Opolski futbol jak zaklęty krąg

Do rundy wiosennej Odra przystąpi już jako miejska spółka akcyjna, a nie stowarzyszenie. Stwierdził pan: „Nie mam złudzeń, że w proponowanym kształcie mamy do czynienia z pudrowaniem starej konfiguracji zarządzania klubem”. Czy mógłby pan rozwinąć tę myśl?
Mateusz MAGDZIARZ: – Ta ocena wynika wprost z doboru personalnego, jaki dla spółki akcyjnej zarekomendowały władze Opola. Prezesem jednoosobowego zarządu ma zostać Tomasz Lisiński, a członkiem rady nadzorczej – czyli osobą która będzie mu patrzeć na ręce – Janusz Wysocki. Ten skład legitymizuje określoną sieć zależności dobrze od lat w Opolu znaną. Osoba pana Wysockiego jest silnie powiązana biznesowo z panem Ryszardem Wójcikiem, właścicielem grupy kapitałowej Sindbad (to wieloletni sponsor Odry, jego syn Karol obecnie jest jej prezesem – dop. red.). Pan Wysocki to mniejszościowy wspólnik w jednym z biznesów pana Wójcika. Spółka zatem nowa – a zależności po staremu. I tu nasuwa się pytanie – czy o to chodziło? Czy na tym miała polegać zmiana i nowe otwarcie? To zresztą składowe bardziej otwartego pytania.

Jakie to pytanie?
Mateusz MAGDZIARZ: – Gdzie tkwi większy potencjał sponsoringowy i biznesowy, a przez to sportowy dla Odry? Czy w tak silnym osadzeniu jej wokół jednej grupy kapitałowej? Czy jednak w klubie, który z tego typu powiązań i zależności się oswobadza? Liczyłem i mam takie sygnały od opolskich przedsiębiorców, że zawiązanie miejskiej, sportowej spółki akcyjnej to będzie dla klubu nowe otwarcie, dające szansę na współpracę wszystkim sponsorom. Widzimy jednak, że pewna grupa z automatu jest tu faworyzowana. Ba! Ludzie biznesowo zależni od prywatnej grupy kapitałowej mają być nadzorcami pieniędzy publicznych, bo przecież udziały w spółce, przynajmniej na starcie, ma mieć wyłącznie miasto Opole. To dla mnie jasny sygnał wysłany do otoczenia zainteresowanego zmianami: działamy po staremu, z tymi samymi nazwiskami, według tych samych zależności.

Dlaczego koncentracja wokół biznesów powiązanych z Ryszardem Wójcikiem miałaby być dla Odry niekorzystna?
Mateusz MAGDZIARZ: – Bo ogranicza potencjał. Obserwuję to od 10 lat. To zaklęty krąg, co udowodniły „osiągnięcia” zarządu w pozyskiwaniu nowych sponsorów. Do tego kółka wzajemnej adoracji nie dołączył żaden liczący się prywatny podmiot. To bolesne fakty. Z drugiej strony, wcale mnie to nie dziwi. Rzadkością w prywatnym biznesie jest konfiguracja, w której mniejszościowy udziałowiec rozporządza całością projektu, a przez lata z taką właśnie sytuacją mieliśmy do czynienia w Odrze. Przypomnę, że to nie Sindbad, a miasto oraz spółka z większościowymi udziałami miasta (Energetyka Cieplna Opolszczyzny – dop. red.) były głównymi żywicielami Odry. Tymczasem wszystkie karty w klubie tak dotowanym rozdawali ludzie związani z Ryszardem Wójcikiem.

Odra ze wsparciem państwa Wójcików wygrzebała się z prowincji, w ostatnich sezonach przebyła drogę z piątego na drugi poziom rozgrywkowy.
Mateusz MAGDZIARZ: – Fakt. Ale stawiam pytanie: czy powrót do pierwszej ligi, który zajął osiem lat, to rzeczywiście coś, co można traktować jako wybitne osiągnięcie? A może należy patrzeć na to jako bilans kilkunastu milionów złotych publicznych pieniędzy, którymi za ten 8-letni powrót na zaplecze ekstraklasy zapłacono? Przy jakim dokładnym wkładzie środków prywatnych państwa Wójcików? Nikt takich pytań nie zadaje. Mam wrażenie, że to w Opolu tabu. Zgoda, awans na poziom centralny to sukces, ale okupiony drakońskimi kosztami – przede wszystkim publicznymi.

Czy powiązania biznesowe członka rady nadzorczej miejskiej spółki z firmą pana Wójcika faktycznie mogłyby odstraszyć potencjalnych sponsorów od wejścia w Odrę, do której to miasto powołało prezesa?
Mateusz MAGDZIARZ: – Skoro odstraszało dotychczas, to co miałoby się zmienić? Nowy prezes? Bez żadnego doświadczenia w zarządzaniu klubem sportowym? Jak traktować go w kategoriach nowego otwarcia, skoro jego nadzorcą ma być człowiek utożsamiający stare metody zarządzania klubem? A może gwarantem ma być miasto, które ogłosiło ten schemat? Znam trochę opolski biznes. Ludzie, którzy go tworzą i rozważają dotowanie sportu, nie mają pamięci rybki akwariowej. Gdyby miastu zależało na budowie nowej jakości, podmiotu absolutnie wolnego od tego typu zależności, to zadbałoby o to.

Czemu tego nie zrobiło?
Mateusz MAGDZIARZ: – Trudno mi wejść do głowy prezydenta Wiśniewskiego, który odpowiada za ten konkretny temat swoimi autokratycznymi decyzjami. Może robi to z lenistwa, może z braku doświadczenia w zarządzaniu sportem, a może ze strachu przed nowym; przed wzięciem na siebie pełnej odpowiedzialności. Choć to byłoby kuriozalne, bo przecież formalnie miasto bierze ten ciężar, a z drugiej strony – rozkłada go personalnie pomiędzy ludzi kompletnie nowych w zarządzaniu klubem sportowym, a znaną sieć zależności i powiązań. Nie wiem, skąd taki kierunek, ale wiem, że to niewykorzystana okazja. Działając bardziej konsekwentnie, z większą otwartością i transparentnością, miasto dałoby klubowi i sobie szansę, którą dziś traci a tym samym nie działa w najlepszym interesie tego projektu.

Odra nie jest obecnie klubem transparentnym?
Mateusz MAGDZIARZ: – W mojej ocenie nie jest. Czy członkowie stowarzyszenia, nie mówiąc już o opinii publicznej w postaci mieszkańców Opola, a więc – za pośrednictwem dotacji z budżetu miasta – sponsorach klubu, wiedzą dokładnie, jak jest on finansowany? Ile środków na jego utrzymanie przeznacza Energetyka Cieplna Opolszczyzny? Ile dorzucają prywatni sponsorzy? Ile kosztują klub zatrudnienia trenerów i ich spektakularne zwolnienia? Ile wydawanych jest pieniędzy na akademię, a ile na pierwszy zespół? Ile pieniędzy z klubu otrzymują za swoje usługi podmioty związane z grupą kapitałową Sindbad? W jaki sposób zostały wybrane do świadczenia tych usług? Na przykład usług transportowych? Miasto zdecydowało się przejąć stowarzyszenie na podstawie zleconego raportu „due dilligence”. To z natury bardzo solidne opracowanie biznesowe i dokument wiarygodny. Dlaczego jest przez ratusz ukrywany? Jeśli klub jest prowadzony dobrze to co tu w tej sytuacji ukrywać?

Mówimy o sponsorach, ale przecież Odra jest dziś klubem bardzo stabilnym, wypłacalnym.
Mateusz MAGDZIARZ: – Faktycznie, prezes Karol Wójcik podkreśla to w każdym wywiadzie. „Płacimy zawodnikom i trenerom”. Rozumiem, że nie zawsze w polskiej piłce to był standard, ale na litość boską, prezes nie robi nikomu łaski, a podkreślając to w kółko jak mantrę można odnieść takie wrażenie. Czy to ma być już szczyt organizacyjny? Bo płacimy? A gdzie budowanie tożsamości klubu, fundamentów organizacyjnych czy marki, która chyba nigdy nie była tak zszargana, jak w ostatnich tygodniach.

To znaczy?
Mateusz MAGDZIARZ: – Mam na myśli sytuację związaną z kuriozalnym oświadczeniem o ultimatum dla pana trenera Rumaka czy incydentem z Miłoszem Trojakiem. Zarząd zapowiedział wyciągnięcie wobec niego konsekwencji, jeśli potwierdzi się jego udział w zajściu. Policja postawiła piłkarzowi zarzuty, piłkarz wydał pełne okrągłych zdań oświadczenie, którego nie powstydziłby się Paulo Coelho, a zarząd? Zarząd zamilkł, udając, że sprawy nie ma. Ultimatum dla trenera Rumaka to już było wizerunkowe hara-kiri, które trudno byłoby osiągnąć nawet z premedytacją. A te dwie historie to tylko papierki lakmusowe zarządzania wizerunkiem Odry. Mówi się, że ryba psuje się od głowy. Tylko te dwie sytuacje pokazują, jak wizerunkowo i organizacyjnie Odra ryje po dnie. Nowi sponsorzy widząc taką stajnię Augiasza wprost ustawiają się w kolejce do współpracy. Zastanawiam się, jak to możliwe pod okiem takiego fachowca w biznesie, jakim jest Ryszard Wójcik?

To biznesmen dużego formatu.
Mateusz MAGDZIARZ: – Ma kapitalnie poukładane biznesy. Zbudował świetną, europejską markę w przewozie osób. Zatrudnia w podległych mu podmiotach gospodarczych świetnych fachowców, dobrze ich opłaca, osiąga sukcesy na arenie krajowej i międzynarodowej. Czemu nie potrafił przełożyć tego wszystkiego na zarządzanie klubem sportowym? Upraszczając – czemu o firmie Sindbad mówi się z uznaniem i szacunkiem, a w Odrze mają miejsce takie rzeczy jak wspomniane sytuacje ze zwalnianiem trenera Rumaka? Osiem lat na powrót do poziomu centralnego to nie jest powód do dumy. Suma środków, która została na to wydana, nie jest powodem do dumy. To, co się ostatnio z Odrą dzieje, to powód do wstydu dla sponsorów, władz miasta, mieszkańców i osób zarządzających klubem, które – odnoszę wrażenie – zamiast posypać głowę popiołem, z każdym dniem zadzierają nos coraz wyżej.

Odra jest teraz poniekąd w zawieszeniu, powoli zaczyna się wyczekiwanie na nowy stadion. Przemawia do pana ta perspektywa?
Mateusz MAGDZIARZ: – Połowicznie. Z kilku względów. Najważniejszy to wypełnienie stadionu. Jeśli Odra już dziś, grając na zapleczu ekstraklasy, ma problem z frekwencją, to brakuje mi przesłanek, że frekwencyjny sukces osiągnie nowy, znacznie większy obiekt. Można w ponury sposób zażartować, że na taki stan rzeczy ciężko „zapracował” marketing klubu. Przez te wszystkie lata po reaktywacji klubu Odra nie poszerzyła kręgu kibiców i to kolejne „osiągnięcie” jej zarządców. Sam pomysł budowy nowego stadionu to inwestycja odważna i wizjonerska. Sądzę, że prezydentowi Wiśniewskiemu przyświeca słuszna idea. Widać jednak, że realizowana jest pod kalendarz wyborczy – taka domena polityki i polityków, lecz co gorsze, jest oderwana od funkcjonowania klubu.

W jaki sposób?
Mateusz MAGDZIARZ: – Decyzja o budowie stadionu powinna być zbieżna ze strategią działania klubu. Jeśli miasto profesjonalizuje swoją bazę infrastrukturalną, to klub powinien dociągać organizacyjnie – sportowo i wizerunkowo. Już widać, że te dwa procesy rozjechały się w czasie. Klub nie dość, że znajduje się w dołku sportowym oraz wizerunkowym, to i tak spóźniona zmiana formy prawnej obarczona jest starymi powiązaniami. A sama zmiana formy prawnej czy budowa nowego obiektu nie rozwiąże problemów i nie zrzuci manny z nieba. Zresztą, o jakiej my mówimy strategii klubu? Z każdym przyjściem nowego trenera ta strategia wywracana jest do góry nogami i podporządkowana szkoleniowcowi. Z każdym zwolnieniem trenera powstaje efekt wypalonej ziemi i zaczyna się budowanie od zera. W Odrze brakuje czegoś constans. Piłkarze i trenerzy z regionu nie mają w klubie ani wysokich notowań ani nie dostają tu prawdziwej szansy.

Przecież latem zatrudniono w akademii Dariusza Kaniukę, jesienią zespół długo prowadził Piotr Plewnia, pomagał mu Tomasz Copik.
Mateusz MAGDZIARZ: – Dariusz Kaniuka zaczyna na tym odcinku w klubie – trzymam za niego kciuki. Piotr Plewnia i Tomek Copik to strażacy do gaszenia pożaru po Mariuszu Rumaku i Dariuszu Motale. To zresztą schemat znany w Odrze z przeszłości.  Przez wiele lat tułając się po niższych ligach , miała czas na zbudowanie tożsamości klubu, ale działacze opętani żądzą awansu myśleli wyłącznie o pierwszym zespole i to w sposób doraźny. Oczkiem w głowie powinna być jednak długofalowa inwestycja w szkolenie, ogrywanie młodzieży, formowanie sztabu szkoleniowego i dopiero na tej bazie stawianie kroków w stronę sportowych awansów.

Patrząc na to, jak toczą się pierwszoligowe rozgrywki, można sobie wyobrazić, że za rok Odra walczy o awans do ekstraklasy.
Mateusz MAGDZIARZ: – To rzeczywiście nieobliczalna liga. Ale nasuwa się pytanie, gdzie w tym wszystkim jakaś równowaga? Gdzie budowanie związków tożsamościowych między społecznością Opola czy Opolszczyzny – takim magnesem kiedyś była Odra – a klubem? Czy ludzie mają przychodzić na stadion tylko jak do cyrku, żeby kupić bilet i zobaczyć znaną firmę piłkarską z kraju, co incydentalnie się zdarza w Pucharze Polski? Czy żeby stać murem za swoim zespołem i zapełniać stadion w 70-80 procentach, niezależnie od tego, czy gra ligę wyżej czy niżej? Odra z każdym rokiem wytraca pierwiastek regionalności. To również zniechęca potencjalnych sponsorów. Brakuje w drużynie zawodników, z którymi kibice mogą się utożsamiać. Odra takich sobie nie wychowała – a nawet jeśli wychowała, to odeszli zniechęceni. Od rodziców młodych piłkarzy, którzy opuścili akademię, nasłuchałem się tyle, że uszy puchną. Podziwiam ich za upór i chylę czoła, bo pozytywnych impulsów do działania dostają od klubu jak na lekarstwo. Rozgraniczmy więc jednorazowy sukces od wizji czy strategii realizowanej z uporem i konsekwentnie, bo właśnie ona jest wyznacznikiem dojrzałego klubu sportowego. Odra dziś wizji nie ma. A na kupienie sobie sukcesów, wzorem zagranicznych projektów opartych o majątki oligarchów, jej nie stać.

Czy wiosną będzie się pan emocjonował walką o utrzymanie w pierwszej lidze?
Mateusz MAGDZIARZ: – Oczywiście. Odrą 10 lat temu zaraził mnie Jacek Nałęcz, za co serdecznie mu dziękuję. Jako członek stowarzyszenia chyba wybiłem się trochę ponad średnią aktywność. Zaczynałem od robienia skrótów meczowych domowym sumptem jako kibic, pracując dla portalu 24opole.pl wydawałem magazyn ligowy. Wreszcie jako dyrektor TVP3 Opole spowodowałem, że po wielu latach spotkania Odry były znowu transmitowane w ogólnopolskim paśmie, a kibice zobaczyli na żywo między innymi mecze, w których pieczętowane były awanse do drugiej czy pierwszej ligi. Dzisiaj usuwam się w cień. Ta rozmowa to mój ostatni, publiczny komentarz do funkcjonowania klubu. Podkreślam jednak, że jeśli jest we mnie dezaprobata, to do ludzi i do stylu zarządzania klubem, a nie do niebiesko-czerwonych barw.