Piast Gliwice. Kogo szkoda najbardziej?

Postanowiliśmy przeanalizować i podsumować wiosenne występy gliwiczan. Przypomnijmy, że w Ekstraklasie Piasta zakończył granie (na razie?) dwoma ważnymi zwycięstwami – z Arką Gdynia u siebie i na wyjeździe z Legią Warszawa.

Słowak mniej pechowy

Właśnie to jedno słowo kojarzyło się jesienią z Tomaszem Hukiem – pech! Były kapitan DAC 1904 Dunajska Streda został pozyskany przed sezonem i na papierze wydawał się niezwykle solidnym wzmocnieniem. Szybko też dostał swoje pierwsze szanse gry. W nich nastąpiła jednak kumulacja piłkarskich nieszczęść. Huk był karany czerwoną kartką, strzelił gola samobójczego, piłka niefortunnie odbijała się od jego nóg, w efekcie czego rywale strzelali gola. Można było się załamać, ale Słowak wykazał się odpornością psychiczną i spokojem. Zimą solidnie pracował i choć wiosną długo musiał czekać na swoją szansę, to w marcu sprawdził się w meczu z Arką, gdy Piast zagrał w ustawieniu z trójką stoperów, a w meczu z Legią wszedł w końcówce i pomógł utrzymać korzystny wynik. Mamy przeczucie, że gdyby sezon trwał, akcje Huka jeszcze by wrosły.
Najgorsze za nim

Martin Konczkowski nie przywykł ani do absencji spowodowanych kontuzjami, ani do siedzenia na ławce rezerwowych. A to spotkało go jesienią i na początku wiosny. Gdy „Konczi” uporał się z urazem stawu skokowego, to dobrą formę prezentowali jego konkurenci na prawej obronie, jak na prawym skrzydle. Ślązak z krwi i kości także wykazał się cierpliwością i skupił na pracy. To zaowocowało, a trener Waldemar Fornalik dostrzegł wzrastającą formę. W efekcie czego piłkarz wrócił do wyjściowego składu i z meczu na mecz grał coraz lepiej. Nie miało znaczenia czy pełnił funkcję obrońcy, pomocnika czy wahadłowego. Jeśli na ławce musiał usiąść Bartosz Rymaniak, to już samo w sobie wiele znaczyło. – Forma rosła, ale sprawy sportowe w tej chwili zeszły na dalszy plan – mówi nam Martin Konczkowski pytany, czy nie żałuje przerwanych rozgrywek.

Stary, dobry profesor

Bardzo podobne uczucia mógł mieć Jakub Czerwiński. Przypomnijmy, po świetnym poprzednim sezonie, zdobyciu mistrza Polski stoper był blisko zagranicznego transferu. W europejskich pucharach prezentował się najlepiej ze wszystkich gliwiczan i gdy wydawało się, że jest naprawdę dobrze… wszystko legło w gruzach. Pechowe zderzenie i fatalna kontuzja kolana sprawiły, że „Czerwo” do treningów wrócił pod koniec roku. Środkowy obrońca jednak solidnie się wyleczył i sumienną pracą wrócił do grania i znów prezentował się jak przed urazem. Kilka tygodni gry na wyższym poziomie i znów o Czerwińskiego mogły się pytać zagraniczne kluby. A tak to nie wiadomo co będzie…

– Różne są scenariusze. Nie wiemy, kiedy proces rozprzestrzeniania się wirusa zmaleje i jaki to będzie miało wpływ na całą europejską piłkę. Jako zawodnicy podporządkujemy się decyzjom czy zaleceniom. Zdajemy sobie sprawę z jak trudną sytuacją mamy do czynienia, ale są wartości, które trzeba szanować ponad wszystko: zdrowie i bezpieczeństwo – mówi Czerwiński.

Mógł się pokazać

Nie tylko o dobry wynik walczył także Jorge Felix. Hiszpan rozgrywał bowiem najlepszy sezon w karierze, jeśli chodzi o liczbę zdobytych bramek. Był też w gronie kandydatów do zdobycia tytułu króla strzelców. Jesień była rewelacyjna w jego wykonaniu, ale wiosną brakowało mu skuteczności. Mimo tego był ważnym ogniwem gliwickiej układanki. Felix wciąż nie przedłużył wygasającego latem kontraktu. Już zimą interesowało się jego usługami wiele klubów. Dobra końcówka sezonu mogła tylko podbić wartość zawodnika. Tak na razie nie będzie i być może Hiszpan w Piaście nie rozegra już ani jednego meczu więcej…