Od Młynarczyka do Szczęsnego

Wojciech Szczęsny został piątym w historii bramkarzem, który wygrał plebiscyt piłkarza roku „Sportu”. Pierwszym, niemal 40 lat temu, był Józef Młynarczyk.


Wojciech Szczęsny został wybrany przez Was, Czytelników, piłkarzem roku 2022. Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że o wynikach naszego dorocznego plebiscytu, który został zorganizowany już po raz 56, zadecydowały mistrzostwa świata w Katarze. To na nich „Szczena” pokazał światową klasę i właśnie dzięki temu zdetronizował, po 11 latach Roberta Lewandowskiego. „Lewy” wygrywał nasz plebiscyt nieprzerwanie od 2011 roku. Bramkarze, bardzo często, plasowali się w czołówce, ale żaden z nich nie był w stanie pokonać napastnika najpierw Borussii Dortmund, a następnie Bayernu Monachium. Co ciekawe Lewandowski nie wygrał po tym, jak przeniósł się do FC Barcelona. Nie jest wykluczone, że za rok 2023 wygra ponownie. Zadecydują o tym najbliższe miesiące, a także głosy Was, czyli naszych Czytelników. Na razie jednak skupiamy się na bramkarzach. Na tych, którzy laur mają już w rękach.

Do Okęcia nie wracamy

Pierwszym golkiperem, który wygrał plebiscyt „Sportu” był – za rok 1983 – Józef Młynarczyk. Bramkarska legenda. Nawet dziwnie wygląda to, że ten oto zawodnik wystąpił w reprezentacji Polski zaledwie 42 razy. A jeszcze dziwniejsze jet to, że po raz pierwszy o punkty zagrał w… pamiętnym meczu przeciwko NRD w Lipsku. Przypomnijmy, że było to spotkanie, które miało ogromne znaczenie. Bo w dalszym kontekście dawało reprezentacji Polski awans na mistrzostwa świata w Hiszpanii. Młynarczyk, był październik 1981 roku, zagrał w starciu z zespołem wschodnioniemieckim bardzo dobrze, mimo iż wpuścił dwa gole. Co ciekawe był to jedyny jego występ w eliminacjach, w których – oprócz NRD – mierzyliśmy się jeszcze z Maltą. Dlaczego tak się stało? Oczywiście chodzi o słynną „aferę na Okęciu”, czyli sytuację przed meczem wyjazdowym z Maltańczykami, ale w kontekście tego, o co nam chodzi, nie będziemy do niej wracać.

Młynarczyk, w 1982 roku, grał na mistrzostwach świata w Hiszpanii. Wystąpił we wszystkich siedmiu meczach reprezentacji Polski od pierwszej do ostatniej minuty. Spisywał się doskonale. Szczególnie w grupowym meczu z Włochami, gdzie przynajmniej dwa razy uratował nas przed stratą gola. Następnie nie musiał zbyt wiele dać od siebie, choć cały czas był czujny. W półfinale przeciwko Italii, rywal ukłuł nas dwa razy. Raz po stałym fragmencie gry, a za drugim razem po kontrze. Młynarczyk nie mógł w tych sytuacjach zbyt wiele zrobić. Dlatego też nie został wybrany przez czytelników „Sportu” najlepszym piłkarzem roku 1982.

Co ciekawe nie został nim również Zbigniew Boniek, który w plebiscycie France Football zajął trzecie miejsce. Nasi Czytelnicy uznali bowiem, że lepszy był Andrzej Buncol. Nie była to pierwsza „kontrowersyjna” decyzja. W 1974 roku Kazimierz Deyna również został uznany trzecim piłkarzem w Europie w plebiscycie France Football. Tymczasem najlepszym piłkarzem roku Czytelnicy „Sportu” wybrali Grzegorza Latę. Króla strzelców mundialu w RFN.

Cieszy, że jest

W 1983 roku Józef Młynarczyk triumfował w naszym głosowaniu. Nie było w tym żadnego przypadku. „Młynarz” bronił – w sezonie 1982/83 – kapitalnie. A o wszystkim zadecydowały jego fenomenalne występy w rozgrywkach Pucharu Europy. Jeszcze w 1982 roku Widzew Łódź wyeliminował maltański Hibernians, a także austriacki Rapid Wiedeń. Na wiosnę, konkretnie w marcu 1983 roku, zespół z Łodzi zmierzył się z Liverpoolem. Drużyną, która niecałe dwa lata wcześniej wygrała Puchar Europy. „The Reds” byli bezapelacyjnym faworytem konfrontacji z polskim zespołem. Natrafili jednak na ścianę nie do przejścia, którą w znacznej mierze ustalił Józef Młynarczyk. U siebie Widzew wygrał 2:0, po bramkach Mirosława Tłokińskiego i pamiętnym trafieniu Wiesława Wragi.

Na wyjeździe łodzianie przegrali 2:3, ale wynik ten dał pamiętny awans do półfinału. Młynarczyk przynajmniej trzy razy ratował łódzki zespół przed utratą brami. Podobno po tym meczu ustawiła się po niego kolejka i kilka klubów angielskich chciało go widzieć u siebie. Panowały jednak wówczas zupełnie inne czasy. Młynarczyk odszedł z Widzewa dopiero rok później. Na jeden sezon został piłkarzem francuskiej Bastii, a następnie trafił do FC Porto. Do dziś w klubie portugalskim traktowany jest, jak legenda. Nic w tym dziwnego. W 1987 roku Młynarczyk zdobył z tym klubem Puchar Europy. Rok wcześniej był na mistrzostwach świata w Meksyku. Nieudanych, wprawdzie, dla naszej reprezentacji, ale trzeba to podkreślić, że w latach 80. ubiegłego stulecia był jednym z najlepszych golkiperów na świecie.

Obok nieśmiertelnego Włocha, Dino Zoffa, Jean-Marie’go Pfaffa z Belgii, Toniego Schumachera z RFN, a także Rinata Dasajewa, bramkarza reprezentacji Związku Radzieckiego. Ogromnym szczęściem jest to, że Młynarczyk nadal wspomaga młodych bramkarzy, w reprezentacjach młodzieżowych. Wiedzę ma olbrzymią, tak, jak zresztą umiejętności. Trzeba zaznaczyć, że został wymyślony dla reprezentacji Polski przez trenera Antoniego Piechniczka. I to w znacznej mierze dzięki niemu został bramkarzem światowej klasy.

Niespodziewany Matysek

W 1999 roku Czytelnicy „Sportu” najlepszym piłkarzem roku wybrali Adama Matyska. Na teraz wydaje się, że był to wybór zupełnie zaskakujący. Matysek wyjechał z Polski sześć lat wcześniej, w 1993 roku. Najpierw bronił bramki Fortuny Kolonia, a następnie strzegł świątyni FC Guetersloh. W obu przypadkach mówimy o klubach zaplecza niemieckiej ekstraklasy. W 1998 roku Matysek, dość nieoczekiwanie, został bramkarzem Bayeru Leverkusen. Był to wówczas czołowy klub niemieckiej ekstraklasy, a polski golkiper wywalczył sobie, praktycznie od razu, miejsce w wyjściowym składzie „Aptekarzy”. W sezonie 1998/99 zespół naszego golkipera rywalizował o mistrzostwo Niemiec z Bayernem Monachium. Może to nieco za dużo powiedziane.

Zespół z Bawarii miał bowiem przez większość sezonu znaczną przewagę nad najgroźniejszym rywalem. Ostatecznie wygrał sezon ze znaczną, bo wynoszącą 15 punktów, przewagą. Bayer zbyt wiele meczów zremisował. Aż 12 razy, na 34 spotkania, podzielił się punktami z rywalami. Co ciekawe Leverkusen przegrał zaledwie 5 spotkań w sezonie. O zaledwie jeden mecz mniej, aniżeli przegrał mistrz Niemiec. Matysek wystąpił we wszystkich spotkaniach wspomnianego sezonu. I jeszcze w 1998 roku wrócił, po pięcioletniej nieobecności, do bramki reprezentacji Polski.

W 1999 roku bronił w drużynie narodowej regularnie. Wystąpił m.in. na Wembley, w meczu przeciwko Anglikom, przegranym 1:3, po trzech bramkach Paula Scholesa. Zagrał również w rewanżu, w Warszawie, gdzie bliscy byliśmy pokonania „Synów Albionu” przed własną publicznością, jak chyba nigdy. Nie licząc wygranego spotkania z 1973 roku. Matysek w tym spotkaniu obronił dwie bardzo groźne sytuacje, jakie wypracowali Anglicy i został jednym z niekwestionowanych bohaterów tego meczu.

Dudek, czyli zmiana

Co było dalej? W 2000 roku Matysek wystąpił w reprezentacji Polski dwukrotnie. Stracił bowiem miejsce w składzie na rzecz Jerzego Dudka, ale to nie wszystko, bo to właśnie pochodzący z Knurowa golkiper zastąpił go na czele naszego plebiscytu. W 2000 roku reprezentacja prowadzona przez Jerzego Engela udanie rozpoczęła eliminacje do mistrzostw świata 2002, które odbyły się następnie w Korei Południowej i w Japonii. We wrześniu Dudek rozegrał jeden z najwspanialszych swoich meczów w karierze. W Kijowie przeciwko Ukrainie. Co ciekawe był to dopiero jego siódmy występ w drużynie narodowej. Mimo to postarał się, by zatrzymać strzały Siergieja Rebrowa i Aleksandra Szewczenki. Kiedy po meczu wszyscy mówili o Emmanuelu Olisadebe, ewentualnie o Radosławie Kałużnym to właśnie Dudek zbierał zasłużone gratulacje. Wyglądał w tym spotkaniu znakomicie, będąc jeszcze bramkarzem Feyenoordu Rotterdam.

Już wtedy, na koniec 2000 roku, interesowały się nim kluby angielskie. Co jednak istotne na pierwszy wiosenny mecz eliminacji mistrzostw świata, przeciwko Norwegii w Oslo, trener Engel desygnował między słupki… Matyska. Był marzec, najstarsi górale powiedzieliby, że było „pierońsko zimno”, a w bramce naszego zespołu stanął zawodnik Bayeru Leverkusen. Bronił znakomicie, ale przy stanie 2:1 dla nas, doznał kontuzji. W pozornie niegroźnej sytuacji upadł na bark i właśnie uraz tej części ciała spowodował, że nie mógł kontynuować gry. Zastąpił go właśnie Dudek, który kilkadziesiąt sekund później dał się rywalom pokonać. Ostatecznie jednak mecz ten wygraliśmy, 3:2, i uczyniliśmy wielki krok w kierunku azjatyckiego mundialu.

Później taniec w Stambule

dam Matysek nie wrócił już nigdy do wielkiej formy sprzed kontuzji. A Jerzy Dudek wykorzystał swoją wielką szansę. Latem 2001 wystąpił w dwóch meczach eliminacji mistrzostw świata. Nie to jednak było w tamtym okresie jego kariery najważniejsze. Otóż tuż przed spotkaniami z Walią w Warszawie, a także z Armenią w Erywaniu, Dudek był na ustach całej piłkarskiej Europy. Bo ważył się wówczas jego transfer do Liverpoolu. Mało tego, pół roku wcześniej było dosłownie o ciut od tego, by nasz bramkarz stał się graczem Arsenalu. Dudek pojechał już nawet do Londynu, a ówczesny szkoleniowiec „Kanonierów”, Arsene Wenger, był bardzo zdeterminowany, by sprowadzić Polaka. Okazał się jednak Jerzy Dudek zbyt drogi. Arsenal nie miał zamiaru płacić 6 mln funtów za bramkarza. Niecałe pół roku później Jerzy Dudek, za kwotę nieco większą, bo sięgającą ponad 7 mln brytyjskiej waluty, został zawodnikiem Liverpoolu.

To było wielkie wydarzenie, bo wcześniej nikt za polskiego piłkarza – tym bardziej bramkarza – nie zapłacił tak ogromnych pieniędzy. Nic zatem dziwnego nie ma w tym, że Dudek wygrał plebiscyt „Sportu” drugi raz z rzędu. Został wówczas pierwszym bramkarzem, i do dziś nim jest, który dokonał takiej sztuki. Trzeba jednak nadmienić, że największy sukces w karierze Jerzy Dudek odniósł cztery lata później. Choć pamiętajmy, że w 2001 roku awansował na mistrzostwa świata. Niemniej jednak w roku 2005 wygrał Ligę Mistrzów z Liverpoolem. To był słynny „Dudek dance” w Stambule. Przypomnijmy, że jego Liverpool przegrywał do przerwy 0:3 z Milanem. Następnie jednak wyrównał i doprowadził do dogrywki. W niej nasz bramkarz w sposób znany tylko sobie zatrzymał próbę Szewczenki, a następnie – w serii jedenastek – obronił dwa rzuty karne i został bohaterem. Piłkarze roku 2005 jednak nie został Triumfował wówczas Tomasz Frankowski.

Jeden mecz w roku

Celowo w naszej bramkarskiej wyliczance na sam koniec zostawiliśmy Janusza Jojkę. Z kilku powodów. Legenda GKS-u Katowice plebiscyt „Sportu” wygrała w 1994 roku. To był bardzo nędzny rok w wykonaniu naszej reprezentacji. Po przegranych z kretesem eliminacjach do mundialu w USA, pod koniec 1994 roku, „biało-czerwonym” pozostało jedynie gorzkie wyczekiwanie na to, co się wydarzy. Na turniej do Stanów Zjednoczonych pojechały m.in. takie reprezentacje, jak Bułgaria i Rumunia, a nas tam zabrakło. We wrześniu, już po mundialu, rozpoczęliśmy eliminacje mistrzostw Europy 1996. Meczem w Izraelu, przegranym 1:2. Później, po mękach okrutnych, udało się wygrać w Mielcu z Azerbejdżanem, a także – w listopadzie – zremisować w Francją. W grudniu trener Henryk Apostel zabrał naszych do Arabii Saudyjskiej na dwa mecze towarzyskie.

Janusza Jojkę piłkarzem roku Czytelnicy „Sportu” okrzyknęli w 1994 roku. Fot. Adam Starszyński/Pressfocus

Pierwszy z nich był nieoficjalny. Na drugi podpisano już odpowiednie dokumenty FIFA. Niewielkie ma to jednak znaczenie w kontekście tego, że Janusza Jojko został głosami Czytelników „Sportu” wybrany najlepszym piłkarzem 1994 roku. Bramkarz GKS-u Katowice w 1994 roku, w reprezentacji Polski, wystąpił zaledwie w jednym meczu. Zagrał przeciwko Austriakom w czerwcu. Mało tego wystąpił wówczas tylko po przerwie. Ten mecz nie mógł zadecydować na wyniku plebiscytu. Zadecydowało zupełnie coś innego, a mianowicie znakomita postawa „GieKSy” w rozgrywkach europejskich.

Głos Czytelników

W edycji Pucharu UEFA 1994/95, GKS Katowice mierzył się najpierw z Interem Cardiff. Walijski rywal nie był jednak dla zespołu ze stolicy Górnego Śląska zbyt wymagającym rywalem. Następnie jednak było już dużo trudniej. W I rundzie GKS trafił na Aris Saloniki. Po wygranej przy Bukowej 1:0, zespół z Katowic przegrał 0:1 w Grecji. Po dogrywce rozpoczął się jednak show w wykonaniu Janusza Jojki. Najpierw bramkarz katowickiego zespołu obronił strzał Brazylijczyka Ivana. A przy stanie 3:3 w serii sam postanowił podejść do rzutu karnego. Wziął długi rozbiegł i huknął w prawy róg. Karkamanis, bramkarz Arisu, pofrunął w przeciwny róg i awans GKS-u do kolejnej fazy rywalizacji stał się faktem. Co było dalej?

Kolejna epicka rywalizacja w historii polskiej, a ujmując rzecz bardziej konkretnie, śląskiej przygody z piłkarską Europą. W II rundzie Pucharu UEFA sezonu 1994/95, GKS Katowice rywalizował z Girondins Bordeaux. Nikt wówczas nie wiedział, że w drużynie francuskiej grało aż trzech zawodników, którzy niecałe cztery lata później zdobędą na rodzimych boiskach mistrzostwo świata. Oni sami, czyli m.in. Zinedine Zidane, przecierali oczy ze zdumienia patrząc na to, co między słupkami wyczynia Janusz Jojko. To był kolejny wspaniały występ golkipera GKS-u Katowice, który tym samym przypieczętował tytuł piłkarza roku 1994. Jojko miał decydujący wpływ na to, że katowicka drużyna dotarła w Pucharze UEFA aż do 1/8 finału, w którym zmierzyła się z Beyerem Levekusen. W dwumeczu tym tak różowo już jednak nie było. Ekipa z Niemiec „wyjaśniła” GKS 4:1 i 4:0, ale nie zmienia to faktu, że Janusz Jojko najlepszym piłkarzem roku 1994 został całkowicie zasłużenie. Niektórzy pewnie powiedzą, że „z braku laku”. Pamiętajmy jednak, że najważniejszy jest zawsze głos Czytelników. A ten nie pozostawia wątpliwości. Tak było, gdy wygrywali Młynarczyk, Jojko, Matysek, Dudek, a w zeszłym roku Szczęsny.




Na zdjęciu: Józef Młynarczyk został, w 1983 roku, został pierwszym bramkarzem z tytułem piłkarza roku „Sportu”.

Fot. Rafał Rusek/Pressfocus