Ligowiec. Piasek w trybach

Wielu sympatyków Górnika Zabrze jest rozczarowanych, że drużyna trenera Marcina Brosza przestała być maszynką do wygrywania.


Faktycznie, na początku rozgrywek zabrzanie strzygli rywali równo z trawą, ale bardzo szybko w trybach tej sprawnie funkcjonującej maszyny pojawił się piasek. Sygnałem ostrzegawczym był już remis z „Białą gwiazdą”, teraz w Lubinie okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przerwa w rozgrywkach ligowych może wyjść na dobre Górnikowi, bo w tej chwili jedenastkę z Roosevelta można porównać do faceta, który poznał tajemnicę kopalni złota, tylko gdzieś zgubił mapę.

Nieoczekiwanie maszynką do… przegrywania został Piast Gliwice. Zespół, który w trzech ostatnich latach stawał na podium (wprawdzie co roku na niższym stopniu, ale zawsze), na początku bieżących rozgrywek jest modelowym przykładem chłopca do bicia. Szukanie wymówek nie ma sensu, fakty są bowiem nieubłagane – pięć porażek i jeden remis w sześciu pojedynkach to kapitał, który co najwyżej wywołuje odruch wymiotny. Wyobrażam sobie nastrój panujący w szatni Piasta i miny piłkarzy po niedzielnej porażce z Lechem. Nie mam wątpliwości, że w porównaniu z tym zgromadzeniem przeciętny zakład pogrzebowy mógłby uchodzić za wesołe miasteczko.

Naszym eksportowym zespołem jest w tej chwili poznański Lech. Wicemistrzowie Polski fantastycznie spisali się w Lidze Europy i nabrali rozpędu, o czym boleśnie przekonał się na własnej skórze Piast Gliwice. Ręce składają się same do oklasków, gdy ogląda się w akcji młodzieżowców „Kolejorza”. Znakomite tempo akcji, przegląd sytuacji i zimna krew pod bramką przeciwnika (vide trzeci gol w Gliwicach Filipa Marchwińskiego po akcji i podaniu Jakuba Modera). Sprawnie dyrygowani przez Pedro Tibę i Daniego Ramireza pokazują, że „Polak potrafi”. Oczywiście to dopiero początek drogi, lecz jeżeli nie osiądą na laurach, to może któryś z nich zrobi karierę na miarę Zbigniewa Bońka lub Roberta Lewandowskiego. Pardon, chyba trochę się zagalopowałem, bo zdaję sobie sprawę, że za mojego życia nie doczekam się już piłkarza formatu „Lewego”. Ale próbować trzeba…  Młody i ambitny piłkarz nie powinien przejmować się porażkami i drobnymi potknięciami, lecz szansą, którą straci, jeżeli nie spróbuje.


Czytaj jeszcze: Górnik Zabrze stara się o Azevedo

Nie sposób uciec od problemu, który za moment może storpedować rozgrywki piłkarskie, nie tylko w ekstraklasie. Widzimy jak na dłoni, że koronawirus nie przestaje nękać polskich futbolistów. Wcześniej przypadki COVID-19 odnotowano w Legii Warszawa, Wiśle Kraków, czy Pogoni Szczecin, teraz „na tapecie” znalazła się Warta Poznań. Pozbyć się „korony”, przynajmniej w tej chwili, nie sposób, a skoszarowanie piłkarzy i odizolowanie ich całkowicie od rodzin, nie wchodzi w rachubę. Coś z tym fantem jednak trzeba zrobić. Może warto byłoby wziąć przykład z Włochów? Zgodnie z tamtejszym protokołem mecze powinny być rozgrywane, jeżeli w zespole jest… 13 zdrowych piłkarzy. Zespoły mają prawo raz w sezonie poprosić o przełożenie spotkania, gdy 10 zawodników zostanie zainfekowanych w jednym tygodniu. Niekoniecznie trzeba ten wariant „małpować”, ale jego modyfikacja byłaby jakimś wyjściem awaryjnym.


Fot. Tomasz Folta / PressFocus