Odszedł piłkarz przez duże „P”

Urodzony 14 maja 1952 roku niewielki wzrostem, ale imponujący ambicją pomocnik, swą przygodę z futbolem rozpoczął w Wawelu Wirek. Następnie trafił do Szombierek i jako 17-latek zadebiutował w ekstraklasie.

Pokaźny dorobek

Po 10 sezonach na 3,5 roku trafił do GKS-u Katowice, z którego wrócił do bytomskiego klubu. Występy na najwyższym szczeblu zakończył z dorobkiem 261 meczów i 40 bramek. Grał też w BKS-ie Stali Bielsko-Biała oraz Uranii Ruda Śląska, a także był reprezentantem Polski juniorów i młodzieżówki. Po zakończeniu kariery najbardziej związany był z Szombierkami; najpierw jako asystent, a następnie jako wieloletni kierownik drużyny. Prowadził też zespoły młodzieżowe Grunwaldu oraz Gwiazdy Ruda Śląska, zarówno na boiskach trawiastych, jak i na futsalowych parkietach. Od początku kadencji obecnego zarządu Śląskiego ZPN zaangażował się w działalność Klubu Wybitnego Piłkarza Śląska.

Człowiek orkiestra

Stanisław Grzywaczewski odszedł nagle. W nocy z niedzieli na poniedziałek wyprowadził psa, a gdy ponownie położył się spać, to już się nie obudził. – Odszedł tak, jak żył – mówi Zbigniew Myga. – Był to niezwykle pogodny i spokojny człowiek. Gdy w 1986 roku zostałem trenerem Szombierek, On był w nich… „wszystkim”. W funkcji kierownika drużyny mieściło się bowiem prowadzenie klubu, od rodzinnych obiadów, na których spotykali się zawodnicy, przez pomoc w ich życiowych sprawach, po premie meczowe.

Z uwagą słuchałem Jego podpowiedzi, bo Stasiu nie tylko znał się na piłce, ale i na ludziach, a o zawodnikach wiedział wszystko. Każdemu starał się pomóc, albo udzielał dobrych rad. W ten sposób uratowaliśmy dla polskiej piłki Romana Szewczyka, któremu po badaniach wydolnościowych powiedziano, że nie nadaje się do sportu wyczynowego.

Stasiu przekonywał wtedy, że szybkość, technika, boiskowa inteligencja oraz bardzo dobre uderzenie z dystansu to cechy, które można wykorzystać i Romek został dołączony do pierwszej drużyny. Stasiu był człowiekiem, z którym przez cztery lata ani jednego dnia się nie gniewaliśmy. Był tak otwarty, radosny i szczery, że każdy problem potrafił rozwiązać z uśmiechem.

Traktowany jak bożyszcze

Zanim Stanisław Grzywaczewski został działaczem, był piłkarzem i to przez duże „P”. – Gdy grał w Szombierkach, chodziłem na mecze z tatą i podziwiałem „Małego”, bo tak bramkostrzelnego pomocnika nazywali kibice – wspomina 56-letni Zenon Lissek, ikona bytomskiego klubu.

– Kibice Go szanowali za technikę, spryt, waleczność i bardzo dobre uderzenie. Był jak żywe srebro i kierował zespołem. Pamiętam jak na trybunach starego stadionu Szombierek wszyscy skandowali: „Mały, Mały bramkę strzel” i nawet gdy coś Mu się nie udawało, to nikt na Niego złego słowa nie powiedział.

Traktowali go jak bożyszcze. Co prawda w Szombierkach nie zagraliśmy razem, bo gdy ja debiutowałem, to Stasiu był w GKS-ie Katowice, ale jesienią 1985 roku występowaliśmy razem w Uranii. Wróciliśmy z niej do Szombierek już w różnych rolach, bo ja nadal grałem, a On został kierownikiem i był człowiekiem od „wszystkiego”. Dzięki swoim kontaktom w kopalni, potrafił załatwić każdą sprawę i wyprosić niejedną premię dla zawodników, bo z wszystkimi miał dobry kontakt i z każdym potrafił pogadać.

Uroczystości pogrzebowe rozpoczną się dziś o 9.00 w kościele pod wezwaniem Świętego Wawrzyńca w Rudzie Śląskiej-Wirku, skąd śp. Stanisław Grzywaczewski wyruszy w ostatnią ziemską drogę…