszcze mogę popracować – mówi.

Na początku wspomnieliśmy o bracie Dominiku i na nim także zakończymy. Okazuje się, że rodzeństwo nie miało okazji zagrać w jednym klubie na równych zasadach. – Był okres w Stomilu (prawie 7 lat temu – przyp. red.), gdy wraz z bratem byliśmy w kadrze, ale ja dopiero wchodziłem do drużyny, byłem bardzo młody i praktycznie niewiele znaczyłem w drużynie. Brat wtedy wybił się  i przeszedł do Pogoni Szczecin. Przeciwko sobie zagraliśmy tej jesieni, gdy Stomil przyjechał do Częstochowy – kończy opowieść Patryk Kun, a jej kolejny etap dopiero przed nim.

 

Na zdjęciu: Patryk Kun (w środku) z miejsca stał się ważnym ogniwem Rakowa. Teraz cel jest jeden: ekstraklasa!