Peszko: Więcej niż odrobina szaleństwa [AKTUALIZACJA]

44-krotny reprezentant Polski, uczestnik finałów ME we Francji i mundialu w Rosji Sławomir Peszko przed tygodniem ogłosił zakończenie reprezentacyjnej kariery.

I właśnie o kadrze porozmawialiśmy, ponieważ o Lechii – i swej skomplikowanej sytuacji w Gdańsku – teraz dyskutować nie chce. W każdym razie jeszcze nie…

Decyzją ogłoszoną na Instagramie chciał pan przypomnieć się kibicom? Czy też dojrzewał pan do oficjalnego pożegnania z kadrą przez półrocze, w którym nie doczekał się powołania od nowego selekcjonera, Jerzego Brzęczka?
Sławomir PESZKO: – Była to starannie przemyślana decyzja. Taka myśl zakiełkowała mi już na mundialu, kiedy podczas pobytu w Rosji dyskutowaliśmy o przyszłości. Wówczas Łukasz Piszczek zadeklarował, że jego przygoda z kadrą właśnie dobiegła końca, a Łukasz Fabiański wahał się co dalej. Wtedy i ja doszedłem do wniosku, że skoro zadebiutowałem w 2008 roku, to po pełnej dekadzie występów ja także zakończę ten etap w karierze. Tyle że tuż po nieudanych mistrzostwach świata, gdy pod naszym adresem przetoczyła się fala krytyki, ogłoszenie tego nie było wcale łatwe. Fabian ostatecznie został w reprezentacji, a ja wziąłem na wstrzymanie. I uznałem, że w punkt podanie tej decyzji do publicznej wiadomość będzie wraz z nadejściem Nowego Roku. Gołym okiem widać przecież, że nadeszła pora, abym ustąpił miejsca innym.

Miał pan w ogóle okazję pogadać z nowym selekcjonerem? Bo zapewne brak powołania od niego mocno przyczynił się do pożegnania.
Sławomir PESZKO: – Nie rozmawiałem z Jerzym Brzęczkiem, nie mam z nim takiego kontaktu, jaki miałem z trenerem Adamem Nawałką. To jednak nie miało wpływu na dojście przeze mnie do wniosku, że już wystarczy. Nie miałbym już po prostu szansy dograć do 60-meczów, które jeszcze niedawno zapewniały status Wybitnego Reprezentanta. Co prawda przed mundialem liczyłem, że dobiję chociaż do 50-tki, ale ten plan także zweryfikowałem. Uznałem, iż jeśli teraz ogłoszę zakończenie, to będzie po prostu… o jeden temat mniej.

Jak to rozumieć?
Sławomir PESZKO: – Bądźmy szczerzy, nie ma wielkiej rywalizacji na reprezentacyjnych skrzydłach, od dłuższego czasu powoływane są te same nazwiska. Wchodzą Przemek Frankowski i Damian Kądzior, ale ich siła przebicia nie była za duża, skoro selekcjoner długo próbował grać w ogóle bez skrzydłowych. A to nie świadczy o bogactwie na mojej pozycji w kraju. Co chyba jest niepokojącym sygnałem, ponieważ odkąd grałem w kadrze bazowaliśmy na kontratakach. Zaś kontry wyprowadzają przede wszystkim boczni pomocnicy.

Jaka w pańskiej ocenie była ta miniona dekada w kadrze?
Sławomir PESZKO: – Różna i… przejściowa, bo dla mnie bywała to i równia pochyła. Choć oczywiście nie brakowało też momentów dobrych i bardzo dobrych, zwłaszcza podczas kadencji selekcjonera Nawałki, który naprawdę dużo wymagał. Po meczu szliśmy na późną kolację, a następnego dnia już wcześnie rano był trening, albo siłownia. Zaakceptowaliśmy jednak te metody i kadra naprawdę zżyła się pod kierunkiem tego szkoleniowca. Zarówno… na boisku, jak i poza boiskiem.

A gdyby miał pan podać jedno szczególnie zapamiętane zdarzenie?
Sławomir PESZKO: – Mogę powiedzieć o dwóch, ze skrajnych biegunów. To pozytywne wiąże się ze… Stefanem Majewskim, z którym w roli selekcjonera rozgrywaliśmy kwalifikacyjne spotkanie przy prawie pustych trybunach i na śniegu, choć był dopiero październik. Mimo niekorzystnych warunków i rezultatów mam jednak wspaniałe wspomnienia z tamtego zgrupowania – między meczami wróciłem do Poznania, bo właśnie urodziła mi się córka. Natomiast najbardziej doskwiera mi nieobecność na finałach Euro w Polsce. Trener Franciszek Smuda skreślił mnie, bo – niestety – w pewnym momencie przegiąłem.

Sądziłem, że wspomni pan także jedynego kwalifikacyjnego gola wbitego Irlandczykom. Ważnego, wbitego w trudnym spotkaniu, na wagę istotnej zdobyczy.
Sławomir PESZKO: – Cóż, lepiej strzelić jednego niż w ogóle… Zwłaszcza że był rzeczywiście ważny, i dlatego zawsze będę pamiętał tę bramkę. Sam mecz wielki nie był, ale akurat wtedy najbardziej liczył się punkt, a nie efekty. Trudno grało się z Wyspiarzami, w rewanżu też przecież długo trzymaliśmy kibiców w napięciu, ale najważniejsze, że potem była wielka radość po wywalczeniu awansu na Euro 2016.

Wróćmy do Franza – początkowo, a nawet długo był pan jednym z największych pupili Smudy.
Sławomir PESZKO: – To prawda, znakomicie się dogadywaliśmy. W Lechu bardzo często już w poniedziałek dostawałem od trenera koszulkę. A to oznaczało, że w najbliższą sobotę albo niedzielę na pewno będę miał miejsce w wyjściowym składzie. Zawsze byłem typem piłkarza-zadziory, który niedostatek umiejętności nadrabiał walecznością i to się trenerowi Smudzie podobało. Cenił mnie za to, że nie odpuszczam nawet na centymetr także w kadrze. Niestety, grając w Niemczech trafiłem na moment w ślepy zaułek i ominęły mnie polskie mistrzostwa.

Tyle że nagrabił pan sobie już wcześniej wchodząc w polemikę z asystentem Smudy, Jackiem Zielińskim. W stanie – lekko, powiedzmy rozweselonym. To był pierwszy błąd.
Sławomir PESZKO: – Wtedy to zupełnie niepotrzebnie wychodziłem z pokoju. Mogłem zostać za drzwiami, nie byłoby w ogóle tematu. Zwłaszcza że było już po oficjalnej kolacji, podczas której selekcjoner zakończył zgrupowanie. Zdaliśmy sprzęt i część zespołu wyszła z hotelu, również w celach integracyjnych, a część została. Tyle że to nie odbiło się tak szerokim echem, bo niby zresztą z jakiego powodu, jak moje przypadki po kolacji z Łukaszem Podolskim. Miałem pecha, bo wówczas wyczuwalna już była atmosfera dużego napięcia przed Euro 2012 w Polsce. Nie graliśmy w eliminacjach, więc oczekiwania przed imprezą w naszym kraju były niezwykle rozbudzone. Dziś wiem, że w takim momencie powinienem zachowywać się roztropniej, bo mimo iż próbowałem całą sytuację załagodzić u selekcjonera, było po prostu po herbacie. Skoro zresztą trener wybrał się do Niemiec, aby przyjrzeć się całej sprawie, ale ze mną się nie spotkał, to już wiedziałem, że nie dostanę powołania na nasze mistrzostwa.

Zadra została do dziś?
Sławomir PESZKO: – Znajdowałem się wtedy w dobrej formie, Kamil Grosicki jeszcze nie był na dzisiejszym poziomie, tak naprawdę na skrzydle z atutów mieliśmy tylko Kubę Błaszczykowskiego. Pewnie zatem grałbym wtedy w kadrze więcej niż kiedykolwiek później… Tymczasem musiałem sobie poradzić z łatką balangowicza. Co prawda na ulicy ludzie byli życzliwi, przychodzili po autografy, zdjęcia i koszulki, ale w internecie nie brakowało hejtu. Dlatego długo starałem się omijać opinie na swój temat, i postępować w myśl powiedzenia: psy szczekają, a karawana jedzie dalej. Choć… najlepsze memy przesyłałem nawet dalej. Po pewnym czasie, gdy dowcipy się powtarzały, znudziłem się jednak. Tyle że nie gniewałem się na rzeczywistość, nie obrażałem na ludzi. W końcu – żarty nie wzięły się zupełnie bez powodu. Dałem pretekst, więc później musiałem mieć grubą skórę. Jakoś tak to się układało, że zawsze gdzie się pojawiłem, coś się działo, a moje nazwisko elektryzowało media…

Skoro już o tym rozmawiamy, to najmniej przyjemna była niesławna radiowa wkrętka?
Sławomir PESZKO: – No, niestety, wypromowałem jedną stację, i to zupełnie niepotrzebnie. Siedziałem wtedy w domu, i teoretycznie nic – zwłaszcza złego – nie miało prawa się zdarzyć. Nie błąkałem się po mieście, kilka godzin po meczu szykowałem się właściwie do snu. A przecież różnie to bywa po ligowych spotkaniach, niektórzy grają do szóstej na play station…

…albo w ruletkę.
Sławomir PESZKO: – Albo w ruletkę. Ja mam po prostu inny sposób na pomeczowy reset.

Czyli nie zachował pan tylko BHP odbierając telefon o późnej porze i na dużym zmęczeniu?
Sławomir PESZKO: – Byłem przekonany, że dzwoni korporacja taksówkowa z informacją o podstawieniu auta, które zamówiłem dla znajomego. Nie przyglądałem się specjalnie numerowi, ogarnąłem tylko, że wyświetlił się stacjonarny. A jeszcze rozmówca przedstawił się jako mój znajomy… W efekcie mam opinię, w najlepszym razie, dużego luzaka, co lekko mnie nawet irytuje, bo jest niesprawiedliwe. Na pierwszym miejscu zawsze był u mnie sport. W polskiej ekstraklasie wygrałem naprawdę wszystko, co było do wygrania. Puchar Polski dwa razy, mistrzostwo, Superpuchar też dwa razy, byłem wybrany najlepszym zawodnikiem rozgrywek, zapracowałem na dobry zagraniczny transfer. I w Niemczech też przecież nie zginąłem, przecież spędziłem tam 3,5 roku. Na koniec miałem może lekki kryzys, ale przecież w Polsce jeszcze się odbudowałem. Każdemu życzę, aby tyle osiągnął. Gdyby nie było ciężkiej pracy, a tylko same imprezy, to nie miałbym takiego CV i blisko pół setki meczów w reprezentacji. To chyba zresztą oczywiste. W FC Koeln trudno było o ofensywne statystyki w Bundeslidze, w sytuacji gdy stawką było niezmiennie utrzymanie, które na dodatek nie za każdym razem udawało się wywalczyć. Pięć goli w najwyższej niemieckiej klasie jednak strzeliłem.

U Nawałki było przyzwolenie na wyluzowanie po meczach?
Sławomir PESZKO: – Zawsze po kolacji w dniu meczu mieliśmy wolne, ale i świadomość, że rano będzie siłownia i analiza meczu. Więc nie wychodziliśmy z hotelu, tylko siedzieliśmy w pokojach bądź w lobby barze.

Nie licząc jednej sytuacji aferalnej po mistrzostwach Europy we Francji…
Sławomir PESZKO: – …niby tak, ale ta sytuacja także miała miejsce w hotelu. Trener zachował się wówczas znakomicie, całą historię zamknął z klasą, a drużyna zareagowała tak, że lepiej nie mogła – wygrała 3:0 w Rumunii. Kary finansowe były wysokie, ale nikt się nie skarżył, bo pieniądze poszły na szczytny cel. Mnie akurat nie dotknęło to jakoś szczególnie, bo a aferze w Double Tree by Hilton, która wyszła na jak po meczach z Kazachstanem i Armenią byłem jednym z najmniej obecnych.

Jest pan spełniony jako dżoker w talii Nawałki?
Sławomir PESZKO: – Oczywiście, czułem się nie tylko potrzebny, ale i ważny w tej kadrze. Niezależnie od tego, czy miałem wejść na kwadrans, czy dopiero w 90 minucie. Miałem swoje zadanie do wykonania, i na pewno nie czułem się niedowartościowany. Przeciwnie, jak wszyscy piłkarze przyjeżdżający na zgrupowania z ligi polskiej nie miałem powodów do najmniejszych kompleksów. Mimo obecności w kadrze zawodnicków Bayernu Monachium, Juventusu, Monaco, czy Napoli.

Rola rezerwowego nie jest jednak łatwa, zwłaszcza w kontekście zachowanie właściwiej koncentracji.
Sławomir PESZKO: – U trenera Nawałki już przed meczem wizualizowałem sobie, co będę musiał zrobić po wejściu na boisko. Bo u tego selekcjonera wszystko było starannie zaplanowane. I jeśli nie dochodziło do sytuacji losowych – kartek lub kontuzji – to strategia była skrupulatnie realizowana. Wchodząc na boisko wiedziałem, czy potrzeba przetrzymać piłkę, dać większa szybkość na skrzydle, czy zamknąć stronę, aby przeciwnicy nie stwarzali na mojej flance zagrożenia dośrodkowaniami. Byłem szczegółowo instruowany, i to okazywało się kluczowe w dobrym przygotowaniu nawet do kilkuminutowych występów.

W reprezentacji osiągnął pan maksa ze swoją generacją?
Sławomir PESZKO: – Jeśli chodzi o indywidualne osiągi, to na pewno powinienem mieć więcej bramek na koncie. Bo dwie dla ofensywnego zawodnika w ponad 40 spotkaniach to jednak za mało. OK., asyst też mogłoby być nieco więcej, ale jeśli mam być szczery, to prawie z wszystkich występów w narodowych barwach jestem zadowolony. Na tyle było mnie po prostu stać. Natmiast apogeum dla mojego pokolenia w reprezentacji okazał się ćwierćfinał Euro. Stawka w mistrzostwach świata okazała się dla nas już mocna, taka jest prawda. Zwłaszcza że część kluczowych zawodników na mundialu nie była w najwyższej formie.

Naprawdę nie było niedosytu po Euro 2016?
Sławomir PESZKO: – Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w kolejnej rundzie byłaby Walia, to pewnie, że droga mogłaby się otworzyć nawet do wielkiego finału. Nie zapominajmy jednak, że seria rzutów karnych to ogromne przeżycia i emocje, z którymi trudno sobie poradzić. A jestem zdania, że w trakcie 120 minut nie mogliśmy się bardziej otworzyć, bo Portugalia to na tyle mocny zespół, że mogłaby wystarczyć jedna kontra i byłoby po zabawie zanim w ogóle doszłoby do jedenastek. Cristiano Ronaldo czy nawet Ricardo Quaresma to przecież piłkarze, którzy nie potrzebują dwóch okazji, żeby zakończyć wyrównany mecz. OK., ktoś może powiedzieć, że graliśmy zachowawczo, ale będę się upierał, że nasza taktyka była przede wszystkim mądra. Traciliśmy mało bramek i to był wyróżnik kadry trenera Nawałki. Pewnie, każdy by chciał więcej, bo rozkręcaliśmy się na turnieju we Francji, i tak naprawdę w rywalizacji z Portugalczykami, którzy wygrali później całe mistrzostwa, zabrakło nam jedynie odrobiny szczęścia. Biorąc jednak pod uwagę nasz potencjał – trudno mówić o wielkim niedosycie.

Denerwował się pan, że przed ogłoszeniem kadry na mundial panowało przekonanie, że jeśli Peszko znajdzie się w gronie 23 zawodników, to poleci do Rosji wyłącznie w roli kierownika kulturalno-oświatowego?
Sławomir PESZKO: – Takie opinie mógł wygłaszać jedynie ktoś, kto nie miał bladego pojęcia o zasadach trenera Nawałki. Przecież nikomu nie zabrałem miejsca w kadrze na mundial, musiałem ostro powalczyć. I nikomu nie zabraniałem strzelać po trzy bramki na treningach i błyszczeć w sparingach. Po prostu obroniłem się na boisku, zaangażowaniem podczas zajęć i umiejętnością funkcjonowania w drużynie.

Dla Nawałki ostatni z wymienionych aspektów był istotny.
Sławomir PESZKO: – Owszem, i mogę chyba powiedzieć, że niewielu było zawodników, którzy potrafili wczuć się w stan emocji kolegów jak ja. A tak było nawet we Francji przed spotkaniem z Portugalią, kiedy zauważyłem, że Robert Lewandowski jest więcej niż markotny. Ba, on był wkurzony, kiedy spotkałem go na siłowni. Więc zapytałem: – Człowieku, czemu jesteś taki zły i w ogóle się nie uśmiechasz, skoro za chwilę gramy ćwierćfinał mistrzostw Europy? Przecież już mamy sukces. Odpowiedział: – Wszystko się zgadza, tylko ja jeszcze bramki nie strzeliłem. – Weź się uspokój, wykonujesz kawał dobrej roboty, ściągasz po dwóch, trzech obrońców na siebie, robisz miejsce dla innych. A poza tym za chwilę strzelisz tego swojego gola. Nie wiem, czy ktoś inny to zauważył, wiem natomiast, że nikt nie odważył się pogadać w taki sposób z Lewym. Ja nie miałem oporów, i zrobiłem to na tyle konstruktywnie, że za chwilę wbił tę upragnioną bramkę.

Słowem – natchnął pan starego kumpla jeszcze z czasów Lecha?
Sławomir PESZKO: – I cóż mam powiedzieć? Chyba tylko tyle, że cały czas to robię.

Jako nieprzypadkowy świadek na ślubie Roberta?
Sławomir PESZKO: – Co prawda jako jeden z czterech, ale jedyny z grona piłkarzy. Razem przyszliśmy do Lecha, wspólnie wprowadzaliśmy się do drużyny. I od początku dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, obaj szybko zaczęliśmy strzelać bramki w sparingach Kolejorza. W lidze Robertowi było początkowo trochę trudniej, gdyż miał przed sobą Hernana Regnifo, który wtedy też świetnie grał. Poradził sobie jednak śpiewająco i z taką przeszkodą.

To pan był głównym specjalistą od tworzenia atmosfery w reprezentacji, czy tylko zaliczał się do szerszej grupy KO-wców?
Sławomir PESZKO: – E, nie pomijajmy roli Artura Jędrzejczyka, który wymyślił słynną grupę Fusów. To niby była kadra B, ale pod względem uśmiechu – ścisła czołówka. Podobnie Kamil Grosicki, który także zawsze dawał czadu. A ja? Można powiedzieć, że w rozdaniu trenera Nawałki byłem w… TOP 5. Gdzie zasiadałem z Lewym, Kamilem Glikiem, Grosikiem i Kubą Błaszczykowskim. Ciekawa to była grupa, pod względem osobowościowym, i z różnych stron świata. Z jednej strony spokój i rozwaga, a z drugiej – odrobina, a momentami nawet znacznie więcej, szaleństwa. To była mieszanka!

W Niemczech zrobił pan solidną podbudowę finansową.
Sławomir PESZKO: – To prawda, w naszej ekstraklasie nikt tak dobrze nie płaci jak nawet średniacy w Bundeslidze. Dlatego przeżywałem duży dylemat przed powrotem do kraju. Miałem jeszcze przez rok ważny kontrakt i warunki o wiele lepsze niż mogłem dostać w Polsce. Nie żałuję jednak tego kroku, warto było przyjść do Lechii. Nadal zresztą walczę, aby w Gdańsku grać w ekstraklasie.

Wrócił pan do Polski, ale do klubu zarządzanego przez ludzi, którym nieobcy jest niemiecki futbol, co chya także miało znaczenie?
Sławomir PESZKO: – A jeszcze większe fakt, że Adam Mandziara, który jest prezesem Lechii w Niemczech przez długi okres był moim menedżerem. To on negocjował mój kontrakt w Kolonii, a później w Augsburgu, do którego miałem przejść. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy, i w Gdańsku nic pod tym względem się nie zmieniło. Prezes nadal – mimo że już długi czas jestem oddelegowany do drugiej drużyny – wspiera mnie, więc nie szukam innego klubu w Polsce. Robię wszystko, aby wrócić do pierwszego zespołu. I mam nadzieję, że jak nie za miesiąc, to za dwa będę znów potrzebny. Szukam drogi do ligowej kadry, a jak będzie trzeba – to sam ją wybuduję! Moja umowa z Lechią jako piłkarza jest ważna jeszcze półtora roku, a potem czeka mnie jeszcze pięć lat pracy w klubie, już w innej roli. Tak naprawdę osiadłem więc w Gdańsku i najchętniej nigdzie bym już się stąd nie wybierał. Nawet, gdyby z dnia na dzień pojawiła się super oferta zagraniczna.

A jak ocenia pan warsztat trenera Piotra Stokowca?
Sławomir PESZKO: – Jest dobry.

Porównywalny do Nawałki?
Sławomir PESZKO: – Nie.

I to wszystko?
Sławomir PESZKO: – Może z zastrzeżeniem, że nieporównywalny nie oznacza z automatu – gorszy. Jest po prostu inny.

Wywiad przeprowadzony: 13.01.2019

 

AKTUALIZACJA

Wisłą pyta o Peszkę!

W opublikowanym przez nas wywiadzie Sławomir Peszko przyznał, że ma tak dobry i długi (1,5 jako piłkarz + 5 lat w roli pracownika klubu) kontrakt w Lechii Gdańsk, że nie szuka klubu w Polsce.

Sytuacja, zwłaszcza w Wiśle Kraków, jest jednak na tyle dynamiczna, że znalazł się pracodawca, który trafił do 34-letniego skrzydłowego. – We wtorek pojawiło się luźne zapytanie z Krakowa, nad którym się zastanawiam – potwierdził nam „Peszkin” na komunikatorze. Jednocześnie zaprzeczył, jakoby zapraszającym go do „Białej Gwiazdy” był osobiście Kuba Błaszczykowski.
Podstawowa będzie kwestia odwieszenia licencji dla Wisły. To zresztą logiczne, że tylko mając 100 procent pewności, że krakowianie będą mogli w lutym przystąpić do rozgrywek Lotto Ekstraklasy, były reprezentant Polski byłby skłonny na – czasową, jak należy zakładać – przeprowadzkę pod Wawel. Co wówczas stałoby się jednak z kontraktem w Lechii, który zabezpieczał płynne przejście Peszki do życia na sportowej emeryturze? Na dziś sytuacja wygląda tak, że pojawiło się zapytanie, natomiast klarownych odpowiedzi – brakuje.

(GAdam)