Orzeł wśród bramkarzy

Rozmowa z 34-letnim Tomaszem Masiną, „jedynką” Orła Miedary, lidera I grupy śląskiej klasy okręgowej.


Czy jest pan dumny patrząc na bilans Orła, który w 15 meczach rundy jesiennej stracił tylko 8 goli?

Tomasz MASINA: – Ten dorobek trzeba wprawdzie podzielić na dwa, bo ja broniłem w 10 meczach, a Jakub Szołtysek w 5 i obaj straciliśmy po 4 gole, ale i tak jest to dla mnie rekordowe osiągnięcie. Rekordy są jednak po to, żeby je poprawiać, więc mam nadzieję, że wiosną będzie jeszcze lepiej. Po rundzie jesiennej, w której wygraliśmy 14 spotkań i jedno zremisowaliśmy bezbramkowo, zakładamy, że wiosną postawimy kropkę nad „i” pieczętując upragniony awans. Przymierzamy się do niego od kiedy jestem w Orle, a trzy ostatnie sezony kończyliśmy jako wicemistrzowie, więc mam nadzieję, że w tym roku to my będziemy wreszcie na samym szczycie.

Jak zaczęła się pana piłkarska przygoda?

Tomasz MASINA: – Zaczynałem w Orle Babienica-Psary, gdzie stawiałem pierwsze kroki w trampkarzach i juniorach, a jako 15-latek poszedłem do Gwarka Zabrze, w którym trzy lata – chodząc do liceum – szlifowałem umiejętności. To był czas, w którym nasza drużyna zdobyła mistrzostwo Polski. Nie udało mi się co prawda zagrać na turnieju finałowym w Ostrowcu Świętokrzyskim, ale nasz zespół z rocznika 1987 sięgnął po złoto. To był okres, w którym grałem z Tomkiem Cywką, znakomitym piłkarzem i superczłowiekiem, Przemkiem Trytką, Adamem Danchem, Danielem Ferugą, Sylwkiem Dębowskim i wieloma innymi.

Dlaczego nie poszedł pan ich śladem?

Tomasz MASINA: – Próbowałem. Po zakończeniu wieku juniora miałem propozycję przejścia do Walki Zabrze, ale ta drużyna miał wtedy duże problemy i do końca nie było wiadomo czy wystartuje w III lidze, więc postanowiłem wrócić do macierzystego klubu. Zacząłem od IV ligi, z której pod wodzą trenera Mirosława Smyły wywalczyliśmy awans. Później trzy sezony funkcjonowaliśmy w III lidze, aż pojawiły się problemy, przez które miałem pół roku przerwy. Do gry wróciłem wiosną 2012 roku w MLKS-ie Woźniki, z którym półtora roku później świętowałem awans do IV ligi. Po trzech latach gry w Woźnikach musiałem zmienić pracę i przeniosłem się do Unii Kalety, w której dwa i pół sezonu grałem w „okręgówce”. Do IV ligi wróciłem jeszcze latem 2017 roku, bo dostałem propozycję ze Sparty Lubliniec. Tam spotkałem trenera Adama Krzęciesę, który prowadził równolegle Orła Miedary i dzięki temu, że wyciągnął do mnie pomocną dłoń, za co mu serdecznie dziękuję, od początku 2019 roku jestem w klubie z Miedar, starając się grać najlepiej jak potrafię.

Który mecz wspomina pan najchętniej?

Tomasz MASINA: – To był na pewno mecz inaugurujący nasze występy w III lidze. Miesiąc przed moimi 20. urodzinami Orzeł podejmował faworyzowany Ruch Radzionków z wieloma ekstraklasowymi nazwiskami w składzie. Mając wsparcie bardzo dużej – jak na Psary – widowni, bo na trybunach było około 1000 osób, wygraliśmy 2:1. Obie bramki zdobył dla nas Maciek Polis, ustalając wynik w ostatnich sekundach. Radość ze zwycięstwa i poczucie, że zagrałem dobry mecz były wtedy wyjątkowe.

Co pan robi poza grą w piłkę?

Tomasz MASINA: – Od siedmiu lat pracuję w Kaletach przy obsłudze laserów, czyli jestem operatorem maszyny CNC. Żona też pochodzi z Kalet, ale mieszkamy z Magdą w Psarach. Mamy dwie córki, 9-letnią Dagmarę i 7-letnią Ninę. To jest całe moje życie poza piłką, której poświęcam dużo czasu, ale z każdym rokiem te proporcje się zmieniają, bo jestem już przecież coraz starszy. Wprawdzie 34 lata to dla bramkarza jeszcze nie jest „czas emerytalny”, ale młodzi atakują, więc powoli muszę się oswajać z myślą, że się będą przebijać. Nie oddam jednak swojego miejsca bez walki, ale z drugiej strony – na zasadzie zdrowej rywalizacji – będę też pomagał w rozwoju młodszym kolegom. Nie wybieram się jednak na trenerską drogę, choć miałem już takie zapytania. Odpowiadałem, że jeszcze chcę się cieszyć tym co robię najdłużej jak tylko będzie mi to dawało satysfakcję i sprawiało przyjemność.


Fot. slzpn.pl