Odbudowa z niskiego pułapu

Adam GODLEWSKI: Jak czuje się pan na pierwszym zgrupowaniu kadry pod wodzą Jerzego Brzęczka?

Kamil GLIK: – Trzej poprzedni selekcjonerzy pomijali mnie przy swoich premierowych powołaniach, więc dla mnie to też w pewnym sensie jest debiut. Na treningu otwierającym to zgrupowanie stałem nieco z boku, bo odbywałem zajęcia regeneracyjne, ale dało się odczuć, że selekcjoner bardzo intensywnie prowadził ćwiczenia, żył każdą chwilą. Wywarł na nas wszystkich bardzo pozytywne wrażenie. Na wtorkowej odprawie poświęciliśmy wiele uwagi temu, jak grają Włosi. Na tym się głównie skupialiśmy i znamy już zarys gry przeciwników. Nigdy nie miałem okazji grać przeciwko Italii. Mam tam wielu przyjaciół, nie tylko z gry w Torino FC, ale też z innych klubów. To dla mnie mecz inny niż wszystkie, nawet jeśli stadion w Bolonii, i to delikatnie mówiąc, do najnowocześniejszych nie należy. Spędziłem przecież w tym kraju sześć bardzo fajnych lat.

Jaka jest atmosfera w zespole?

Kamil GLIK: – W kadrze doszło do nowego rozdania. Mamy wiele nowych twarzy, z selekcjonerem na czele. Trener Brzęczek na pewno ma koncepcję, nie tylko na najbliższe mecze, ale też na kształt kadry w przyszłości. Wiele się zmieniło zwłaszcza w defensywie, nie ma teraz z nami niepowołanych Artura Jędrzejczyka i Michała Pazdana, Łukasza Piszczka, który już skończył przygodę z kadrą, czy kontuzjowanego Maćka Rybusa. Musimy więc jak najlepiej wykorzystać czas na zgrupowaniu, by się poznać, dotrzeć, aby potem rozegrać jak najlepsze spotkania. Nie ma co ukrywać, że wiele zaczynamy budować może nie od zera, ale z naprawdę niskiego pułapu. Odtwarzamy atmosferę, a wiadomo, że nic tak dobrze na nią nie wpływa, jak dobre wyniki. Mamy nadzieję, że po najbliższych meczach wrócimy do poziomu sprzed mistrzostw świata

Czy tuż po mundialu był pan przekonany do tego, by kontynuować grę w reprezentacji?

Kamil GLIK: – Po mistrzostwach świata na pewno przeżywałem trudne momenty i zastanawiałem się, czy moja przygoda z reprezentacją Polski dobiega już końca. Spotkałem się z nowym selekcjonerem chwilę po jego nominacji, a jeszcze przed moim wyjazdem do Monaco. Porozmawialiśmy szczerze o tym co było, i o tym, co będzie. Szczegóły zostaną między nami, nie wiem, czy trener w ogóle życzyłby sobie, abym publicznie opowiadał o naszej prywatnej rozmowie. Skoro widzicie mnie jednak na zgrupowaniu, to znaczy że przyjechałem tutaj z uśmiechem na ustach, gotowy do pełnego poświęcenia oraz maksymalnego zaangażowania. Nigdy nie uciekałem od odpowiedzialności, nie tylko za linię obronną, ale w ogóle za reprezentację. To moja drużyna. Przeżyłem w niej wiele pięknych momentów, ale też trudnych. Mundial, który chciałbym już oddzielić grubą kreską, był jednym z takich. Gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości, nie byłoby mnie teraz w Warszawie.

Spore zamieszanie wzbudził w poniedziałek raport poprzedniego sztabu szkoleniowego z wnioskami po mundialu. Co pan na to?

Kamil GLIK: – Nie czytałem raportu, więc nie wiem o co dokładnie chodzi, kiedy w dokumencie jest mowa o przedmundialowych napięciach w zespole. Ale byłem przecież w Rosji i mogę zapewnić, że nie skakaliśmy sobie do gardeł. Atmosfera nie różniła się od wcześniejszej, podczas Euro we Francji, czy w trakcie eliminacji mundialu. No, ale może coś przeoczyłem? Zapewniam, że nie doszło do żadnych kłótni, ani słownych, ani tym bardziej fizycznych przepychanek. Jeśli natomiast chodzi o przygotowanie kondycyjne, to nie ma się co oszukiwać – każdy widział, że nie wyglądaliśmy tak, jak zawsze. Nie byliśmy takimi zawodnikami, do których przyzwyczailiśmy siebie i kibiców. Czytałem wywiad z Remigiuszem Rzepką który mówił, że niczego by nie zmienił. A z kolei selekcjoner napisał, że jednak wyglądaliśmy gorzej, więc jest tu nieścisłość. Moje odczucia są następujące: pod względem fizycznym nie byliśmy gotowi nie tylko na 100 procent, ale nawet na 90.