Ostatnie kopnięcie było ze złota

To po prostu musiało tak być. W 96. minucie meczu Maciej Makuszewski musiał paść na murawę i grać na czas trzymając się za twarz. Piłkarze obu drużyn musieli wywołać wielką awanturę, by sędzia mógł przedłużyć mecz o dodatkowe 4 minuty. Co jeszcze musiało się wydarzyć, by Paweł Brożek miał czas na zrealizowanie swojego planu? Nikola Mitrović musiał zagrać długą, rozpaczliwą piłkę, Zoran Arsenić zgrać ją głową, a Rafał Janicki miał się pomylić. Wszyscy zgodnie z planem zrealizowali to, czego oczekiwało od nich przeznaczenie. Dzięki tej misternej układance, Paweł Brożek w 99. minucie mógł depnąć raz jeszcze, jak za dawnych lat, uciec obrońcom, rzucić okiem na bramkarza i wreszcie huknąć z lewej nogi w długi róg bramki Lecha. Zdobyć bramkę ostatnim kopnięciem piłki w roli piłkarza Wisły na jej stadionie. I to bramkę nie byle jaką, bo taką, która utrzymuje Wisłę w grze o Ligę Europy. A, i wcześniej Komisja Ligi musiała utrzymać w mocy czwartą żółtą kartkę dla Carlitosa, która eliminowała go z tego spotkania. Bez tej decyzji, Brożek pewnie nie zagrałby przeciwko Lechowi.

Stracona wiosna

Ale przeznaczenie chciało inaczej. On musiał pożegnać się z Wisłą golem. Kto, jak nie on? Gole dla Wisły strzela od 2001 roku, nie ma w ekstraklasie drugiego napastnika, który od tak dawna karmiłby jeden klub swoimi bramkami. Strzelał gole na wagę tytułów mistrzowskich, zdobywał bramki w Pucharze UEFA i kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. I teraz ten etap dobiegł końca. – To niesamowita historia. Paweł zdobył bramkę ostatnim kopnięciem piłki w roli piłkarza Wisły – mówi trener „Białej gwiazdy”, Joan Carrillo. Jasno dając do zrozumienia, że na mecz z Górnikiem Zabrze nie przewiduje dla Brożka jakiejś specjalnej roli. Chwilę później hiszpański trener Wisły dodał, że wszystko jest możliwe i być może Brożek zagra w Zabrzu, ale przebieg rundy wiosennej wyraźnie pokazuje, że Carrillo nisko ocenia obecną formę 35-letniego napastnika.

Fakt, że trafienie z Lechem było pierwszym golem Brożka w tym sezonie, który nie mógł liczyć na regularne występy. Jesienią uzbierał blisko 700 minut, za to już na wiosnę na dobre wypadł ze składu. Przepadł na dobre, ale w spotkaniu z „Kolejorzem” pokazał, że wciąż ma to coś. – To była bramka w moim stylu, czyli średnie, niezbyt udane przyjęcie i dobre uderzenie – komentuje w swoim stylu. Bliski gola był kilka minut wcześniej, jednak wtedy w ostatniej chwili piłki pozbawił go Rafał Janicki. – W tej sytuacji dla odmiany, piłkę przyjąłem dobrze. Może nawet zbyt dobrze, bo gdyby mi trochę bardziej odskoczyła, miałbym większą szansę na minięcie Janickiego – opisuje.

Nie uronił łzy

Wychodząc na boisko, sam nie był pewien swojej formy. – Wiosną rozegrałem 10 minut, więc moja dyspozycja była dla mnie wielką niewiadomą. Najważniejsze, że przez cały ten czas nic mi nie dolegało, ciągle byłem w treningu. Patrząc na przyjęcie przy sytuacji bramkowej muszę stwierdzić, że forma nie jest optymalna, ale nie mogło być inaczej. To mecze dają pewność siebie i weryfikują przygotowanie fizyczne. Ale w meczu z Lechem zagrałem tylko 20 minut. Tyle dałbym radę nawet zaraz po półrocznych wakacjach – mówi.

Ale to nie był dla niego łatwy mecz. Gdy stał przy linii bocznej czekając na zmianę, cały stadion skandował jego nazwisko. I nie były to zwykłe okrzyki, bo tego dnia nikt na stadionie nie oszczędzał gardła. W takiej sytuacji nogi ugięłyby się pod największym twardzielem. – Cały dzień byłem trochę niespokojny, nie byłem sobą. Wiedziałem, że najgorsze, czyli konferencja prasowa, już za mną. Ale i podczas meczu nie było łatwo. Szczególnie tuż przed wejściem na boisko. Niewiele brakowało, a popłynęłyby łzy, ale po raz kolejny wytrzymałem – mówi. Było tak, jak chciał. – Marzyłem o takim zakończeniu. Nie ukrywam, że od dłuższego czasu myślałem o tym, by pożegnać się z Wisłą strzelając gola. Dzięki Bogu udało się i niezmiernie się z tego cieszę – podkreśla.

Jeszcze nie wie co dalej

Przed meczem piłkarze obu drużyn utworzyli dla Brożka i Głowackiego szpaler. Po zakończeniu spotkania, w towarzystwie swoich dzieci, wykonali rundę honorową. A na koniec weszli na sektor najzagorzalszych kibiców. Pozdrowieniom nie było końca. – To był jeden z piękniejszych momentów. Pożegnanie, bramka, potem fetowanie naszych nazwisk. Zapamiętam to do końca życia – mówi Brożek. Nie byłby sobą, gdyby nawet w takiej chwili, nie myślał o przyszłości Wisły. – To był piękny wieczór, ale mamy swój cel do zrealizowania. Chcemy jak najlepiej przygotować się do meczu z Górnikiem, bo walczymy o coś więcej. Nadal mamy szanse na czwarte miejsce, a dla klubu byłby to krok do przodu. Pozostaję do dyspozycji trenera. Mam kontrakt do 30 czerwca i chcę wypełnić go w profesjonalny sposób – zapewnia.

A co potem? Chce jeszcze grać, ale jak podkreśla – nic na siłę. Po meczu z Lechem zdradził, że Marcin Wasilewski powiedział mu, że zainteresowana jest nim Chojniczanka, ale zaraz po tym jak to powiedział, wybuchł głośnym śmiechem. Niedzielnym golem udowodnił, że nadal potrafi zdobywać bramki, ale Brożek nie wygląda na kogoś zdeterminowanego, by koniecznie grać dłużej. Jeśli w ręce nie wpadnie mu oferta, która go zadowoli – spakuje torbę i zakończy karierę.

Szukają wzmocnień

Z Wisły odchodzą wielcy zawodnicy, ale klub zabezpiecza też się na przyszłość. „Biała gwiazda” przedłużyła kontrakt z Marcinem Wasilewski, a lada chwila zrobi to samo z Polem Llonchem. Umowa Wasilewskiego przedłużyła się automatycznie. Były piłkarz reprezentacji Polski rozegrał odpowiednią liczbę minut, by uruchomiona została specjalna klauzula zawarta w jego umowie. Od teraz Wasilewski jest związany z Wisłą do końca czerwca 2019 roku. Dotychczasowa umowa wygasała w tym roku.

Zupełnie inaczej ma się sprawa z Polem Llonchem. Wisła już raz przedłużyła z nim umowę. Hiszpan trafił do Krakowa na początku zeszłego roku, wtedy podpisał tylko półroczną umowę. Gdy sezon dobiegał końca, Wisła uruchomiła opcję i przedłużyła kontrakt Lloncha o rok. Ten rok właśnie dobiega końca, a w umowie nie ma już opcji umożliwiającej kolejne przedłużenie współpracy. W tej sytuacji Wisła musiała wynegocjować z Llonchem zupełnie nowy kontrakt. Nie było to proste, bo piłkarz domagał się sporej podwyżki. Nic w tym dziwnego. Przez ostatnie 1,5 roku udowodnił, że jest czołowym defensywnym pomocnikiem w ekstraklasie. W ostatnich dniach udało się jednak wypracować porozumienie. Wszystko wskazuje na to, że Llonch w tym tygodniu, jeszcze przed wyjazdem na urlop, przedłuży kontrakt z krakowskim klubem. Nowa umowa ma obowiązywać do roku 2021.

Klub szuka też wzmocnień. Jutro treningi z Wisłą rozpocznie Armin Pjetrović. 21-letni Czarnogórzec to środkowy obrońca, jest zawodnikiem drugiej drużyny Borussii Dortmund. W trakcie dwudniowych testów postara się przekonać do siebie trenera Joana Cariillo.