Oni wiedzą, jak sprzedawać

Hoffenheim po raz kolejny zarobiło niemałą sumę na sprzedaży wypromowanego piłkarza. Jeden z najdroższych zimowych transferów w historii Bundesligi stał się faktem.


Badeński klub jest Niemcom albo totalnie obojętny, albo nielubiany z racji tego, że na poziom Bundesligi wskoczył dzięki pieniądzom miliardera Dietmara Hoppa. Samo Hoffenheim to zresztą mała wieś, dlatego klub swój stadion ma w pobliskim miasteczku Sinsheim, ale mimo tego wiele ciekawego się tam w ostatnich latach wydarzyło.

Sprzedaż bez boleści

Klub w wielu aspektach stał się synonimem nowoczesnego rozwoju sportowego, wypromował m.in. trenera Juliana Nagelsmanna oraz wielu piłkarzy. W Hoffenheim nie boją się nieoczywistych transferów, stawiania na młodych, którzy później przynoszą niezły zysk. Działacze potrafią fantastycznie sprzedać piłkarza, czego Georginio Rutter jest najlepszym przykładem.

Kilka dni temu urodzony w 2002 roku Francuz został zawodnikiem Leeds. Anglicy zapłacili za niego 28 mln euro, co po aktywowaniu bonusów może wzrosnąć aż do 40 mln – i będzie to wówczas trzeci najwyższy transfer zimowy w historii Bundesligi (obecnie jest 7.). Jak na standardy Premier League nie jest to kwota wyjątkowa, ale jak na Bundesligę i Hoffenheim – to dobry interes. Właściwie to można powiedzieć, że bardzo dobry, bo Rutter tak po prawdzie… wielkiej wyrwy w kadrze drużyny nie zostawi. Owszem, 20-letni napastnik występował na ogół w podstawowym składzie, ale w tym sezonie w swoim dorobku ma tylko 2 bramki i 2 asysty, rozmywając się w wyrównanej liczbowo kadrze TSG. Łącznie w Hoffenheim wystąpił przez dwa lata 64 razy, strzelając 11 goli i notując 8 ostatnich podań, a mimo tego przyniósł klubowi walizkę pieniędzy.

Nie za dużo?

Badeńczycy znają się na negocjacjach, jak mało kto. Największy zysk przyniósł im Joelinton, za którego Newcastle zapłaciło w 2019 roku 44 mln euro. W Niemczech rozegrał tylko jeden sezon, co prawda całkiem przyzwoity liczbowo, ale wszyscy pukali się w głowę słysząc, ile zaoferowały za niego „Sroki”. Brazylijczyk miewa w Anglii przyzwoite momenty, ale na razie Premier League nie zawojował. Dał za to zarobić Hoffenheim, podobnie jak Roberto Firmino kilka lat wcześniej. Rodak Joelintona okazał się dla Liverpoolu strzałem w dziesiątkę, wartym wydanych 41 mln euro. Aczkolwiek latem 2015 roku również zastanawiano się, czy aby „The Reds” nie przepłacili.

Na ten moment minimalnie więcej niż Leeds za Ruttera za Kerema Demirbaya zapłacił Bayer Leverkusen – 32 mln euro. Głupi ruch to na pewno nie był, ale – jak się teraz okazuje – pomocnik w nowym klubie zanotował zjazd formy, a swój najlepszy moment miał właśnie w Hoffenheim. Pół roku temu z kolei wywołujący ogólnoniemiecką ekscytację lewy obrońca David Raum po jednym sezonie w TSG skusił sobą RB Lipsk. „Byki” wyłożyły na świeżego reprezentanta kraju 26 mln euro i jak na razie transfer zdecydowanie się nie spłacił. Pół miliona mniej dała za Nico Schulza Borussia Dortmund i do teraz tajemnicą pozostaje, dlaczego to zrobiła. Piłkarz ten nadal pozostaje na liście płac BVB i choć pojechał z drużyną na obóz, nie jest brany pod uwagę w ustalaniu składu przez trenera Edina Terzicia, a działacze chcą się go pozbyć. Problem w tym… że nikt nie chce go wziąć.

Podjęli ryzyko

Kupowanie piłkarzy z Hoffenheim jest więc… ryzykowne, przynajmniej jeśli chodzi o tych najdroższych. Rutter oczywiście złym graczem nie jest. Ma ogromny potencjał, ale jeszcze wiele elementów musi podszlifować. Jest silny, zwinny, dobrze drybluje, ale ma ewidentny problem z decyzyjnością i utrzymaniem formy. Leeds podjęło ryzyko, bo w przyszłości może okazać się, że – jak z Firmino – 40 mln z bonusami było za Francuza prawdziwą promocją. Gorzej, jeśli trafi im się drugi Joelinton… W każdym razie akurat Hoffenheim na pewno może być z tej transakcji zadowolone.


Na zdjęciu: Decydując się na nietani zakup Georginio Ruttera (z lewej), Leeds United podjęło pewne ryzyko.

Fot. Hasan Bratic/SIPA/PressFocus