Panie Lewandowski, ile przed panem mundiali?

Paulo Sousa zbiera chłosty z każdej strony za dziwne podejście do zamykającego fazę grupową eliminacji meczu z Węgrami, wskutek którego kształt rozgrywki barażowej w zbędnie dużym stopniu uzależniliśmy od rywali i wieści z innych boisk.


Świadoma rezygnacja z usług Roberta Lewandowskiego, Kamila Glika czy Piotra Zielińskiego zwiększyła ryzyko pozbawienia samych siebie atutu gospodarza pierwszego play offu i skomplikowania na własne życzenie drogi na mundial. Nie ma już sensu przyłączać się do tego chóru krytyków, zwracających uwagę, że personalny eksperyment portugalskiego selekcjonera groził zapłaceniem wysokiej ceny nie tylko w przenośni, poprzez straty poniesione w wymiarze sportowym, ale i dosłownie, skoro organizacja barażu to dla PZPN zarobek rzędu 15 milionów złotych. Nogom przeciwników – Walii, Turcji – zostawiliśmy odpowiedź na pytanie, czy tyle (pominąwszy zredukowanie szans na awans do MŚ) kosztowała weryfikacja siły drużyny bez kapitana i najlepszego strzelca oraz chęć powierzenia odpowiedzialności innym piłkarzom, jak tłumaczył to Sousa na konferencji prasowej.


***
To tłumaczenie albo piłkarskiego szaleńca, albo osoby zupełnie nieświadomej tego, jaka jest stawka poniedziałkowego boju, niezdającej sobie sprawy z tych wszystkich rozstawień i barażowych zasad, albo traktującej Węgrów z brawurą ocierającą się o lekceważenie. Ta nieświadomość czy brawura dotyczy nie tylko selekcjonera, ale też – o zgrozo – Roberta Lewandowskiego i to chyba w całej tej sprawie dziwi mnie najbardziej. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że gdyby tylko powiedział: „Gram z Węgrami!”, to by zagrał , bo jest na tyle mocną personą, że nie zmieniłaby tego ani nawet najbardziej zakręcona wizja Sousy, ani podszepty z Monachium nakłaniające naszą gwiazdę do szafowania siłami, co sugerował zresztą trener Madziarów.


***
Nasz najwybitniejszy piłkarz poniedziałkowy występ na Narodowym ustawił jednak w hierarchii niżej niż piątkowy na sztucznej murawie z półamatorami z Andory, z którymi biało-czerwoni zapewne uporaliby się i bez niego. Dziwi, że Lewandowski nie pomógł drużynie w meczu trudniejszym, przed polską publicznością, w którym walczyliśmy nie tyle o ułatwienie, co nieutrudnienie sobie i tak krętego barażowego traktu w stronę Kataru. Ileż to mundiali ma za sobą najlepszy napastnik świata? Jeden. Ileż przed sobą, ze świadomością, że liczy sobie już 33 lata? Będąc realistą – zapewne też jeden, dlatego na zdrowy rozum powinien zrobić wszystko, by w jak największym stopniu zwiększyć szanse na udział w nim. To chyba mimo wszystko ważniejsze niż relaks przed piątkowym starciem swego monachijskiego chlebodawcy w Augsburgu, którego bynajmniej nie deprecjonuję.

***

Sposób, w jaki przegrany został mecz z Węgrami, uruchomił w środowisku piłkarskim i kibicowskim pokłady złej energii, ale patrząc na chłodno możemy też zadać sobie pytanie, czy jest się czym emocjonować. Mam problem z Sousą. Remisowe mecze z Hiszpanią i Anglią pokazały, o co mogło chodzić Zbigniewowi Bońkowi, gdy zastępował nim Jerzego Brzęczka. Być może 9 na 10 konfrontacji z takimi rywalami przegramy, ale gramy w sposób, który pozwala wierzyć, że zawsze zdarzy się ta jedna – zamiast we wszystkich dziesięciu czekać, aż rywale zetną nam głowę.



Ogólny bilans złotoustego Portugalczyka jest jednak dramatyczny: reprezentacja za jego kadencji potrafiła pokonać jedynie San Marino, Andorę i Albanię. Nie dała rady nie tylko Anglii i Hiszpanii, ale też Szwecji, Słowacji, Islandii, Rosji i Węgrom. Nawet przy ogromnej dozie dobrej woli trudno zatem przypuszczać, by w barażach nagle przyszły dwa zwycięstwa z przeciwnikami dużo silniejszymi niż ci, których ograliśmy pod wodzą Sousy. Smutna konstatacja: patrząc przez ten pryzmat naprawdę nie ma wielkiego znaczenia, czy te play offy zaczniemy u siebie, czy na wyjeździe.


Fot. Marcin Karczewski/PressFocus