Z drugiej strony. Nadzieja w Piaście

Jacek Błasiak

No bo kiedy Rysiek Sa Pinto zrobił już wydawało się wszystko, by warszawska Legia nie zdobyła w tym sezonie żadnego trofeum (w ekstraklasie traciła już wiele do pierwszego miejsca, a z Pucharu Polski wyleciała z Rakowem – najlepszym, ale jednak pierwszoligowcem), do gry o tron włączyły się Lechia Gdańsk, Jagiellonia Białystok, a wcześniej zrobił to Lech Poznań. Do gry o tron dla… Legii właśnie. Jak inaczej można przecież ocenić zminimalizowanie siedmiu punktów przewagi do jedynie dwóch „oczek” między Lechią a Legią? Jak inaczej wytłumaczyć sobie tylko punkt zdobyty przez Jagiellonię w ostatnich czterech meczach? A już Lech to najlepszy przykład mistrzowskiej beztroski, bo sam pewnie pokonał Legię 2:0, by już tylko na tym poprzestać; zresztą „Kolejorza” do grona faworytów do mistrzostwa Polski zalicza się tyleż automatycznie, co od kilku sezonów zupełnie bez boiskowego pokrycia.

Wydawało się już, że do walki o podium, a może nawet o złoto, włączyła się Cracovia, tym bardziej że jeszcze przed sezonem zapowiadał to trener Michał Probierz. Krakowski szkoleniowiec ze Śląska zapłacił za to ciężkim stresem (coś wspominał nawet o… szubienicy), bo jego podopieczni nijak nie potrafili wytłumaczyć sobie skąd u ich opiekuna taki optymizm. Na przełomie roku chyba zrozumieli, zaczęli masowo wygrywać (w tym 2:0 na Legii) i… nie wytrzymali ciśnienia derbów. I tylko Piast Gliwice od lipca kroczy wyznaczoną przez Waldemara Fornalika drogą.

Furorę robi zwłaszcza u siebie, gdzie wygrał dziewięć razy (podobnie jak Lechia), a wszystkie punkty oddał tylko raz. Biorąc pod uwagę, że do Gliwic zjadą jeszcze w tym sezonie Korona Kielce i Wisła Płock, ten trend może zostać zachowany, a w grupie mistrzowskiej szykują się kolejne cztery mecze przy Okrzei… Piast ma siedem punktów straty do liderującej Lechii, a tyle właśnie raptem kilka kolejek temu miała Legia, do której teraz gliwiczanom brakuje „oczek” pięć. Naprawdę wszystko może się jeszcze zdarzyć, a kluczowy będzie dzisiejszy meczu gliwiczan właśnie w Gdańsku.

Ponieważ lubię jasne sytuacje, muszę tu wyjaśnić tytułową nadzieję. Choć nie jestem kibicem Legii, to jej ewentualny kolejny tytuł mistrza Polski nie będzie dla mnie powodem do seppuku. Zresztą żaden klub grający obecnie w rodzimej ekstraklasie nie jest mi bliższy od pozostałych. Po prostu chciałbym, żeby rywalizacja wśród naszej elity była zacięta i na wysokim poziomie. Żeby wygrywał najlepszy wśród bardzo dobrych, a nie ten, któremu rywale rozścielą dywan na szczyt. Gdy wygranie naszej ligi będzie naprawdę sztuką, wtedy eliminacje Ligi Mistrzów mogą przestać być jedynie epizodem. Na to właśnie mam nadzieję…