Paweł Mogielnicki: Nie chciałbym dla Legii tytułu z gwiazdką

PZPN na wypadek braku możliwości dogrania sezonu już kilkanaście dni temu podjął uchwałę o ewentualnym przyjęciu obecnych tabel za końcowe. Co pan o tym myśli?
Paweł MOGIELNICKI:
– Moim zdaniem to rozwiązanie niemal najgorsze z możliwych. Gorsze byłoby tylko całkowite anulowanie rozgrywek, czyli zapomnienie o tym, co było, i przystąpienie do kolejnego sezonu od zera tym samym składem. Najlepiej byłoby po prostu dokończyć sezon, kiedy tylko będzie się dało. To już zależy od UEFA, która powinna odgórnie określić ramy, w jakich rozgrywki 2019/20 mają się zakończyć. Sytuacja jest o tyle klarowna, że cała Europa jest w podobnym położeniu. UEFA musi coś zrobić, by dać krajom, federacjom, możliwość dokończenia rozgrywek. Bo przerywanie ich, ustalanie odgórnie, kto jest mistrzem, kto spada, kto trafia do pucharów… Nie widzę tego. Wiadomo, że w Anglii nikt nie będzie miał pretensji, jeśli przyzna się tytuł Liverpoolowi, ale są kraje, w których lider zmienił się dosłownie kilka dni przed przerwą, a różnice wynoszą punkt. I jak wtedy ogłosić mistrza?

Paweł Mogielnicki

Akurat w Polsce wszystko wydaje się już jasne. Trudno wyobrazić sobie inny scenariusz niż mistrzostwo Legii czy spadki ŁKS-u, Arki i Korony.
Paweł MOGIELNICKI:
– Ale już w pierwszej czy drugiej lidze sytuacja nie jest tak klarowna. Zawsze znajdziemy kogoś, kto będzie poszkodowany. Mało kto o tym wspomina, ale w pierwszej lidze zespół nawet z 10. czy 12. miejsca ma dziś realne szanse awansu poprzez baraże. Te wszystkie projekty, głosy o powiększeniu ekstraklasy do 18 drużyn, by nikt nie spadał, to dla mnie jakiś kosmos. Majstrowanie. Powtórzę, że najlepiej, jeśli UEFA pozwoliłaby dokończyć rozgrywki. Gdy okaże się, że możemy grać na przykład od 1 czerwca – to jako że straciliśmy 2,5 miesiąca, o tyle właśnie przesuwamy sezon. Gramy do końca lipca zamiast połowy maja. Nie wiem tylko, co wtedy z eliminacjami europejskich pucharów. Nie zdziwię się, jeśli UEFA wpadnie na pomysł, że w przyszłym sezonie w ogóle nie będzie eliminacji. W Lidze Mistrzów i tak 26 miejsc jest rozdanych z urzędu, a walka toczy się o pozostałych sześć. Możliwe zatem, że tych sześć też rozda – tym, którzy są najwyżej w klasyfikacji UEFA. Ona przede wszystkim będzie chronić Ligę Mistrzów i Ligę Europy, a by odbyły się w sensownym formacie, sezony krajowe muszą być zakończone. Bo inaczej będą targi. Jeśli w Hiszpanii, Niemczech czy Anglii ktoś otrzymałby w prezencie miejsce w fazie grupowej kosztem zespołu, który w lidze miał absolutną szansę odrobienia strat, to zaczną się sprawy sądowe, zmagania w CAS. To się będzie ciągnęło latami, będzie walka o odszkodowania. Dlatego najlepiej, by UEFA pozwoliła grać po 30 czerwca.

No dobrze, ale powstaje wtedy problem kontraktów, które wygasają z końcem czerwca.
Paweł MOGIELNICKI:
– To problem całkowicie sztuczny. Owszem, komuś się skończy, ale większości klubach umowy są wieloletnie. Może w tak nietypowym sezonie na miejscu byłoby wprowadzenie dodatkowego okienka transferowego, w trakcie rozgrywek? By uniknąć sytuacji, że klub na kolejkę przed końcem dokonuje jeszcze wzmocnień, to okienko mogłoby trwać na przykład od 1 do 5 lipca. Byłoby 5 dni na zatwierdzenie nowych zawodników. Z komunikatów UEFA wynika, że nie wyklucza takich wariantów. Było napisane, że dołoży wszelkich starań, aby sezon zakończył się do 30 czerwca, a gdyby nie było to realne, to możliwe będą dalsze ustalenia. Idea widocznie jest taka, że jeśli nie uda się do 30 czerwca – to trudno, skończymy później. Pojawia się pomysł skończenia ligi po 30. kolejce. To też nie jest dobre rozwiązanie, choć na pewno lepsze niż kończenie po 26. kolejce. Przynajmniej każdy zagra z każdym dwa razy.

Ale co wtedy z pierwszą i drugą ligą…
Paweł MOGIELNICKI:
– Tam się tak nie da, dlatego to cząstkowe rozwiązanie i nie do końca sprawiedliwe. Zresztą, nawet patrząc na ekstraklasę, to taki ŁKS zamiast 11 kolejek miałby na odrabianie strat tylko cztery. I byłoby dla niego „pozamiatane”.

Słyszałem o pomyśle bez spadkowiczów na szczeblu centralnym. Ekstraklasa powiększona do 18 zespołów, z dwoma beniaminkami i szansą na trzeciego, który grałby baraż z ŁKS-em. Druga liga zaś – powiększona do 20 zespołów.
Paweł MOGIELNICKI
: – To byłoby pokrzywdzenie drużyn przede wszystkim z pierwszej ligi, bo nagle zamiast trzech beniaminków ekstraklasowych dostałaby… dwóch i pół, skoro ten trzeci zespół grałby w barażu. I to jedynie z trzeciego miejsca, a już drużyna z szóstego nie miałaby takiej możliwości. Oburzenie pierwszoligowców byłoby duże i całkowicie zrozumiałe. Aż takie majstrowanie przy regulaminie jest moim zdaniem niedopuszczalne. Wydaje mi się, że federacje będą naciskać na UEFA, by dokończyć sezon. Każda stoi przed podobnymi problemami.

Interesująca jest kwestia 3. miejsca w drugiej lidze, które może dać awans. Resovia ma tyle samo punktów, co GKS Katowice, ale lepszy bilans bramkowy, a bezpośredni mecz – w Rzeszowie – zakończył się remisem 2:2. PZPN w tabeli wyżej klasyfikuje Resovię, a pański portal – GieKSę.
Paweł MOGIELNICKI:
– Tabelą w serwisie Łączy Nas Piłka nie należy się sugerować, bo w niej nawet bramki się nie sumują, jest dużo błędów. To nie jest oficjalna interpretacja regulaminu przez PZPN. GKS jest wyżej, ewidentnie. Regulamin mówi o tym, że w przypadku, kiedy liczba punktów uzyskanych w meczach bezpośrednich jest równa, to bierzemy różnicę bramek, a potem – te zdobyte na wyjeździe. GKS zremisował w Rzeszowie 2:2, a zdrowy rozsądek zawsze podpowiada, że bramkowy remis promuje gości.

Resovia jest w takim razie pokrzywdzona z racji tego, że grała u siebie, a rewanż jeszcze się nie odbył?
Paweł MOGIELNICKI:
– Nie jest pokrzywdzona! To GKS jest pokrzywdzony, bo grał na wyjeździe, miał trudniejsze zadanie. Ten argument da się odbić.

Powtórzmy, że PZPN wyżej klasyfikuje Resovię.
Paweł MOGIELNICKI:
– To efekt karkołomnej interpretacji regulaminu, w którym mowa jest o „meczach bezpośrednich”. Czyli mamy tu liczbę mnogą, a Resovia z GKS-em rozegrała jeden mecz.

Czyli bilans bezpośredni się w myśl tego nie liczy, a bilans goli z całego sezonu sprawia, że rzeszowianie są na 3. miejscu.
Paweł MOGIELNICKI:
– Jeśli w każdym miejscu regulaminu zaczniemy dzielić, co jest liczbą mnogą, a co pojedynczą, to może dochodzić do paradoksów. Weźmy taką sytuację, że w dwumeczu bezpośrednim jedna drużyna zdobyła 4 punkty, a druga – 1 punkt. No to nie możemy wziąć pod uwagę tego kryterium, bo regulamin mówi o „liczbie punktów uzyskanych w meczach bezpośrednich”. Punktów, nie punktu! Nie ma liczby mnogiej, więc co, odrzucamy to kryterium? Albo w meczach bezpośrednich ktoś zdobędzie 6 punktów. I co, znowu nie możemy brać pod uwagę tego kryterium, bo ktoś zdobył 0 punktów, a zero to nie liczba mnoga?

Co zrobi PZPN?
Paweł MOGIELNICKI:
– Nie mam pojęcia, nie przewidział takiej sytuacji. Nigdy nikomu nie była potrzebna tabela po 22. kolejce jako oficjalna. To, czy dane medium układało ją według meczów bezpośrednich, czy bramek, nie miało znaczenia. Teraz ta tabela może o zdecydować o awansie do pierwszej ligi i zrobił się problem. Moim zdaniem trzeba się trzymać ściśle przepisów, zapisu o bramkach wyjazdowych. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej.

W „Kanale Sportowym” powoływano się na Łukasza Wachowskiego, dyrektora Departamentu Rozgrywek Krajowych PZPN, który utrzymywał, że wyższe miejsce ma Resovia.
Paweł MOGIELNICKI:
– Ale to nieoficjalny komunikat. Podobna sytuacja ma miejsce w IV grupie trzeciej ligi. Tam równą liczbę punktów mają Motor Lublin i Hutnik Kraków. Wojewódzki związek prowadzący rozgrywki orzekł, że Hutnik jest wyżej, bo wygrał jedno spotkanie. Nikt tu nie powoływał się, że w regulaminie jest liczba mnoga.

Ale to akurat zrozumiałe. Skoro Hutnik wygrał, to jest wyżej, a GKS z Resovią zremisował.
Paweł MOGIELNICKI:
– Stosowanie innych interpretacji tego samego brzmienia przepisu byłoby dziwne. Nie traktuję jako wyrocznię tego, co ogłosił tam wojewódzki związek, ale jest to jakiś precedens, moim zdaniem sensowny. Mam nadzieję, że tego wszystkiego i tak nie trzeba będzie rozstrzygać; że po prostu dokończymy ten sezon, jeśli nie w czerwcu, to nawet lipcu i sierpniu.

Czy słyszał pan o kibicach Ruchu Chorzów, którzy zwracają uwagę, że jeśli sezon nie zostałby dokończony i tytuł przyznano Legii Warszawa, to analogicznie należałoby uhonorować „Niebieskich” mistrzostwem za sezon przerwany w 1939 roku?
Paweł MOGIELNICKI:
– Zajmuję się piłką tyle lat, że oczywiście znam tę sprawę, a przy okazji ją sobie odświeżyłem. Przede wszystkim w 1939 roku Ruch miał rozegrane dwa mecze więcej. Owszem, był na pierwszym miejscu, ale mógł zostać wyprzedzony, bo Wisła Kraków i Pogoń Lwów traciły do niego po dwa punkty. W tamtych czasach było o tyle trudniej, że nie było kolejek. Nie można zatem stwierdzić, że ostatnia tabela z tamtego sezonu jest po 12., 13. czy 14. kolejce. Po prostu drużyny umawiały się i grały, kiedy im pasowało. Szczerze mówiąc, na podstawie tego, co wiemy, Ruch był wtedy najlepszy. Wygrał w Krakowie, w zanadrzu miał rewanż u siebie. Strzelał bezapelacyjnie najwięcej goli, grał bardziej ofensywnie i dominował nad stawką bardziej niż Wisła. Problem jest taki, że już ze zdobytych punktów tak wprost to nie wynika. Po wojnie toczyły się dyskusje, czy nie należy dokończyć tamtego sezonu, ale nawet jeśli tak by się stało, to w dziwnym składzie. Pogoń Lwów miała zostać zastąpiona przez Polonię Bytom, przestała istnieć Warszawianka czy Union-Touring Łódź. W tabeli byłoby zamieszanie. Ówcześni decydenci doszli do konsensusu, że nie ma co tego kończyć i sezon uznano za niedokończony.

A prawo nie działa wstecz.
Paweł MOGIELNICKI:
– Wydaje się, że tego już nie da się odkręcić. Nie chciałbym, by teraz „połowiczne” mistrzostwo zostało przyznane Legii. To nie byłby pełnoprawny tytuł, raczej taki tytuł „z gwiazdką”, jakimś dopiskiem. Wierzę, że rywalizacja rozstrzygnie się uczciwie na boisku, ale sytuacja jest tak dynamiczna, że planowanie dalekosiężne nie ma na tym etapie sensu.

Jako zapalony statystyk, analityk, wyciąga pan wnioski z liczb dotyczących pandemii?
Paweł MOGIELNICKI: –
Skoro nie ma wydarzeń piłkarskich, to śledzi się to, co się dzieje. Żaden kraj nie poradził sobie szybciej niż w trzy miesiące. W Europie będzie trudniej niż w Chinach czy Korei. To kilkadziesiąt krajów, każdy ma swoją politykę walki. Nawet jeśli ktoś się z koronawirusem upora, a sąsiad będzie dalej walczył, to zagrożenie nie zniknie. Boję się, że jako Europa zostaniemy z tym na 4-5 miesięcy. Trudno o optymizm, ale nie znam się na epidemiologii, a liczeniu. Czynników jest tak wiele, że nie sposób czegoś przewidzieć, dlatego nikt na świecie nie przedstawia jasnych prognoz.