Peszko, czyli polewa na 40 procent

Z niejakim podziwem przyznaję, że stacja, która dodzwoniła się do pijanego piłkarza, trafiła w dychę – lepszej reklamy rozgłośni skierowanej do tak zwanej gimbazy trudno sobie wyobrazić. A pan piłkarz kojarzony z miłością do trunków został po raz kolejny sprowadzony do figury środowiskowego polewajły i przygłupa, który wyrywa kierowcy taksometr, setek nie marnuje i zawsze gra na 40 procent.

Od razu zaznaczę: nie słucham radia weszło, przyszło czy poszło, ani żadnego innego gadania o sporcie, które mnie totalnie nudzi; jako muzyczny pięknoduch, moje uszy nawykły już do głosów panów Niedźwiedzkiego, Orzecha, Stelmacha czy Manna i pozostaną im wierne do końca świata albo końca radia.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że koniec ów jest nieuchronny, tymczasem jakby na przekór, hucznie rodzą się nowe byty radiowe, które u swego zarania sygnalizują potencjał iście samobójczy. Z niejakim podziwem jednak przyznaję, że stacja, która dodzwoniła się do pijanego piłkarza, trafiła w dychę – lepszej reklamy rozgłośni skierowanej do tak zwanej gimbazy trudno sobie wyobrazić.

Tak bowiem wysoko – do poziomu ostatnich klas gimnazjum i może pierwszych liceum – zawieszona jest poprzeczka owej stacji, nie tylko dlatego, że ludzie dorośli radia słuchają w innych celach niż magiel, wymiociny i rynsztok. Można wręcz z góry założyć, że poziom dowcipu, klasy i radiowej kultury, w której – jak to dosadnie wyraził jeden z internautów – „pijany Peszko bełkocze do telefonu, a ktoś w studio pierdzi na wyścigi i podnieca się, ile kasztelanów z lodówki już przyjął”, zostanie utrzymany. Aczkolwiek, biję się w piersi, nie zamierzam sprawdzać.

Trudno będzie też zweryfikować, czy ów telefon do przyjaciela wyniknął ze spontanu oszołomionych gadaniem do sitka prowadzących czy też był metodycznie ukartowaną „dziennikarską” prowokacją. W sumie to bez znaczenia – efekt został osiągnięty: pan piłkarz kojarzony z miłością do trunków został po raz kolejny sprowadzony do figury środowiskowego polewajły i przygłupa, który wyrywa kierowcy taksometr, setek nie marnuje i zawsze gra na 40 procent.

Ale żeby nie było, sportowiec – nawet reprezentant Polski – też człowiek, napić się musi; trudno roić złudzenia, by wirtuoz rodzimego futbolu tak wielki poziom stresu (!), jaki dzień w dzień przeżywa, chciał odreagować lekturą książki czy koncertem w filharmonii. No ale chodzi przecież o to, by „walić sake” tak, by nie było szumu. Na stole leżą bowiem opinia i szacunek kibiców.

Bo w całej tej aferce najbardziej irytujące jest znów odwracanie kota ogonem – za nietrzymanie standardów zawodowych po uszach dostają dzieciaki bawiące się w radio (ach te żarłoczne, wstrętne media!), jakby chciano zamydlić prawdę, do jakiej udało im się w niecny sposób dokopać (dochlać?).

Na koniec i na marginesie taka oto refleksja: trudno wyobrazić sobie tak różnych przyjaciół jak zapięty na wszystkie guziki Lewandowski i tak swawolny Dyzio jak Peszko. A jednak… Ach te przeciwieństwa, jak one się przyciągają!