Odgadnąć nieodgadnione

Krzysztof OLIWA: Panie trenerze, pogadajmy jak faceci. Da się wytrzymać z taką liczbą bab?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Nie da się (śmiech).

To jak się panu udaje?
Aleksander MATUSIŃSKI: – Jak jest mi ciężko, to chodzę do psychologa.

I co on mówi?

Aleksander MATUSIŃSKI: – To profesor Jan Blecharz, czyli absolutnie najwyższa półka na świecie. On ma swoje sposoby. Ale tak mówiąc serio, to jak czegoś nie wiem, to dzwonię do żony, która jest byłą sportsmenką. Do tego przeczytałem parę książek, skończyłem najlepszą uczelnię w Polsce, czyli AWF w Katowicach.

Czyli potrafi pan bezbłędnie odpowiedzieć na pytanie: „Jak zrozumieć kobietę?”. Zamieniam się w słuch…

Aleksander MATUSIŃSKI: – A dużo ma pan miejsca w gazecie? Mówiąc w skrócie, trzeba być człowiekiem, zostać jej przyjacielem. U nas w grupie też nic nie przyszło łatwo. Jednak przez lata udało nam się „dotrzeć”. Czasem trzeba było zrobić krok w tył, umieć się wycofać, ale przede wszystkim porozmawiać i wysłuchać. Ale tak prawdę mówiąc z nimi nie ma najmniejszego problemu. A jak są sukcesy, to też jest wszystkim łatwiej.

Fot. Anna Klepaczko/400mm

Pana podopieczna, Justyna Święty-Ersetic, zdobyła w Berlinie złoto na 400 m z kapitalnym wynikiem 50,41. Może pobiec jeszcze szybciej?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Ona jest nieobliczalna. Nie wiem, na co ją stać. Zszokowała nie tylko mnie, ale cały lekkoatletyczny świat. Przebiła się do światowego topu. Ten wynik rok temu dawałby czwarte miejsce w finale czempionatu w Londynie.

Czyli jej wynik to kosmos także dla pana?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Justyna była przygotowana do szybkiego biegania. Wiedziałem, że stać ją na złoto, nie wmawiałbym jej czegoś, czego nie jest w stanie osiągnąć. W momencie straciłbym w jej oczach, stałbym się niewiarygodny. Wynik, który uzyskała, to naprawdę wielka sprawa. Zwłaszcza że warunki były nieciekawe, zimno, wiało. Ciężko wtedy przygotować organizm do szybkiego biegania. Justyna potrafiła tego dokonać. Jak spojrzymy na cały sezon, to złoto jej się należało.

Tylko raz nie wygrała w Polsce swojego biegu. A była tuż po kontuzji. W Europie od jakiegoś czasu nie ma sobie równych. W tym roku była szybsza nawet od Allyson Felix (Amerykanka, dziewięciokrotna medalistka olimpijska). Warto przypomnieć, że już w premierowym starcie w sezonie pobiła rekord życiowy w Osace. Wtedy zastanawiano się, czy forma nie przyszła za wcześnie. A tu teraz taka historia.

Ponoć jest pan największym pokerzystą w polskiej lekkiej…

Aleksander MATUSIŃSKI: – Na pewno są więksi. Na co dzień nie gram w pokera, ale lubię zaskakiwać, jeśli chodzi o decyzje trenerskie.

Musiał się pan mocno natrudzić, mobilizując dziewczyny między finałem indywidualnym a sztafetą? Czasu było niewiele.

Aleksander MATUSIŃSKI: – Założyłem, że sztafeta nie pobiegnie bez Igi, Justyny i Gosi (Baumgart-Witan, Święty-Ersetic i Hołub-Kowalik – przyp. red.). Niezależnie od tego, czy dostałyby się do finału biegu indywidualnego, to w rozstawnym musiały się pojawić na starcie. Po finale zrodził się jednak problem. Dziewczyny pobiegły rewelacyjnie. Iga poprawiła rekord życiowy, a Justyna przeszła samą siebie, poprawiając swój najlepszy wynik 0,7 sek. Nawet sam w to do końca nie wierzyłem.

Na mecie powiedziałem Idze: „Bez ciebie ta sztafeta nie pobiegnie”. Ona odparła: „Tak? To muszę się szykować”. Dodałem jej wiary i dość szybko doszła do siebie. Z kolei Justyna robiła sobie ze mną selfie po biegu i powiedziała otwarcie, że nie da rady, jest zbyt zmęczona. „Pogadamy za godzinę” – odparłem. Dziewczyny wskoczyły na meleks, potem poleżały z nogami do góry, wypiły trochę izotoników, wzięły żele energetyczne i jakoś się udało. Pierwszy znak, że wszystko będzie tak jak należy, miałem po półgodzinie, gdy wzięły telefony w ręce i zaczęły przeglądać Twittera i Instagrama.

Na chwilę przed startem mieliśmy rozmowę motywacyjną tradycyjnie zakończoną okrzykiem, który był tak głośny, że wiedziałem, że wszystko dobrze pójdzie.

W grę wchodziły zmiany w składzie sztafety albo nawet wycofanie z finału?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Roszad można dokonać tylko po konsultacjach z lekarzem, który musi stwierdzić, że zawodniczka nie jest w stanie pobiec. Nie chcieliśmy tego robić, wierzyliśmy, że dziewczyny zdołają się pozbierać. Wycofać się? Nie brałem tego od uwagę.

Musiał pan improwizować, szukając drogi dotarcia do głów dziewczyn?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Nie było tak źle. W sztafecie role są rozpisane. Każda wie, co ma robić i jak pobiec. Choć powiem szczerze, że pomysły mi się powoli kończą na rozmowy motywacyjne. Największego asa w rękawie wyciągnąłem rok temu w Londynie.

Co to takiego było?

Aleksander MATUSIŃSKI: – To akurat tajemnica. Ale podziałało, bo dziewczyny wróciły z medalem.

Z igrzysk w Tokio też wrócą?

Aleksander MATUSIŃSKI: – Bardzo bym tego chciał.

 

Rozmawiał
Krzysztof Oliwa