PHL – play off. Czytelny układ

 

Hokeiści GKS-u Tychy oraz Re-Plast Unii Oświęcim wygrali inauguracyjne ćwierćfinałowe spotkania w Energą Toruń oraz Lotosem PKH Gdańsk i wczoraj we wczesnych godzinach popołudniowych wyruszyli na północ, by rozegrać dwa spotkania rewanżowe.

Układ jest niezwykle czytelny, bo zarówno jedni, jak i drudzy stają przed szansą zakończenie rywalizacji w tej rundzie. Trzeba spełnić tylko jeden warunek: zespoły z Tychów oraz Oświęcimia muszą wygrać po dwie zbliżające się potyczki.

Zgodnie z oczekiwaniami

Krzysztof Majkowski, trener obrońców tytułu mistrzowskiego, doskonale ocenił możliwości drużyny z Torunia i nawet przewidział scenariusz jaki towarzyszył meczom. Torunianie umiejętnie się bronią i potrafią wyprowadzić szybką kontrę – tak mówił przed startem play off.

I tak też właśnie zrobili w pierwszej potyczce i po trafieniach Bartosza Fraszki prowadzili już 2:0. Konsternacja na trybunach była olbrzymia, pojawiły się gwizdy oraz szydercze uwagi. Takie zachowanie części kibiców na pewni nie pomagały zespołowi, który momentami miał miażdżącą przewagę.

– Mam za sobą kilkuletnie doświadczenie w play offach, a ten ubiegłoroczny utkwił mi najbardziej więc staram dmuchać i chuchać na to wszystko co się wydarzy – mocno podkreśla napastnik GKS-u, Filip Komorski, zdobywca 2 goli w w pierwszym spotkaniu.

– I runda niesie zawsze wiele niebezpieczeństw, bo zespół nie jest jeszcze w takim rytmie meczowym, zaś rywal, tylko teoretycznie słabszy, potrafi maksymalnie się skoncentrować. Ten inauguracyjny mecz to były hokejowe szachy, ale cóż z tego skoro przegrywaliśmy 0:2, ale wszystko, na szczęście, potoczyło się po naszej myśli.

W play offach nie należy oczekiwać cudownych akcji i niezwykle efektownych akcji. O powodzeniu, często tak, bywa decydują „śmieciowe” gole, czyli przypadkowe, po rykoszecie i uzyskane w najmniej oczekiwanym momencie. W tej części sezonu oczekuję się od nas zwycięstw i one są najważniejsze.

Bramkarska zagadka

Patrik Speszny, w najbliższą niedzielę skończy 24 lata, ale zdążył sobie wyrobić dobrą markę w bramkarskim fachu. Jednak początek sezonu dla Czecha w zespole toruńskim miał poniżej oczekiwać i działacze doszli do wniosku, że trzeba dokonać zmiany.

Estończyk Henrik-Villem Koitmaa pod koniec listopada podpisał kontrakt, zaś Speszny otrzymał miesięczne wypowiedzenie i już pożegnał się z kolegami oraz kibicami. Jednak w drugim meczu Koitmaa z Jastrzębiem doznał kontuzji i trzeba skorzystać z usług Spesznego.

Po powrocie do zespołu Czech spisuje się znakomicie i w kilku meczach uchronił zespół przed porażką. O rozwiązaniu kontraktu już nie mogło być mowy.

– Z tym Patrikiem to niecodzienna historia, bo popadł w niełaskę kibiców i był wytykany palcem, zaś teraz jest uwielbiany – uśmiecha się tyski napastnik. – On, ale i cały zespół to trudne przeszkody i skupiamy się na najbliższym wtorkowym spotkaniu. Wiele zależeć może jak potoczą się losy I tercji, bo musimy teraz zaprezentować rozważną grę i szukać swojej szansy w błędach rywali.

Komorski zmienił pozycję i ze środkach ataku przeszedł na lewą stronę, ale w wielu fragmentach meczu ma stare przyzwyczajenia i wraca na środek.
– Gramy tam gdzie mnie widzą trenerzy i jeżeli będzie tak potrzeba to i mogę ubrać sprzęt bramkarski. – Najważniejsze, by zespół odnosił zwycięstwa, które nas zaprowadzą do finału – dodaje z uśmiechem, „Komora”.

Tyszanom, tak śmiemy twierdzić, w Toruniu może być nieco łatwiej odnieść wygraną niż na własnym lodzie. Gospodarze już nie będę mocno schowani i też muszą zacząć prowadzić grę. A wówczas można wyprowadzić szybką kontrę i zaskoczyć Spesznego.

Jak za dawnych lat

W Oświęcimiu powrót do źródeł, czyli kibice walą na lodowisko drzwiami i oknami, zaś działacze oraz hokeiści nie ukrywają wysokich aspiracji. Są ku temu powody, bo przecież ekipa Nika Zupancicia zajęła drugie miejsce w sezonie zasadniczym, a i w dwóch meczach play offowych wygrała z Lotosem 2:0 i 7:2.

– Ten drugi szybko musi iść w niepamięć, bo nie jest istotne ile goli się strzela, lecz liczy się końcowy efekt – przekonywał podczas konferencji prasowej słoweński szkoleniowiec. Ma racje, wszak trzeba wygrać 4 mecze, by znaleźć się w kolejnej rundzie. A mało kto pamięta wyniki poszczególnych potyczek.

– Zrobiliśmy poważny krok, by znaleźć się w półfinale – mówi zadowolony kapitan zespołu, Jakub Wanacki. – W obu meczach musieliśmy dobrze popracować, by odnieść zwycięstwo. Wyjazdy na północ to poważne wyprawy i już w szatni przed wyjazdem powiedzieliśmy sobie, że to będzie ostatnia w tym sezonie. I tego się trzymajmy.

Trzeba przede wszystkim zaprezentować odpowiedzialnie zarówno w obronie, jak i ataku. Dwa mecze wygraliśmy na lodzie rywali, czyli wiemy jak trzeba grać. Wydaje się, że mamy wystarczająco sporo atutów, by pokonać rywali.

Gdański zespół w poprzednim sezonie sporo namieszał, bo z GKS-em Tychy prowadził w serii 3-2 i miał mecz na własnym lodzie. W rezultacie przegrał po 7 spotkaniach.

– Na razie jeszcze nic się nie stało, bo gra się do 4 zwycięstw – przypomina napastnik Lotosu, Mateusz Danieluk. – Przegraliśmy wysoko, ale sporo siedzieliśmy w boksie kar, a przeciwnik potrafił to wykorzystać. Oczywiście, założenie było takie, że jeden mecz na wyjeździe trzeba zaliczyć po stronie plusów. Nie udało się.

Teraz jest nowe rozdanie i trzeba rozpocząć walkę na całego, by doprowadzić do remisu. Wszystkie mecze wygrali gospodarze, ale teraz rolę się odwracają. Najważniejszą sprawą, w naszym przypadku, jest unikanie kar, bo to jest dla nas największy problem.

Istotną rolę w tym dwumeczu będą odgrywali bramkarze, bo oni znają dobrze swój fach. Gospodarze obu meczów stoją przed poważnym wyzwanie i tylko zwycięstwa pozwolą im nabrać głębszego oddechu.

 

Na zdjęciu: Patrika Spesznego znów czeka sporo pracy.