Orzechowski: Nie można się zarzynać

Grał pan przez trzy sezony dla drużyny z Zabrza, w 2014 roku zdobył z nim brązowy medal mistrzostw Polski, ale teraz przyłożył rękę do niespodziewanego wyeliminowania Górnika z walki o medale. Satysfakcja?
Robert ORZECHOWSKI: – Nie ma to żadnego znaczenia. Satysfakcja owszem jest bardzo duża – ale z awansu, ze zwycięstwa. Pracowaliśmy na to cały rok. Nie zadowalało nas wcale miejsce w środku stawki. Wierzyliśmy od początku, że grając każdy mecz, jakby był ostatnim, mamy szansę go wygrać. I tak też się stało w Zabrzu.

Nawet po porażce we własnej hali, 19:21? Nie byliście faworytem rewanżu…
Robert ORZECHOWSKI: – Tak naprawdę ta przegrana wcale nie podcięła nam skrzydeł, lecz dodała nam wiary, bo przekonaliśmy się, że Górnik wcale nie jest tak mocny, jak wskazywałaby na to liczba punktów, które zdobył w sezonie.

Górnik drugi raz z rzędu nie awansował do najlepszej czwórki ligi, choć szalał w sezonie zasadniczym, w którym ustąpił tylko mocarzom – Vive Kielce i Wiśle Płock. Zespół z Zabrza jest ofiarą systemu rozgrywek?
Robert ORZECHOWSKI: – Odpowiem ogólnikowo. Na całym świecie za system play off – czy to w piłce ręcznej, w koszykówce, czy w hokeju – stacje telewizyjne płacą ogromne pieniądze, bo on jest atrakcyjny dla kibiców. Ten system musi zostać, ja go uwielbiam, stres z nim związany dawał mi zawsze pozytywną adrenalinę. Jednak on powoduje, że nie można zarzynać się wcześniej za wynik, grać cały sezon jedną siódemką; trzeba rotować całą ławką. U nas Michał Peret w pierwszej rundzie grał fenomenalnie na kole, ale w drugiej ogrywaliśmy już młodego chłopaka, który teraz nam się przydał. Trzeba mieć trochę szczęścia, żeby omijać kontuzje, ale trzeba też mądrze prowadzić zespół, umiejętnie szafować jego siłami. W play-offie ważniejsze od umiejętności są charakter i mentalność – to, jak potrafisz radzić sobie z presją.

Sensacja w Zabrzu. Górnik odpada w ćwierćfinale

Pana kariera zatoczyła koło: wypłynął pan w MMTS-ie, skąd trafił do Zabrza, a potem do Azotów. Jednak Puław pan nie zawojował i wrócił do Kwidzyna, gdzie dostał drugie życie…
Robert ORZECHOWSKI: – W Puławach przeszedłem poważną operację i nie grałem przez wiele miesięcy. Nie dostałem potem szansy kilku meczów z rzędu, żeby się odbudować fizycznie i mentalnie. Rok się leczyłem, drugi rok przesiedziałem na ławie i to było widać potem na boisku: po 10 minutach w meczu nie mogłem spać do rana, tak mnie, bolały nogi. Po prostu nie da się wypracować formy samym treningiem. Okres przygotowawczy w Kwidzynie był morderczy, nigdy wcześniej tak ciężko nie trenowałem: albo zbierało mi się na wymioty, albo nie widziałem na oczy. Jednak trener okazał mi zaufanie i powiedział jasno: co by się nie działo, nie patrz w stronę ławki. I gram pełne 60 minut, od deski do deski. Myślę, że parę dobrych meczów w tym sezonie zagrałem, a zespół na tym skorzystał.

Odkąd pamiętam w Zabrzu też grał pan fajne mecze – przeciwko Górnikowi. W jego barwach nie wyglądało to już tak przekonująco…
Robert ORZECHOWSKI: – W Kwidzynie jest inaczej niż w Zabrzu czy w Puławach. Gdy byłem w Górniku, grały w nim takie tuzy, jak Mariusz Jurasik, Michał Kubisztal i Bartek Tomczak – wszyscy w dziesiątce strzelców. Dostawałem po 15-20 minut, w Puławach podobnie – musiałem dzielić czas z Rafałem Przybylskim, później Marko Paniciem, innymi. W takich zespołach jest zwykle dwóch liderów, którzy rzucają po 8-10 bramek, reszta haruje w obronie i stara się dorzucić coś z przodu. W Kwidzynie rzucanie goli rozkłada się na więcej graczy, w związku z tym nie ciąży na nich taka presja.

Na jakim miejscu, po sprawieniu niespodzianki w ćwierćfinale, zakończy sezon Kwidzyn?
Robert ORZECHOWSKI: – Tak naprawdę jeszcze nic nie wygraliśmy. Każdy mecz traktujemy jak ten ostatni i najważniejszy i zobaczymy, co przyniesie nam to w półfinale z Orlen Wisłą Płock.

 

Na zdjęciu: Robert Orzechowski znów będzie walczył o medal mistrzostw Polski.

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ