Ojrzyński w Legii by mnie nie zdziwił!

Maciej GRYGIERCZYK: Zagłębie, w którym spędził pan wiele lat, walczyć dziś będzie z Pogonią Szczecin o pierwsze punkty w ekstraklasie. Doczeka się?

Sławomir JARCZYK: – Mam taką nadzieję. Zacznę od tego, że miło widzieć Zagłębie w ekstraklasie. W moim ostatnim sezonie w klubie, zakończonym awansem do pierwszej ligi, były już podstawy by sądzić, że będzie można powalczyć o coś więcej. Sprowadzani byli coraz lepsi zawodnicy, w grę wchodziły coraz większe pieniądze. Ten sezon 2014/15 był przełomowy. Czytałem wtedy wypowiedzi prezesa Jaroszewskiego, który mówił, że daje sobie trzy lata na awans do ekstraklasy. Wątpiłem, że nastąpi to tak szybko, a udało się. To wielka rzecz.

Ten klub i miasto zasługuje na ekstraklasę, po prezydencie Chęcińskim było widać wielką determinację w dążeniu do powrotu do elity. To bardzo fajny człowiek i wielki fan piłki nożnej. Zagłębie nie miało strategicznego sponsora, pozostawało na garnuszku miasta, co nie wszystkim – jak to w wielkich ośrodkach bywa – musiało się podobać, ale akurat w regionie Zagłębia Dąbrowskiego chyba nie ma z tym problemu. Tu jest wielka rzesza kibiców, są fundamenty, ma powstać nowy stadion. To nie klub-kukułka, a miejsce, które chce zagościć w ekstraklasie na długie, długie lata.

Dwukrotnie pracował pan z Leszkiem Ojrzyńskim. Jak reaguje pan na pogłoski, że może zostać trenerem Legii?

Sławomir JARCZYK: – Wspominam trenera bardzo dobrze, bo to fachowiec i fantastyczny człowiek. W Zagłębiu byliśmy przez pół roku w drugiej lidze, wcześniej mieliśmy okazję przebywać wspólnie w mocnej pierwszoligowej Wiśle Płock. Już wtedy dało się odczuć, że to facet, który wie, czego chce i ma swoje zasady. W Sosnowcu pożegnano się z nim i mówiono, że nie udźwignął zadania, ale on od razu trafił do ekstraklasy, do Korony Kielce.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus

Został rzucony na głęboką wodę, ludzie pukali się w głowy i pytali, co to za gość. Udowodnił tam swoją wartość, jak również udowodnił w każdym kolejnym klubie – może poza Górnikiem. O Legii w jego kontekście słyszałem już kilkukrotnie – i to nie od  kolegów z podwórka. To nazwisko często krąży. W Arce zrobił superwynik, ale komuś nie było z nim po drodze. Powtarzam, że warsztat trenerski to jedna sprawa. Przy okazji trzeba go jeszcze połączyć z byciem porządnym człowiekiem i to trenerowi się udaje. Bardzo dobrze go wspominam i mocno mu kibicuję. Gdyby powierzono mu Legię, w ogóle by mnie to nie zaskoczyło.

W Płocku grał pan razem ze Sławomirem Peszką. Już wtedy był w nim ukryty taki diabeł?

Sławomir JARCZYK: – Trochę tak… Przede wszystkim jednak, to był gość, który zdecydowanie wyrastał ponad poziom zaplecza ekstraklasy. Bawił się z przeciwnikami, co zauważył Lech Poznań. Dziś mamy jednak dobę internetu, mediów społecznościowych. Nie ma co ukrywać, że w ostatnich miesiącach Sławek dostał po głowie, usłyszał czy przeczytał o sobie wiele niefajnych słów.

Nie wiem, jak ja bym zareagował na jego miejscu. Oczywiście – to zawodowiec, powinien być gotowy na różne sytuacje i się z nimi liczyć, dlatego nie mam zamiaru otwierać nad nim parasola ochronnego. Nie wejdziemy jednak do jego głowy. Gdy skończył się mundial, a zaczął sezon, Sławek chciał udowodnić, że pomoże Lechii, która wiosną miała przecież walczyć o mistrzostwo Polski, a ledwo się utrzymała. Sam faul na Novikovasie to było bardzo nieodpowiednie zachowanie. Chyba na chwilę wyłączył myślenie. Potem przeprosił i mimo wszystko wydaje mi się, że kara trzech miesięcy zawieszenia jest trochę za ostra. Ma z głowy prawie całą rundę. To kolejna rzecz, z którą będzie się pan musiał zmierzyć.

Obserwację rozgrywek zapewne „na ostro” zaczyna nowy selekcjoner Jerzy Brzęczek, z którym kiedyś dzielił pan szatnię w Zabrzu.

Sławomir JARCZYK: – Nie tak dawno spotkaliśmy się na jednym z meczów i była okazja, by zamienić kilka słów. Trochę w tę piłkę pokopałem, ale niczego specjalnego nie osiągnąłem. Nie zdobyłem mistrzostwa, nie wygrałem pucharu. Byłem totalnym szarakiem, jakich w lidze wielu, ale miałem przyjemność poznać fajnych ludzi. Grałem z Michałem Pazdanem, Adrianem Mierzejewskim czy Sławkiem Peszką, Jurek Brzęczek jest teraz selekcjonerem, Tomka Hajto wszędzie pełno, jest teraz wyrazistym ekspertem. Cieszę się, że mu się udało, bo miał już w życiu trudny moment.

Trudno patrzy się na ekstraklasową mapę, na której nie ma Chorzowa?

Sławomir JARCZYK: – Aż trudno o tym mówić. Ruch to klub, który mam, miałem i będę miał w sercu do końca życia. Doceniam determinację działaczy w walce o licencję. W klubie jest lepiej o tyle, że nie ma już zaległości, ale drużyna jest po dwóch spadkach, a obecny sezon w drugiej lidze też zaczęła fatalnie. Okienko transferowe jest jeszcze otwarte, zobaczymy, czy jeszcze ktoś do tej pełnej młodzieżowców szatni dołączy. Wśród kibiców jest nerwowość, chłopaki to odczuwają, trener Fornalak też jest na cenzurowanym… Mam nadzieję, że w sobotę ze Skrą Częstochowa doczekamy się pierwszej wygranej w drugiej lidze.

To na koniec, czym zajmuje się dziś Sławomir Jarczyk?

Sławomir JARCZYK: – Zakończyłem kurs na licencję UEFA A. Aktualnie – wraz z trenerami Wagnerem i Karczem – prowadzimy zespół najstarszego juniorskiego rocznika UKS-u Ruchu Chorzów w lidze wojewódzkiej A1.