Adamek wspomina Gmitruka: Są ludzie nie do zastąpienia

Co teraz z tymi, których ostatnio trenował – Maciejem Sulęckim, Arturem Szpilką i Izu Ugonohem? To problem jednak większy niż trójka tych bokserów. Podobnie jak Feliks Stamm, Gmitruk nie zostawił następcy. Po doświadczenie Andrzeja nikt nie sięgnął, nikt nie pomyślał, że może przydałaby się jakaś publikacja o tym, jak pracował. Śmierć Andrzeja była szokiem – mówi Janusz Pindera, dziennikarz, znawca boksu, przyjaciel Andrzeja Gmitruka.

Drugiej takiej osobowości w polskim boksie nie będzie – dodaje najbardziej znany podopieczny zmarłego trenera – Tomasz Adamek.

Tomasz Adamek, mistrz świata wagi półciężkiej i junior ciężkiej

Gdy obudziłem się we wtorek i zobaczyłem tyle nieodebranych SMS-ów, wiedziałem, że stało się coś złego. Kiedy się dowiedziałem co się stało, pomyślałem od razu o rodzinie Andrzeja, będę się za nich i za Andrzeja modlił.

Ciężko mówić. Nie ma trenera, który bardziej wpłynął na zmianę mojego bokserskiego życia. Byliśmy razem, z przerwami, od 1999 do 2007 roku. W 1999 roku zapadła decyzja, że jedziemy do Anglii. Dzięki niemu jakoś to przeżyłem, bo z Andrzejem człowiek nigdy się nie nudził. Chodziliśmy po Londynie, on opowiadał swoje przypowiastki, a ja śmiałem się cały czas. Te przenosiny były wtedy znacznie łatwiejsze. Stał też za mną, kiedy przenosiłem się w ciemno, na stałe do Ameryki w 2005 roku.

To był psycholog. Zawsze wiedział, kiedy przestać mówić o boksie, potrafił zrozumieć czego mi w tej chwili potrzeba. Poza treningami nigdy nie gadaliśmy o boksie, bo Andrzej wiedział, że trzeba podsycić ten głód trenowania. Nawet go czasami specjalnie zaczepiałem, ale on się tylko śmiał i zaraz była jego opowieść z życia, jakiś dowcip. Wiedziałeś, że musisz z nim mocno trenować, ale on wiedział jeszcze lepiej, kiedy powiedzieć stop. W narożniku, w czasie walk wrzucał jedno, dwa zdania.

Nie jakieś głupoty, typu: bij go mocniej czy coś podobnego, tylko uwagi, które mogły mi się przydać. Śmiał się, to chyba było po walce z Ulrichem w Duesseldorfie, że nie będzie wychodził ze mną na ring, bo widzimy i myślimy to samo, więc on sobie gdzieś drinka strzeli, a ja i tak wygram. To było wtedy, kiedy w narożniku po chyba trzeciej rundzie powiedział, że Ulrich się otwiera atakując takim zamachowym prawy i żebym spokojnie poczekał, to go złapię na kontrę. Ja na to: Andrzej, przecież widzę! I w szóstej tak się stało.

Takich historyjek jest mnóstwo. Co mogę więcej powiedzieć? Wielki żal. Ciągle byliśmy w kontakcie, nawet wypiliśmy kawę, kiedy ostatni raz walczyłem w Polsce. Drugiej takiej osobowości w polskim boksie nie będzie. Są ludzie nie do zastąpienia.

Janusz Pindera, dziennikarz i komentator

Ciągle trudno mi uwierzyć w to, co się stało. W takich momentach, po odebraniu telefonu, ma się nadzieję, że to jakaś pomyłka. Przypominam sobie podobne sytuacje, które miały miejsce, kiedy byłem daleko od domu. W 2010 roku, podczas igrzysk zimowych w Vancouver, zadzwonił do mnie Krzysztof Kosedowski, że nie żyje Leszek Święcicki, przyjaciel Andrzeja z czasów jeszcze legijnych. Obaj tworzyli w reprezentacji Polski to, co najcenniejsze. Kilka lat później jestem na rozgrywkach World Series w Buenos Aires, dzwoni do mnie Krzysztof Kosedowski, że nie żyje Wiesław Rutkowski – wicemistrz olimpijski, mistrz Europy, serdeczny przyjaciel i asystent Gmitruka.

Andrzej nawet jako młody człowiek, był zawsze otwarty na wszystkie nowinki. Lubił słuchać i obserwować, a potem wyciągać z tego odpowiednie wnioski. Jak się zastanowiłem, do kogo mógłbym go porównać to z wielu względów na myśl przychodzi mityczna postać w polskim boksie Feliksa Stamma, który jak się posłucha tych, którzy go pamiętają, a jest ich coraz mniej, na przykład Marian Kasprzyk, mistrz olimpijski z 1964 roku, był człowiekiem, który genialnie potrafił się wsłuchiwać w myśli swojego zawodnika; ba jakby je wyprzedzał nawet.

Na świecie, czytając różne książki myślę, że takimi ludźmi byli Angelo Dundee czy Emanuel Steward. Obaj, podobnie jak Gmitruk byli genialnymi motywatorami. Myślę, że Andrzej był nawet najmocniejszy w motywacji, w czytaniu walki.

Co teraz z tymi, których ostatnio trenował – Maciejem Sulęckim, Arturem Szpilką i Izu Ugonohem? Jest to problem większy niż ta trójka. Podobnie jak Stamm Gmitruk nie zostawił następcy. Po doświadczenie Gmitruka nikt nie sięgnął, nikt nie pomyślał, że może przydałaby się jakaś publikacja o tym, jak pracował.

Śmierć Andrzeja była szokiem. Wyglądał ostatnio świetnie, współpraca z Izu, Arturem i Maciejem dała mu drugie trenerskie życie. Miał wielkie plany, chciał trenować Sulęckiego w walce o mistrzostwo świata, polecieć do Stanów Zjednoczonych…