Piast Gliwice. Ból, samotność i łzy

Emocjonalna wypowiedź Gerarda Badii po meczu z Lechem odbiła się szerokim echem…


Nie ma lepszego piłkarza, który oddaje obecny stan ducha Piasta, niż Gerard Badia. Kiedyś pisaliśmy, że skrzydłowy to już w połowie Katalończyk, w połowie gliwiczanin. I tak rzeczywiście jest.

Kolejny uraz

Badia jest idolem fanów Piasta, symbolem dekady gliwiczan w ekstraklasie, choć sam broni barw klubu z Okrzei od 7 lat. Przeżył tam niemal wszystko, od walki o utrzymanie po europejskie puchary i mistrzostwo Polski. Były łzy radości, łzy smutku, łzy ulgi. Już kilka razy wydawało się, że tęsknota za domem w Katalonii weźmie górę, ale za każdym razem piłkarz zostawał w Gliwicach.

Niedawno pisaliśmy, że coraz częściej Badii przytrafiają się kontuzje. Ostatnio jest ich coraz więcej, a absencje skutecznie wybijają go z rytmu. Katalończyk chce grać, chce cieszyć się piłką i pomagać drużynie. Przez ostatnie tygodnie nie mógł tego robić i falstart zespołu oglądał z wysokości trybun. W niedzielę wrócił, wszedł w drugiej połowie meczu i choć jego próby były skazane na porażkę, próbował odwrócić losy meczu z Lechem. Jakże znamienna była akcja z końcówki meczu. Na tablicy widniał wynik 0:4, była 85 minuta. Badia atakował lewym skrzydłem i był niemal sam. To jednak nie miało znaczenia. Żwawo ruszył w pole karne „Kolejorza” i nagle przestał biec, usiadł na murawie i zapłakał. Odnowiła mu się kontuzja mięśnia, co może oznaczać jeszcze dłuższą przerwę. Nie wiadomo kiedy zobaczymy pomocnika w grze. Badia był załamany, bo wie, że kibice na niego liczą, a drużyna potrzebuje. Gliwicki zespół jest w trudnym momencie. I w tabeli, i ogólnie, bo przechodzi kadrową zmianę.

Kochają pieniądze

Zdołowany gracz stanął przed kamerą Canal+ i udzielił wywiadu, który w Internecie stał się hitem. Jego wypowiedzi znalazły uznanie wśród kibiców ekstraklasy i to różnych klubów, od fanów z Gliwic, z Zabrza, Poznania, Warszawy i wielu innych miejsc, gdzie trzymanie kciuków za Piasta nie istnieje. – Piłka zaczyna mnie już męczyć. Jestem pozytywnym człowiekiem, ale… – zaczął ze smutnym wzrokiem Gerard Badia.

– Jestem tu już siedem lat. Mieliśmy różne sezony – jedne dobre, jedne słabsze, inne zaj**iste. Trzy lata temu walczyliśmy o utrzymanie, było ciężko, ale się udało. Drużyna się zmienia co roku, co roku ktoś odchodzi, koledzy uciekają – kontynuował kapitan Piasta, który poruszył ważny aspekt: pieniędzy we współczesnym futbolu.


Czytaj jeszcze: Gliwice, mamy problem!

– Każdy patrzy na siebie. Taka jest teraz piłka nożna. Ktoś ma dobry sezon, chce zarabiać więcej pieniędzy. Wszyscy mówią, że grają w piłkę, bo ją kochają. Kochasz piłkę, ale kochasz też pieniądze. Wszyscy chcemy zarabiać więcej, więcej i więcej. Ta esencja, która jest na boisku, te kluby, które są budowane przez lata – one nie istnieją. Piłka wygląda inaczej. Zarabiasz 10, chcesz zarabiać 20. Zarabiasz 20, chcesz zarabiać 30. Kiedy będziesz zadowolony? Możesz mnie zapytać, dlaczego wciąż jestem w Piaście. Może nie lubię pieniędzy? Oczywiście, że lubię. Ja po prostu jestem zadowolony z pobytu w tym klubie. Ale jestem zadowolony, gdy jestem zdrowy i mogę pomagać drużynie. Jestem zadowolony, gdy mogę trenować bez bólu, a teraz nie mogę – zakończył załamany „Badi”. Fani od niedzieli aż do teraz wysyłają piłkarzowi słowa wsparcia, który, gdy emocje opadły, zamieścił wpis w mediach społecznościowych skierowany do sympatyków gliwickiego klubu. Pisownia oryginalna: „Bardzo ciężki początek sezonu dla klubu i dla mnie. Kontuzji nie pozwolą mnie pomagać drużyny… psychiczny to jest Bardzo męczące! Ale od dzisiaj zaczynam pracować aby wracać jak najszybciej z drużyną. Dla Kibice Piasta: Będziemy zmieniać tę sytuację jestem na to pewnie”. Trzeba przyznać, że niespotykane podejście w dzisiejszych czasach. Jednego jesteśmy pewni, tak związanego z polskim klubem obcokrajowca nie było i nie ma. Szacunek panie Gerardzie!


Na zdjęciu: Stan ducha Gerarda Badii oddaje stan kibiców Piasta…
Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus