Odważni i niezniszczalni

 

Dziś, 4 grudnia obchodzimy Dzień Górnika, czyli popularną Barbórkę. Data jest nieprzypadkowa, bo to dzień św. Barbary z Nikomedii, patronki dobrej śmierci i trudnej pracy. Na Śląsku z branżą górniczą związanych jest wiele rodzin, ale dzisiaj chcemy skupić się na ludziach, którzy ciężką pracę w kopalni łączą z grą w piłkę nożną.

Sztygar od łopaty

Jednym z futbolistów-górników jest 28-letni Szymon Ciuberek, zakładający aktualnie koszulkę III-ligowego Pniówka 74 Pawłowice. – Skończyłem technikum informatyczne w Wodzisławiu Śląskim, a kiedy grałem w Przyszłości Rogów studiowałem na Politechnice Śląskiej w Gliwicach.

Studiowałem w systemie dziennym – rano zajęcia na uczelni, a po południu treningi. Cała moja rodzina jest związana z górnictwem – tata pracował na KWK Rydułtowy-Anna, obaj dziadkowie i teść byli związani z branżą górniczą.

Po śmierci prezesa Ryszarda Szkatuły Przyszłość zaczęła się „sypać” i „Ciubi” postanowił zmienić klub. – Mój tata zna trenera Jarosława Skrobacza; wystarczył jeden telefon, by zaprosił mnie na testy – wspomina Ciuberek.

– Trafiłem na nie razem z moim kolegą z dzieciństwa, z którym chodziłem do szkoły podstawowej, Kamilem Benauerem, obecnie zawodnikiem Czarnych Gorzyce. Zagrałem sparing z GKS-em Tychy, strzeliłem nawet gola i zostałem przyjęty do drużyny, w której występuję do tej pory. W trakcie gry w Pniówku skończyłem studia, jestem magistrem inżynierem górnictwa i geologii.

Wiecie kto zacz? To Szymon Ciuberek „przyłapany” w łaźni. Fot. własna

Z „marszu” trafiłem na oddział wydobywczy, bo moim kierunkiem na studiach była eksploatacja złóż. Muszę przyznać, że pierwsze trzy miesiące pracy w kopalni były najgorszym okresem w moim życiu, bo to najtrudniejszy oddział w całej kopalni. Chociaż skończyłem studia, zostałem zatrudniony jako górnik pod ziemią – takie właśnie miałem stanowisko. Przez pierwszy miesiąc zjazdów miałem pietra jak cholera. Jako nowo przyjęty pracowałem fizycznie, a moimi jedynymi narzędziami były łopata i kilof.

Kiedyś zalało chodnik i musieliśmy położyć kładki, by inni mogli przejść do ściany „suchą stopą”. Wody było po pas, więc rozebraliśmy się do spodenek i w takich warunkach pracowaliśmy… Na tym oddziale pracowałem przez trzy lata, teraz jestem sztygarem zmianowym na oddziale GRP-2, czyli „przygotówkach”. Z innego oddziału ściągnął mnie kierownik, bardzo porządny gość, a przede wszystkim fachowiec, który potrafi zarządzać ludźmi. Chociaż jestem sztygarem zmianowym, do pracy chodzę wyłącznie na rano.

Za żadne skarby świata

Piłkarz Pniówka przywykł już do ciężkich warunków pracy i wczesnego wstawania. – Wstaję o 3.50 – mówi Szymon Ciuberek. – Dlaczego tak wcześnie? Bo o 4.50 muszę odebrać raporty z nocnej zmiany, która rozpoczyna pracę o północy. O 5.40 mamy podział, a potem zjeżdżamy pod ziemię. I tak dzień w dzień.

Kiedy pracowałem fizycznie, nachodziły mnie czasami myśli, by rzucić to wszystko w diabły. Ale teraz nie zrobiłbym tego za żadne skarby świata. Praca naprawdę nie jest łatwa i trzeba ją lubić, by nie chodzić do niej ze wstrętem i strachem. Jestem ambitnym człowiekiem i chcę się piąć w hierarchii zawodowej. Przed kilkoma dniami do pracy przyjął się mój brat Rafał, młodszy ode mnie o dwa lata, który przez sześć lat pracował jako grafik komputerowy w prywatnej firmie w Skrzyszowie, a teraz trafił do kopalni. Zabawne, prawda?

Szymon Ciuberek (z prawej) w cywilu, czyli na boisku. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

Czy godzenie ciężkiej pracy fizycznej z grą w piłkę nożną nie jest męczące? – Na pewno tak – twierdzi Ciuberek. – Ale do wszystkiego można przywyknąć. Nasz kapitan Karol Goik w pracy jest moim podwładnym i przychodząc na trening często żartuje, że bolą go plecy, bo mu dałem w kość w robocie. Chłopcy, których wielu pracuje przecież w kopalni, lubią w szatni pożartować. Na mojej szafce umieścili na przykład napis „Sztygar”. Skoro nie brak nam poczucia humoru, to znaczy, że są w życiu gorsze rzeczy niż praca w kopalni.

Skazany na „gruba”

Wspomniany Karol Goik na pracę w górnictwie był chyba skazany. – Skończyłem wprawdzie liceum ogólnokształcące w Pawłowicach i myślałem o studiach na AWF-ie, ale gdzie mogłem trafić, skoro tata pracował na „grubie”, jak po śląsku nazywa się kopalnię, i praktycznie cała rodzina była związana z górnictwem, a pod „nosem” jest kopalnia „Pniówek”? – pyta 30-letni obrońca.

– Do pracy przyjąłem się, gdy skończyłem 22 lata. Zaczynałem w kopalni „Zofiówka” w Jastrzębiu, bo na „Pniówku” były wtedy kłopoty z przyjęciami. Po dwóch latach, dzięki dyrektorowi, którym był wówczas Krzysztof Zabój, przeniosłem się jednak na „Pniówek”. Trafiłem na oddział GRP-2, czyli „przygotówki”. Na początku po dniówce dosłownie padałem na twarz, często nie miałem siły zjeść obiadu…

Wraz z kolegą musieliśmy nosić do przodka żelazne obudowy. Każda z nich ważyła 130 kilogramów, a do pokonania mieliśmy czasami nawet 100 metrów. Przez trzy tygodnie bolało mnie wszystko – plecy, nogi, a skóra często była zdarta do krwi. Dobijały mnie warunki pracy – temperatura 36-37 stopni i wilgotność sięgająca 80 procent. Wielokrotnie zaraz po przyjściu na „front robót” lało się ze mnie jak z cebra.

Karol Goik (z lewej) na boisku jest bardziej żwawy niż pod ziemią. Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Tylko raz miałem wątpliwości, czy ta robota jest dla mnie. I być może odszedłbym z kopalni, bo podobno zainteresowały się mną Odra Opole i Sandecja Nowy Sącz. Żadnych konkretów jednak nie było i zostałem w Pniówku. Teraz z pracy w kopalni na pewno nie zrezygnuję. Poszedłem na swoje, założyłem rodzinę, mam poczucie stabilizacji. Poza tym pasuje mi atmosfera w pracy, a oprócz tego na „Pniówku” zatrudnionych jest wielu moich kolegów z boiska, między innymi Szymon Ciuberek, Dawid Hanzel, Sławek Szary, Mateusz Szatkowski, a także kierownik drużyny Krzysiek Milanowski.

Często pracowałem w trudnych warunkach, na miejsce pracy przedzierałem się – dosłownie – na czworakach, na kolanach. Sytuacja bywa stresowa, gdy na przykład zaciska obudowę. Na razie jednak – odpukać – nie miałem wypadku. Byłem jednak świadkiem, jak mojego kolegę przygniótł kamień i zmiażdżył mu stopę.

Ani słowa o „gwarkach”

Karol Goik – ze zrozumiałych względów – jest „rannym ptaszkiem”, ale nie musi wstawać tak wcześnie jak jego sztygar i kolega z drużyny, Szymon Ciuberek.

– Mieszkam blisko kopalni, więc wstaję „dopiero” o 4.50 – mówi zawodnik Pniówka. – Z domu wychodzę o 5.20, idę najwyżej 20 minut. Przebieram się, podział jest o 5.50, a potem zjeżdżam na poziom 1000. Następnie przez 15 minut idziemy do pociągu, który zawozi nas blisko miejsca pracy. Jakim szefem jest „Ciubi”? Chodzi po rejonie z kilofkiem, straszy i dokłada nam roboty…

Tradycją z okazji Barbórki są gwarki, czyli karczmy piwne… – Na ten temat wolałbym nie mówić, bo to są nasze wewnętrzne sprawy – śmieje się Goik. – Dzieją się na nich rzeczy śmieszne, ale również dziwne, ale nic z tego nie nadaje się do prasy. W tym roku będę uczestniczył w trzech takich imprezach – oddziałowej, z chłopakami z drużyny oraz zorganizowanej przez klub. Wątroba może być po nich na wyczerpaniu (śmiech).

Zimny dreszcz

Jednym z weteranów w zespole Pniówka jest Sławomir Szary, który 31 lipca skończył 40 lat. Chociaż ma za sobą 150 występów w ekstraklasie, teraz grę w piłkę łączy z pracą w kopalni.

– Jak do niej trafiłem? Grałem wówczas w I-ligowej Olimpii Elbląg i po rundzie jesiennej postanowiłem wrócić w rodzinne strony, na Górny Śląsk – wyjaśnia „Szarik”. – Trafiłem do Energetyka ROW-u Rybnik, którego trenerem był dobrze mi znany Ryszard Wieczorek. Współpracowałem z nim w ekstraklasie – w Odrze Wodzisław i Piaście Gliwice.

Kiedy zapewniliśmy sobie utrzymanie w II lidze, postanowiłem pójść do „normalnej” pracy. Myślałem o straży pożarnej, ale tam konkurencja była bardzo duża, sito zbyt gęste, więc zdecydowałem się na kopalnię. W lipcu 2012 roku przyjąłem się do kopalni „Krupiński” w Suszcu. Pobudka o 4.30 i pierwsza „szychta”.

Sławomir Szary (przy piłce) wciąż imponuje formą. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

To było zderzenie z innym światem, chociaż trafiłem na oddział wentylacji, „lepszy” niż kilka innych. Na pierwszej dniówce pracowałem 5 metrów od miejsca, w którym półtora roku wcześniej zginął ratownik górniczy. Gdy usłyszałem o tym od kierownika, przeszył mnie zimny dreszcz.

Na dwa etaty

W tym momencie zaczęła się trauma – kontynuuje Szary. – Coraz częściej zastanawiałem się, w co się wpakowałem? Na początku odczuwałem strach przed każdym zjazdem, ale potem praca… stała się rutyną. Największą udręką było wczesne wstawanie, a i robota nie była lekka; murowaliśmy tamy, nosiliśmy kostkę… Zdarzało się, że na dole pokonywałem znaczne odległości – często 2 kilometry, ale czasami 10 i więcej.

Po „szychcie” szybko wracałem do domu w Rybniku, jeszcze szybciej jadłem obiad i o 16.00 stawiałem się na treningu, na którym trener – co zrozumiałe – wymagał maksymalnego zaangażowania. Po powrocie do domu byłem tak padnięty, że przez pierwsze pół roku zasypiałem przy kolacji. De facto była to dla mnie praca na dwa etaty. Jak sobie radziłem, gdy trenowaliśmy do południa? Nie miałem wyjścia – musiałem brać urlop w pracy. To było kilkanaście dni w roku.

Strach po „Zofiówce”

Po awansie ROW-u do I ligi Sławomir Szary zwolnił się z kopalni, by podołać obowiązkom zawodnika. Gdy skończył grać w Rybniku, przeniósł się do Bełku, z którym wywalczył awans do III ligi. Do pracy w kopalni wrócił, kiedy został zawodnikiem Pniówka 74 Pawłowice. Pracę w KWK „Pniówek” zaczynał o 6.00, a o 15.00 wychodził na trening.

– Nigdy nie byłem fanem diety i absolutnie o nią nie dbałem – śmieje się Szary. – Gdy pracujesz w kopalni, musisz porządnie zjeść. A kiedy jesteś nowy w tej robocie, to – niezależnie od oddziału – zawsze dostajesz najgorszą pracę do wykonania. Jeżeli więc chcesz grać w piłkę na w miarę wysokim poziomie, nie możesz tego łączyć z pracą w kopalni.

Czy Sławomir Szary przeżył „na dole” chwile grozy? – Mam w pamięci przykład po katastrofie w KWK „Zofiówka” – dodaje. – Dziwnie się czułem na pierwszym zjeździe po tej tragedii. Z uwagą obserwowałem obudowy i mimowolnie ich dotykałem… Kiedyś na poziomie 700 metrów widziałem bowiem odwał i widziałem, co skały potrafią zrobić z obudową. Niektóre głazy miały wielkość sześciu tirów! Naprawdę strach się bać…

Jak cień człowieka

Piotr Paś pracował w kilku kopalniach – „Jas-Mos”, „Borynia”, „Budryk”, „Krupiński”. – Żeby spokojnie zdążyć do pracy, musiałem wstawać o 4.30, najpóźniej o 5.00 – mówi bramkarz, który ma za sobą występy w Górniku i GKS-ie Jastrzębie, Energetyku ROW-ie Rybnik, Przyszłości Rogów, Granicy Ruptawa i Unii Turza Śląska.

– Najgłębiej zjechałem na poziom 900 w „Krupińskim”. Pracowałem na przebudowach, przy trasach podwieszanych kolejek. Kiedy po raz pierwszy podjąłem pracę w kopalni, grałem w Przyszłości. Był to dla mnie okres wycięty z życiorysu. Trener Tomasz Sosna błyskawicznie to wychwycił i stwierdził, że nie ma ze mnie żadnego pożytku, bo na treningach wyglądam jak cień człowieka. Mój organizm dopiero przyzwyczajał się do ogromnego wysiłku fizycznego.

Niezorientowanym powiem, że sam ubiór górnika waży kilka kilogramów, a w gumowcach chodzi się jak po górskich szlakach. Kiedyś – będąc zawodnikiem Granicy – odmówiłem wyjścia na mecz, bo byłem piekielnie zmęczony po dniówce; nogi zwyczajnie odmawiały mi posłuszeństwa i uczciwie powiedziałem o tym trenerowi Adamowi Śmigielskiemu. Mój występ tego dnia byłby ze szkodą dla drużyny.

Drzemka na skrzyżowaniu

Piotr Paś pracował kiedyś jako trener bramkarzy w Rekordzie Bielsko-Biała. – Dojeżdżałem do Bielska dwa razy w tygodniu, oczywiście po pracy – wspomina wychowanek Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie. – Kiedyś ze zmęczenia zasnąłem na skrzyżowaniu w Skoczowie… Od czasu tego incydentu zatrzymywałem się na parkingu i fundowałem sobie kilkunastominutową drzemkę. Do domu wracałem o 21.00 i nie miałem ani sił, ani ochoty na oglądanie filmu w telewizji.

Paś „uciekł” z kopalni i nie zamierza do niej wracać. Skończył AWF w Katowicach. Zawiesił buty na kołku i podjął pracę w szkole w Rybniku, gdzie ma pod opieką klasę sportową. – W życiu zdarzają się różne sytuacje, ale z własnej, nieprzymuszonej woli już nigdy nie wrócę do kopalni – deklaruje.

– Męczyło mnie wczesne wstawanie, w pracy najbardziej cierpiały moje nogi. Oprócz normalnego ubioru musiałem jeszcze nosić komplet narzędzi, aparat ratunkowy, lampę i inne materiały. Marsz do miejsca pacy często odbywał się pod górę, a o wysokiej temperaturze nawet nie wspominam. To wszystko potęgowało zmęczenie. Transportowaliśmy we dwóch szyny, z których każda ważyła 50 kilogramów, a często-gęsto było ich 8, albo nawet 10.

Nie będę „strugał” bohatera, bo naprawdę często się bałem, choć z biegiem czasu popadłem w rutynę. Na szczęście nie doświadczyłem żadnego wypadku i to było najważniejsze.

 

Nr 3. 3
Szymon Ciuberek (z prawej) w cywilu, czyli na boisku. Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

Nr 4
Karol Goik (z lewej) na boisku jest bardziej żwawy niż pod ziemią. Fot. Rafał Rusek/PressFocus

Nr 5
Na zdjęciu: Sztygar Szymon Ciuberek w uniformie roboczym