Pełen marzeń scenariusz

Nie mam nic przeciwko temu, by na igrzyskach w Tokio powtórzyć taki występ, jak w Pucharze Świata w Kazaniu – wyjawia liderka naszych szpadzistek, Ewa Trzebińska.


Otwarcie igrzysk w Tokio odbyło się w wykonaniu biało-czerwonych z przytupem: polskie szpadzistki po dobrych występach indywidualnych (24 lipca) nie zawiodły w turnieju drużynowym (27 lipca), sięgając po złoto. Po 12 latach rodzima szermierka znów stanęła na olimpijskim podium…!

Stop, to tylko nasza wyobraźnia. To jednak nie oznacza, że nie można założyć tak optymistycznego scenariusza – w Kazaniu nasze szpadzistki w swoim pierwszym po rocznej przerwie w startach (względy wiadome) w Pucharze Świata nie miały sobie równych i wysłały rywalkom wyraźny sygnał, że w Tokio trzeba się z nimi poważnie liczyć.

Niepewność

– Byłybyśmy już po igrzyskach i pewnie teraz zabierałybyśmy się do pracy z myślą o kolejnej olimpiadzie oraz najbliższych zawodach – uśmiecha się szpadzistka Ewa Trzebińska, reprezentująca barwy AZS AWF Katowice, jednak na stałe mieszkająca w stolicy i trenująca pod kierunkiem wicemistrza olimpijskiego z Pekinu, Roberta Andrzejuka.

– Pandemia przewróciła plany do góry nogami, ale mam nadzieję, że w ostatniej dekadzie lipca pojawimy się na olimpijskiej planszy. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, by przedstawiony na wstępie pełen marzeń scenariusz znalazł potwierdzenie.

Szermierzom długo towarzyszyła niepewność. Podczas gdy w innych dyscyplinach wracano do codziennych obowiązków, a co ważniejsze – do rywalizacji sportowej, federacja szermiercza nie była w stanie podjąć decyzji, kiedy ostatecznie będzie mogła zostać wznowiona organizacja turniejów o Pucharu Świata. We wrześniu mówiło się, że zawody tej rangi zostaną wznowione w styczniu, ale ostatecznie skończyło się na marcu.

– To była mało komfortowa i frustrująca sytuacja – mówi sympatyczna szpadzistka, wychowanka Pałacu Młodzieży.

– Uważam, że działacze międzynarodowej federacji okazali kunktatorami, ale co mieliśmy zrobić. Oczywiście, trenowałyśmy, tyle że z mniejszymi obciążeniami. Choć zazdrosnym okiem patrzyłam na przedstawicielki innych dyscyplin, które już rywalizowały ze sobą.

Bez pompowania

Nasze szpadzistki pod kierunkiem trenera Bartłomieja Języka już przed pandemią były w komfortowej sytuacji. Start olimpijski zapewniły sobie wcześnie, nie tylko w drużynie, lecz również indywidualnie. Niemniej zawody pucharowe, może pod sporym wpływem MKOl, musiały być rozgrywane, chociażby po to, by zostały rozwiązane wszystkie niejasności sportowe i by można było przeprowadzić w kwietniu dodatkowe eliminacje indywidualne. Ale w przypadku naszych szpadzistek jedyną zagadką było rozstawienie w turnieju olimpijskim i o tym właśnie miał zadecydować start w Kazaniu.

– W lutym spotykałyśmy z naszym trenerem i wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie można pompować balonika, że do wszystkiego podejść spokojnie, by przypadkiem nie dopadł nas paraliż – mówi pani Ewa.

Poziom koncentracji

Rozstawienie w turnieju olimpijskim to gra warta świeczki. Stąd też, gdy zapadła decyzja o rozegraniu Pucharze Świata w Kazaniu, reprezentacyjne szpadzistki w styczniu wybrały się do Paryża na wspólne treningi z Francuzkami. W rewanżu Francuzki miały pojawić się w Jachrance pod Warszawą w lutym i ponownie w kwietniu, by potrenować w większym towarzystwie międzynarodowym. Jednak dodatkowe obostrzenia we Francji sprawiły, że odwołały przyjazd.

– Przed startem w Kazaniu nie chciałyśmy sobie dokładać dodatkowego stresu, ale ten start przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania – uśmiecha się liderka naszej reprezentacji.

– Prezentowałyśmy podczas walk znakomicie, byłyśmy wręcz zdumione, jak nam to wszystko fajnie wychodzi. Spodziewałyśmy, że przyjdzie nam w ćwierćfinale zmierzyć się z Amerykankami, ale one wcześniej nieoczekiwanie przegrały z Węgrami. Faktem jest, że do młodego węgierskiego zespołu powróciła z urlopu macierzyńskiego mistrzyni olimpijska z Rio de Janeiro Emese Szasz-Kovacs i mocno go wzmocniła. To spotkanie było najtrudniejsze, ale ostatecznie zakończyło naszą wygraną 36:31. W kolejnych potyczkach z Rosjankami (34:24) oraz Koreankami 45:24 było zdecydowanie łatwiej.

Z pozycji nr 2

Polskie szpadzistki w światowym rankingu awansowały na 2. miejsce i ustępują tylko Chinkom. Po ich występie w Kazaniu sympatycy tej dyscypliny otrzymali dodatkowy zastrzyk optymizmu.

– Walczyłyśmy ze swobodą, choć i z koncentracją na właściwym poziomie. Natomiast w finale bawiłyśmy się jak nigdy i Koreanki zostały zdeklasowane. Nie mam nic przeciwko temu, by w Tokio powtórzyć ten występ – śmieje się nasza bohaterka.

Podczas igrzysk będą obowiązywały nadzwyczajne rygory, które narzuca MKOl. Pobyt w wiosce olimpijskiej będzie znacznie krótszy niż na poprzednich olimpiadach.

– Może to i dobrze, bo trzeba zrobić, co jest do zrobienia i wracać do kraju w dobrym nastroju.

– Konkurencja indywidualna, jak i drużynowa jest silna. Zdajemy sobie sprawę, że stać na medal indywidualnie oraz drużynowo. Kandydatów do podium jest 7 zespołów i jedynie Hongkong do tej pory nie był na podium pucharowych zawodów. Chinki, Estonki mistrzynie świata z 2018r., Amerykanki z 2019 r. Rosjanki, Koreanki, Włoszki i my. To będzie niezwykle ekscytujące spotkanie i mam nadzieję, że z naszym udziałem. Stop! Tego nie powiedziałam, by jeszcze dodatkowo podgrzewać i tak gorącej atmosfery – mówi na zakończenie katowiczanka z urodzenia i warszawianka z wyboru.

Nim dojdzie do występu Tokio, w kwietniu szpadzistki czekają dwa zgrupowania w kraju oraz zawody o Puchar Polski w Warszawie. W maju przewdziano turniej Pucharu Świata w Dubaju, zaś w czerwcu ostatni sprawdzian formy – mistrzostwa Europy w Płowdiw.


Na zdjęciu: Ewa Trzebińska, wicemistrzyni świata indywidualnie (2017) i w drużynie (2009) oraz 2-krotna mistrzyni Europy (2010 i 2019), liczy na udane występ w Tokio.

Fot. Archiwum szpadzistki