Paweł Fajdek: Zasmakowałem w życiu kanapowym

Rozmowa z Pawłem Fajdkiem, mistrzem świata w rzucie młotem, nowym ambasadorem marki „śląskie”.


Ten Śląsk to na rok czy na dłużej?

Paweł FAJDEK: – Mam nadzieję, że już do końca kariery. Kiedyś mówiłem, że chciałbym trenować do czterdziestki, teraz trochę schodzę z tego, ale może przynajmniej jeszcze z 5-6 lat postartuję. To kwestia zdrowia, chęci, no i oczywiście wyników – bo jeżeli wciąż będę zdobywał medale, to dlaczego to kończyć?

Czyli zmienia pan też klub?

Paweł FAJDEK: – Na razie jeszcze nie mogę o tym mówić, ale przed pierwszym startem musi być dopięte, będzie to klub na Śląsku. Do tej pory przez 12 lat byłem zawodnikiem Agrosu Zamość, odwdzięczyłem się temu klubowi swoimi medalami. Jestem osobą, która w sporcie nie lubi zmian, która się przywiązuje do ludzi i atmosfery i nie lubi skakać z kwiatka na kwiatek. Lubię czuć się bezpiecznie, a na chwilę obecną bez wstydu można powiedzieć, że stałem się częścią serca lekkiej atletyki, które bije na Śląsku. A Stadion Śląski, to województwo, dają tlen całemu naszemu środowisku. Mam nadzieję, że będzie to długa i owocna współpraca.

Jak się pan zapatruje na to, że będzie w jednej drużynie z Anitą Włodarczyk, która ma na pieńku ze sporą grupą koleżanek i kolegów?

Paweł FAJDEK: – Jesteśmy lekkoatletyczną rodziną i nie ma znaczenia czy kogoś lubimy, czy nie. Startujemy w reprezentacji, razem w tej samej słusznej sprawie. Osobiście z Anitą nie mam żadnego konfliktu, ale trenujemy w innych miejscach, mamy odmienne zainteresowania. Generalnie nie wchodzimy sobie w drogę, ale jak widać coraz więcej nas łączy.

Rośnie na Śląsku mocny team…

Paweł FAJDEK: – No, w skali kraju robi się taki Real Madryt lub Barcelona.

Sam Stadion Śląski naprawdę jest tak wyjątkowy?

Paweł FAJDEK: – Dla mnie ma większe znaczenie niż Stadion Narodowy, choć to w Warszawie biłem rekord Polski. Śląski to stadion kompletny, zrobiony pod lekką atletykę. Każdy, kto tu przyjeżdża z zagranicy pierwszy raz, robi „wow!”. Nikt nie narzeka na bieżnię, rzutnię czy skocznię. Naprawdę można się tym szczycić, a my z dumą jedziemy w świat. Tu startują tylko najlepsi, wyniki też są świetne. To serce naszej dyscypliny, no i kibice dopisują. Zawsze miałem marzenie, żeby startować na polskiej ziemi w takiej atmosferze, to są emocje porównywalne do igrzysk olimpijskich.

W 2014 roku podczas Memoriału Skolimowskiej na Stadionie Narodowym był pan sprawcą sporego zamieszania, gdy zepchnął w cień samego Usaina Bolta…

Paweł FAJDEK: – Usain chodził i dziwił się, dlaczego musi czekać na swój finałowy bieg. Jak to – on ma czekać na kogoś innego? Przecież to on jest największą gwiazdą na świecie! Ale dla polskich kibiców, polskiej telewizji i organizatorów ważniejszy był historyczny konkurs rzutu młotem, bo rzadko zdarza się, by jeden zawodnik rzucił sześć razy powyżej 80 metrów. Do tego rekord Polski, inny rzut tylko centymetr bliżej od poprzedniego rekordu, to pewnie znakomity materiał szkoleniowy dla innych krajów, gdzie próbują rzucać młotem. Osobiście zaś też był to ważny moment w moim życiu, bo dziewięć miesięcy później urodziła się moja córka.

No właśnie, podobno nie zakończy pan kariery, dopóki Layla nie zacznie rzucać młotem?

Paweł FAJDEK: – Na razie ma 5 lat. Mam nadzieję, że nikt nigdy nie zmusi mnie do tego, bym katował ją uprawianiem tej konkurencji. Nie jest to łatwe, zważywszy także na to, jak w świecie traktuje się rzut młotem, którego – poza Polską – praktycznie nikt nie chce na mityngach. Na pewno córka będzie uprawiać sport, może będzie chciała grać w tenisa albo w siatkówkę, nie będę jej zabraniał. W samej lekkoatletyce jest kilka łatwiejszych i bardziej atrakcyjnych konkurencji, które z powodzeniem można uprawiać.


Czytaj jeszcze: Gwiazdorska obsada Memoriału Kamili Skolimowskiej

A jak pana aktualna forma?

Paweł FAJDEK: – Ostatni miesiąc przepracowałem już normalnie, znacząco mocniej niż przez ostrą pandemię, która zatrzymała nas w domach. Bardzo dużo odpoczywałem, bardzo. Praktycznie trenuję już 20 lat, a zważywszy na to, że jesienią rozpocznę ostre przygotowania do igrzysk – w marcu postanowiłem odpuścić, oczyścić głowę totalnie z nerwów. Skoro igrzysk nie ma, to po co się stresować? W czerwcu zadeklarowałem, że przynajmniej raz w tym roku chciałbym rzucić 80 metrów, bo od 2012 roku nie zdarzyło mi się rzucić mniej. To jest granica przyzwoitości i mój limit, żeby nie wypaść z rytmu. Myślę, że na przełomie sierpnia i września będę w odpowiedniej formie.

Zatęsknił pan za rzucaniem, czy jednak dobrze panu było na przymusowym urlopie?

Paweł FAJDEK: – Życie sportowego emeryta jest piękne i zazdroszczę tym, którzy mają już to wszystko za sobą, ale oni zazdroszczą nam, że możemy jeszcze brać czynny udział w sporcie. Zasmakowałem mocno życia kanapowego. Były tygodnie, że nie zrobiłem naprawdę nic, skupiałem się tylko na tym, żeby wstać i zrobić z dzieckiem lekcje. Przez trzy miesiące nie wyjechałem poza granice gminy, więc ogarnęła mnie niezwykła radość, że znowu mogę robić to, co kocham i szykować się, żeby zaprezentować odpowiedni poziom na zawodach. Nie lubię być tłem dla innych.

Ile startów planuje pan w tym roku?

Paweł FAJDEK: – Od pięciu do siedmiu. Zaczynam sezon 8 sierpnia od Festiwalu Rzutów w Cetniewie, 19 sierpnia jadę na Węgry, następnie Memoriał Kusocińskiego na Śląskim i mistrzostwa Polski we Włocławku, a na koniec Kamila. Jest szansa na jeszcze jeden mityng w Poznaniu i pod koniec września może jeszcze liga klubowa.

Nie martwi się pan, że na przełożeniu igrzysk zyskali konkurenci, którzy mogą doszlusować poziomem do czterokrotnego mistrza świata?

Paweł FAJDEK: – Wręcz przeciwnie, cieszę się, że igrzyska będą w roku nieparzystym, bo w tych wiedzie mi się zdecydowanie lepiej. Kalkulacja jest prosta – Londyn 2012 i w Rio 2016 nie wchodziłem do olimpijskiego finału, w mistrzostwach Europy w Zurychu 2014 i w Berlinie 2018 miałem tylko srebro. Fajnie więc, że pode mnie zrobili igrzyska, podziękuję im osobiście.

Coraz więcej światowych gwiazd zostaje dyskwalifikowanych za unikanie kontroli antydopingowych. Czy panu zdarzyło się rozminąć z kontrolerami?

Paweł FAJDEK: – Nie chcę nikogo osądzać, bo zdarzają się sytuacje – spóźnimy się na samolot i gotowe. Kiedyś tak miałem. Ale więcej razy, wiadomo, o co chodzi. Po odblokowaniu kontroli w maju miałem już trzy, na wszystkie się stawiam. Są jasne zasady – jeżeli jesteś zawodnikiem, obowiązują cię zasady, których musisz przestrzegać. Jeżeli nie przestrzegasz – czeka cię kara. Każdy musi grać fair play. Nic więcej nie trzeba dodawać.

Pandemię wykorzystał pan na rozwój swoich zainteresowań związanych z e-sportem…

Paweł FAJDEK: – Lubię grać, ale zawsze było to uciążliwe – nie mogłem robić tego na dużych monitorach. Teraz miałem czas, by odświeżyć i nawiązać znajomości i pobawić się w to z większym rozmachem. A e-sport to dziedzina, która będzie rosła i rosła. Fajnie być tego częścią i z miłą chęcią zawsze będę w tym uczestniczył.

Zarobkowo też?

Paweł FAJDEK: – Nie, dla mnie to tylko frajda, a jednocześnie poprzez dobrą zabawę okazja, by zrobić streamy charytatywne, pomóc ludziom w potrzebie.

Doszło do spotkania z innym praktykiem e-sportu, Jerzym Janowiczem?

Paweł FAJDEK: – Był w mojej drużynie na pierwszym streamie, kiedyś też graliśmy w FIFĘ. W CSA (counter strike – przyp. red.) Jurek był swego czasu bardzo mocny.

Jest jakiś element gry, który mógłby pan przenieść do swojego treningu?

Paweł FAJDEK: – Chyba tylko rzut granatem – na odległość i do celu. Ale generalnie to jednak dwie inne dziedziny. Ja się koncentruję na konkretnych rzutach lub podejściach na siłowni i mam czas na rozluźnienie. W e-sporcie mecz trwa półtorej godziny i nie można sobie pozwolić na moment dekoncentracji. Jest to praca zespołowa i trzeba spędzić kilkadziesiąt godzin, żeby się naprawdę dobrze rozumieć.

Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus