Petent nie może być sędzią

Skoro wystartowała już wiosenna część rozgrywek Lotto Ekstraklasy, to mam konkretne pytanie: czy sędzia Daniel Stefański powinien być wyznaczany na mecze Legii Warszawa? Oficjalnie reprezentuje Bydgoszcz, ale trener Waldemar Fornalik głośno zarzucił mu jesienią, że mieszka w Warszawie i podejmuje decyzje korzystne dla Legii.
Rafał ROSTKOWSKI: – Moim zdaniem absolutnie nie powinien sędziować Legii, ani innych spotkań ważnych dla Legii. Dlatego, że głośno nie przyznał, że mieszka w Warszawie, ani nie przeniósł się oficjalnie do Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. W jednym lub drugim przypadku sytuacja byłaby jasna i zgodna ze stanem faktycznym. Powinien to zrobić najpóźniej wtedy, kiedy pojawiły się publiczne spekulacje na ten temat. Tymczasem Stefański nadal oficjalnie reprezentuje Kujawsko-Pomorski ZPN. Obok jego nazwiska widzimy: Bydgoszcz, choć poza odwiedzaniem rodziny lub znajomych niewiele w tym mieście robi. Nie przyznając wprost, że mieszka w Warszawie, sam przyczynia się do powstawania różnych wątpliwości.

Może jednak Stefański przedstawił szefowi Kolegium Sędziów, Zbigniewowi Przesmyckiemu, merytoryczne wyjaśnienie?
Rafał ROSTKOWSKI: – Jakie? Że niby z Warszawy jeździ do Bydgoszczy po sprzęt, stamtąd na mecz do innego miasta, sędziuje, jedzie do Bydgoszczy oddać sprzęt i dopiero wtedy wraca do Warszawy? Przecież to fikcja. Centrum życiowe Daniela jest w Warszawie. Kilka lat temu w czasie kursu w Turcji Maciej Wierzbowski w obecności władz KS i kilkudziesięciu sędziów głośno powiedział, że Stefański mieszka w Warszawie. Nie wiem zatem z jakiego powodu pan Przesmycki pozwala przedstawiać Stefańskiego jako sędziego z Bydgoszczy.

A czy gdyby arbiter przyznał otwarcie, że mieszka w Warszawie, mógłby sędziować mecze Legii?
Rafał ROSTKOWSKI:  – Tu nie chodzi tylko o Stefańskiego i Legię, lecz o zasady. Każdy sędzia powinien być nie tylko uczciwy, ale też należycie dbać o reputację i wiarygodność, swoją i PZPN. Powinien zatem unikać podawania nieprawdy. Pomijam inne sprawy, ale jeśli przy nazwisku pojawia się Bydgoszcz, to przecież większość odbiera to jako okoliczność wskazującą na obiektywizm niezbędny do prowadzenia meczów, zresztą nie tylko Legii. Utrzymywanie fikcyjnego wrażenia, że tam mieszka, może wskazywać, że chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Czyli być beneficjentem obu sytuacji: czerpać korzyści z życia w Warszawie i mieć przywileje z bycia bydgoszczaninem.

Czyli generalnie nie widzi pan przeciwwskazań, aby sędziowie prowadzili mecze klubom ze swoich miast?
Rafał ROSTKOWSKI: – Nie, ale pod kilkoma warunkami. Podstawową kwestią jest wielkość miasta, w którym mieszka dany arbiter. Zupełnie inna jest sytuacja w Londynie, Budapeszcie czy choćby Warszawie, gdzie żyją miliony ludzi i łatwo uniknąć konfliktu interesów lub niedozwolonych czy niestosownych relacji z klubem, a inna sytuacja jest w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają i każdy ma z kimś jakieś relacje, które mogą utrudniać lub uniemożliwiać obiektywne sędziowanie lokalnej drużynie. Natomiast druga sprawa, to osobiste lub zawodowe relacje sędziego z klubem, jego właścicielem lub sponsorem.

Jeśli sędzia jest kibicem lub beneficjentem jakiejkolwiek relacji z klubem, to absolutnie nie powinien mu sędziować, a już na pewno nie mecze o punkty. Tymczasem jesienią w tak zwanym środowisku było głośno, że jeden z ekstraklasowych arbitrów przed meczami załatwiał w klubach karty wstępu dla swojej partnerki. W UEFA za coś takiego musiałby się gęsto tłumaczyć. Nie rozumiem sędziów, którzy przed meczem sami czynią się petentami klubów, a następnie udają, że są całkowicie niezależni i obiektywni. Sędzia oczywiście też człowiek i może obejrzeć mecz, ale po wejściówki powinien zgłosić się do federacji, która organizuje mecz. Albo po prostu kupić normalny bilet bez wchodzenia w niestosowne relacje z klubem.

Wracając do poprzedniego wątku – PZPN wyznaczał Tomasza Musiała na mecze Wisły Kraków czy choćby Pawła Raczkowskiego na mecze Legii Warszawa, choć nigdy wcześniej nie ukrywali, że są kibicami tych zespołów.
Rafał ROSTKOWSKI: – Ich przypadki są inne niż Stefańskiego, oni nie ukrywali swych sympatii. To PZPN postawił ich w niezręcznej sytuacji wyznaczając do pracy w meczach ulubionych drużyn. Związek chciał chyba udowodnić, że sędziowie są niezależni i odporni na wszelkie naciski czy sugestie do tego stopnia, że mogą sędziować w każdych warunkach. Gdyby jednak tak było, to na całym świecie wszystkie mecze prowadziliby arbitrzy miejscowi. A przecież tak nie jest. FIFA, UEFA, federacje hiszpańska czy włoska mogłyby oszczędzić mnóstwo pieniędzy na podróżach sędziów klasą biznes, tymczasem nie oszczędzają i wysyłają w podróże arbitrów z neutralnych miast.

Stefański był podobno pierwszym kandydatem PZPN do wyjazdu na mundial w Rosji jako asystent VAR. Myśli pan, że wiosną będzie pomagał Szymonowi Marciniakowi w meczach Ligi Mistrzów?
Rafał ROSTKOWSKI: – Był, ale Paweł Gil okazał się lepszy, co potwierdziła FIFA. Po tym, co Stefański prezentował w ostatnich miesiącach i po tym, jak układała się jego współpraca z Marciniakiem na boisku – ale także poza nim – szczerze wątpię, żeby Szymon zgodził się, aby Daniel pełnił funkcję VAR w jego zespole. Marciniak ma lepszych i bardziej zaufanych współpracowników, a eksperymenty kadrowe na poziomie Ligi Mistrzów nie są wskazane.

Gdy niedawno zapytałem pana o pozycję sędziego Stefańskiego w środowisku sędziów, uciął pan krótko, że mu nie ufa. Dlaczego teraz zgodził się pan rozwinąć ten wątek?
Rafał ROSTKOWSKI: – Dowiedziałem się, jak Stefański zareagował na słowa trenera Fornalika i moje. Najwyraźniej nie rozumie problemu, a to oznacza, że sam go nie rozwiąże.

A jak zareagował?
Rafał ROSTKOWSKI: – Ujmę to delikatnie: w sposób bardzo lekceważący. Odnoszę wrażenie, że od początku drugiej kadencji prezesa Zbigniewa Bońka sędzia Stefański ignoruje zbyt wiele kwestii i osób. A mówiąc wprost – czuje się nietykalny, ponieważ najważniejsza jest dla niego odpowiednia relacja z asystentem Marcinem Bońkiem, synem brata prezesa. Takich sytuacji, jakie miały miejsce z udziałem Stefańskiego, nie widziałem nigdy w żadnym zespole sędziowskim przez 30 lat kariery. Ostatni raz powiedziałem to Danielowi od razu po powrocie z meczu Standard Liege – Panathinaikos Ateny w fazie grupowej Ligi Europy. I wyraźnie zasugerowałem mu odpowiednią reakcję. Potem, w czasie zgrupowania w Chorwacji, przekonałem się, że Daniel nic nie zamierza zmienić, więc poprosiłem przewodniczącego KS, żeby z tym sędzią już mnie nie wyznaczał. A jeśli ktoś z zainteresowanych zechce zasłaniać się brakiem pamięci – chętnie przypomnę mu szczegóły, choćby poprzedzające ten mecz i szczegóły samego wyjazdu, albo wiele innych podobnych.

To proszę przypomnieć teraz.
Rafał ROSTKOWSKI: – Powiedziałem o nich przewodniczącemu Przesmyckiemu, a potem prezesowi Bońkowi. I co do zasady, ścieżka służbowa powinna okazać się wystarczająca. Problem zamieciono jednak pod dywan, podobnie jak wiele innych.

Nie obawia się pan, że ktoś zarzuci panu nielojalność po krytyce kolegów po fachu?
Rafał ROSTKOWSKI: – Nie krytykuję wszystkich, a jedynie tych, których postępowanie może uderzać w wizerunek i codzienne funkcjonowanie pozostałych dziewięciu tysięcy polskich arbitrów. Zresztą, czy gdybym chwalił wbrew oczywistym faktom, to byłoby w porządku? Oszukiwanie w imię fałszywej lub źle pojętej lojalności z pewnością nie jest receptą na problemy środowiska sędziowskiego. Poza tym akurat ja przez lata lojalnie zgłaszałem pewne sprawy na ścieżce służbowej, ale ta ścieżka teraz nie działa, dlatego rozmawiamy publicznie.

 

Na zdjęcie: Rafał Rostkowski dokładnie poznał – w roli asystenta – walory, ale też i mankamenty pracy zespołu sędziowskiego kierowanego przez Daniela Stefańskiego.