Piece kontra Gady, czyli Naprzód na Śląsk

Od Gliwic, poprzez Zabrze, Bytom, Królewską Hutę i Hajduki (czyli Chorzów), aż po Katowice – to na tym terenie przez dekady biło najmocniejsze (obok galicyjskiego) serce polskiego futbolu. W dwóch pierwszych edycjach mistrzostw Polski Górny Śląsk – z nierozstrzygniętą jeszcze wówczas przynależnością państwową – nie miał swego reprezentanta. Ale od chwili, gdy w roku 1922 pojawił się w tejże rywalizacji hajducki Ruch, Ślązacy sięgnęli dokładnie po 1/3 triumfów w dotychczasowej historii zmagań o piłkarską koronę. Talenty futbolowe tu zrodzone zasilały właściwie cały futbolowy kraj, nie zawsze wywodząc się z wymienionych wcześniej ośrodków. Ot, Ernest Pol – jedna z największych legend zabrzańskiego Górnika, pochodził z Rudy; Lucjan Brychczy – ikona warszawskiej Legii, korzenie swe wywodzi zaś z Nowego Bytomia. Obie te miejscowości dziś wchodzą w skład Rudy Śląskiej – miasta, które przecież nigdy nie miało swego reprezentanta w rywalizacji o piłkarskie MP. Takich „niepozornych futbolowo” ośrodków jest tu dużo więcej. O swoje miejsce w historii rodzimej „kopanej” przypominają właśnie Świętochłowice – od środy w Muzeum Powstań Śląskich w tym mieście oglądać można wystawę poświęconą stuleciu powstania miejscowych klubów piłkarskich: Śląska oraz Naprzodu Lipiny. W piątek o 18.00 z kolei przedstawiciele obydwu zasłużonych jubilatów spotkają się na uroczystej gali w Centrum Kultury Śląskiej „Zgoda”.

Pierwszy śląski król

Z tą „zgodą” w przeszłości bywało bardzo różnie – częściej jej… nie było. Trudno się wszakże temu dziwić: najgorętsze starcia Naprzodu ze Śląskiem, na najwyższym szczeblu, toczone były jeszcze przed wojną, gdy Lipiny nie były częścią Świętochłowic (stały się ich dzielnicą dopiero w 1951). Zresztą w owych Lipinach, u stóp huty Silesia i kopalni Matylda, „trujących jak cholera, ale i dających ludziom chleb” – jak mówił Antoni Piechniczek, grający tu przez kilkanaście miesięcy u progu swej piłkarskiej kariery – właśnie w okresie dwudziestolecia międzywojennego wychowało się kilku naprawdę wysokiej klasy zawodników. Ot, choćby Rochus Nastula – pierwszy pochodzący ze Śląska król strzelców ligowych. Zdobył ten tytuł w barwach Czarnych Lwów, bo wtedy w tej galicyjskiej metropolii po prostu płacono dużo lepiej, niż na Śląsku. Potem jednak wrócił w rodzinne strony i już do końca kariery z cienia szybów Matyldy się ruszać nie chciał.


Fot. archiwum Jerzego Pieca

Nastula był wychowankiem Silesii – klubu założonego w roku 1910, którego piłkarze 12 lat później gremialnie przeszli jednak do Naprzodu. A Naprzód ów powstał 3 marca 1920, w odpowiedzi – jak wiele innych polskich stowarzyszeń (również sportowych) na Górnym Śląsku – na apel Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Przy owej „przeprowadzce” szybko zacierały się różnice narodowościowe, których przecież nie brakowało. W końcówce XIX wieku stosowne dokumenty odnotowywały, że „2/3 mieszkańców Lipin mówi w języku polskim, a pozostała 1/3 – niemieckim”. Nie zmieniło się to i po I wojnie światowej. W plebiscycie aż 56,4% mieszkańców opowiedziało się za przynależnością do Polski, ale dopiero III Powstanie Śląskie sprawiło, że osada znalazła się po polskiej stronie granicy.

Kłótnie po niemiecku

– W domu ojca mówiono po polsku. Babcia z dziadkiem tylko… kłócili się po niemiecku – uśmiecha się Jerzy Piec. To drugie – obok Nastuli – nazwisko tworzące piłkarską legendę Lipin. Cytowany zaś wyżej rozmówca to syn Ryszarda Pieca, etatowego w drugiej połowie lat 30. reprezentanta kraju, uczestnika igrzysk olimpijskich w Berlinie oraz polskiego debiutu w finałach mistrzostw świata, czyli sławnego meczu Polska – Brazylia w Strasburgu. Był jeszcze w Lipinach „Piec II” – młodszy o dwa lata Wilhelm (po wojnie – Jerzy), „tylko” rezerwowy w potyczce z „canarinhos”, za to grający w biało-czerwonych barwach i przed, i po wojennym kataklizmie. Obaj bracia do dziś wspominani są „na dzielnicy” jako „Panowie Piłkarze”, choć przecież – trudno w to uwierzyć… – z Naprzodem nigdy nie posmakowali Ligi Państwowej! Dobijali się do niej kilkakrotnie, po triumfach w Lidze Śląskiej, zawsze jednak „na ostatniej prostej” w barażowych zmaganiach znajdowali pogromcę. Czasem wywodził się z dalekiego Wilna – tamtejszemu klubowi o nazwie Śmigły, oczywiście na cześć późniejszego marszałka i głównodowodzącego polskiej armii, na murawie sprzyjało szczęście i… sędzia. „Popełnił wielki błąd, biorąc na swe barki prowadzenie tego rodzaju spotkania bez (…) sprawdzenia swej formy sędziowskiej i po dłuższej przerwie w prowadzeniu zawodów” – tak „Przegląd Sportowy” pisał o (nie)dyspozycji Andrzeja Przeworskiego, który rozstrzygał decydujące starcie wilniuków i Ślązaków w stolicy. Parę lat później patron wileńskiego klubu, Edward Rydz-Śmigły, podpisał się osobiście pod listem do Ryszarda Pieca, w którym dziękował mu za godne reprezentowanie Polski na arenie międzynarodowej. Chichot historii? Może; w każdym razie pan Jerzy pieczołowicie przechowuje cenną pamiątkę w domowym archiwum.

Jak nawet dworca nie macie…

Naprzód – choć do bram ligowej elity parokrotnie dobijał się jeszcze i po wojnie (Antoni Piechniczek powie po latach, że kres nadziejom lipińskiego środowiska położyło jedno zdanie PZPN-owskiego urzędnika: „Gdzie wy się pchacie, jak wy nawet dworca kolejowego nie macie?”) – nigdy nie zagrał w ekstraklasie. Tymczasem wspomniany rywal zza miedzy – i owszem, i to aż trzykrotnie. Śląsk – starszy od Naprzodu o… dwanaście dni (założony 20 lutego, a 1920 był rokiem przestępnym) – też w pierwszych latach swego istnienia przygarnął pod swe skrzydła wychowanków SVS 1913: klubu niemieckiego co prawda, ale i z polskimi członkami. Był wśród nich m.in. niejaki Wiktor Markiefka. W PRL – jeden z pierwszych „przodowników pracy”, który (jako poseł) w ówczesnym systemie mógł wiele, i to wykorzystywał; choćby dla zatrzymania w Hajdukach niejakiego Gerarda Cieślika, gdy zaginało na niego parol wojsko. Parę dekad wcześniej Markiefka sam jednak kopał piłkę (a czasem i… rywali, za co zarobił dożywotnią dyskwalifikację), będąc ligowcem w barwach Śląska w roku 1928! Jeszcze zaś kilkanaście miesięcy wstecz oddał – jak w opisywanym przypadku Cieślika – przysługę całej polskiej piłce i Ruchowi. Tak przynajmniej wynika z tych słów: „Moim pierwszym boiskiem było świętochłowickie… targowisko. Pewnego popołudnia zebrało się wokół nas kilku górników, wracających z pracy, i przyglądało się naszej grze. Oddałem silną bombę. Zamiast do bramki, trafiłem jednak prosto w głowę jednego z widzów, zrzucając mu kapelusz. Był to młody górnik Markiefka, znany nam dobrze zawodnik Śląska.

– Jak się nazywasz? – zapytał ostrym tonem, kiedy poprosiłem o zwrot piłki. Wymieniłem swoje nazwisko, a Markiefka… zabrał mnie na trening swej drużyny. To był początek kariery” – pisał u progu lat 60. Teodor Peterek. Jeden z najlepszych i najsłynniejszych snajperów w historii rodzimej ligi, stał się legendą dzięki występom w Ruchu, do którego trafił pod koniec roku 1927. Pierwsze piłkarskie kroki stawiał jednak w macierzystych Świętochłowicach. Być może z nim w składzie ów debiutancki sezon Śląska w lidze – niezależnie od kiepskiej sytuacji finansowej klubu w tamtym okresie – nie zakończyłby się spadkiem?

Fot. archiwum „Sportu”

Nie zawsze Naprzód przegrywał jednak z drużynami ze stron odległych. Czasem drzwi do elity zamykał sąsiad zza miedzy. „Widownia stadionu w Lipinach nabita do ostatniego miejsca. Stan 1:1 – i rzut karny dla Naprzodu. Publiczność szaleje. Do strzału przygotowuje się Michalski. Rozbieg… strzał… i piłka poszybowała wysoko, daleko, na sąsiadujący z boiskiem cmentarz. Do dziś w Lipinach opowiadają, że Michalski pogrzebał jedną z największych szans awansu” – pisał „Sport” w roku 1960, w „reportażu z czasów zamierzchłych” w Lipinach. Te „czasy zamierzchłe” to rok 1934 i rywalizacja ze Śląskiem Świętochłowice o prawo gry w ekstraklasie. Zaś wspomniany „grabarz lipińskich nadziei” to jeszcze jeden reprezentant kraju, Erwin Michalski – on akurat pochodził z sąsiedniego Chropaczowa, a zaczynał kopać piłkę – jak Nastula… – w Silesii, ale lwią część swej piłkarskiej nici plótł pod szyldem Naprzodu właśnie. Nie zawsze wszakże – jak widać – szczęśliwie…

Gad pierwszy w dziejach

Zdolnej młodzieży w mieście jednak nie brakowało, więc Śląsk wrócił do elity w połowie kolejnej dekady. I tak jak Piecowie stanowili o sile Naprzodu, tak i sąsiad dochował się braterskiego duetu, o którym mówiono… daleko poza granicami kraju. Hubert Gad to przecież nie tylko reprezentant kraju; to także autor pierwszej w dziejach biało-czerwonych bramki na igrzyskach olimpijskich (Berlin 1936 i mecz z amatorami z Węgier). W piłkę grali też młodsi bracia: Robert, Reinhold i Józef. Najwięcej talentu miał ponoć Reinhold; jego występy w barwach TuS Schwientochlowitz, klubie powstałym po wcieleniu polskiej części Górnego Śląska do III Rzeszy, dostrzegł niejaki Sepp Herberger, powołując go na obóz konsultacyjny niemieckiej kadry. Ale powołania do Nationalmannschaftu Reinhold nigdy się nie doczekał; wcielony do Wehrmachtu, u progu 1943 roku z(a)ginął na froncie wschodnim. Pozostały po nim zdjęcia w rodzinnym albumie, dziś w posiadaniu córki Roberta, drugiego pod względem starszeństwa w braterskim kwartecie futbolowym…

Hubert – wracając do tego najbardziej rozpoznawalnego z Gadów – wybuchu II wojny światowej nie dożył. „25-letni Hubert God (tak zapisywano jego nazwisko, choć w metryce – jak wykazał Andrzej Gowarzewski – figurowało nazwisko „Gad” – dop. aut.) utonął w czasie kąpieli w stawie świętochłowickim koło szybu Oskar w dniu 3 lipca o godz. 5.00 rano. God wybrał się w towarzystwie swych kolegów do położonego w pobliżu boiska stawu, aby się wykąpać i w czasie kąpieli, doznawszy prawdopodobnie udaru serca, utonął. (…) Do ostatnich dni pracował jako ślusarz w hucie Florian” – informowała w pierwszych dniach lipca’39 „Polska Zachodnia”. „Hubert poszedł na zabawę. Bawił się do samego rana. Obtańcowywał co piękniejsze dziewczyny, śpiewał z nimi pieśniczki. Dopiero gdy orkiestra przestała grać, poszedł na Gilerowy staw. Zmęczony i wyczerpany całonocną hulanką, chciał w ożywczej kąpieli znaleźć siły przed oczekującym go dniem pracy. (…) Krótko po godzinie czwartej otchłań wody pochłonęła ciało 25-letniego piłkarza, obezwładnionego tragicznym atakiem serca” – w literackiej formie dramatyczne chwile w swych pamiętnikach odnotował Edward (choć wówczas jeszcze Ewald…) Cebula. Gdyby Hubert Gad przeżył, obaj panowie zostaliby szwagrami – wkrótce jego siostra poślubiła Cebulę!

To i jeść nie będziecie

Ten ostatni – swoją drogą – też należy do najwybitniejszych postaci świętochłowickiej piłki. Ma w CV ekstraklasę, ma i reprezentację kraju, zarówno przed, jak i po wojnie (jak Herbert – później Zygmunt – Kulawik). Ma też sukcesy w pracy trenerskiej, a na niwie literackiej – wspomniane pamiętniki („Z piłką przez świat”). To w nich – poza zacytowanym wyżej obrazem ostatnich chwil Huberta Gada – zanotował wiele obyczajowych obrazków z futbolowej rzeczywistości międzywojennych Świętochłowic. „Cóż to była za golonka! Kęsy tłuste, apetycznie łechtające podniebienie, a olbrzymie, że nie mogły się pomieścić na talerzu. Rubaszny jak zwykle papa Fliegel krążył rozpromieniony, z nieodłączną na głowie szlafmycą, i rozdzielał wspaniałe porcje. (…) Dla piłkarzy Śląska było wszystko w gościnnym zajeździe Fliegla” – pisał, wspominając jednego klubowych dobroczyńców. Ale po przegranych meczach bywało… gorzko. „Dla mamlasów nie mamy golonków. Kiej nie potraficie grać, to i jeść nie będziecie” – taką kartkę na drzwiach zamkniętej gospody zastali świętochłowiczanie, gdy z Poznania przywieźli haniebne 0:6 z Wartą!

Tych, którzy na własne oczy widzieli największe postaci Naprzodu i Śląska, dziś już wśród nas w zasadzie nie ma. Pozostają ich zapiski, wspomnienia snute przez ich dzieci i wnuki, względnie… podopiecznych, bo przecież czy to Ryszard Piec, czy Ewald Cebula wychowali wielu następców – choć już nie tej klasy. Niektórych z nich – krewnych oraz byłych piłkarzy – spotkamy zapewne podczas piątkowej gali w Centrum Kultury Śląskiej „Zgoda”. Zapraszamy!

Kazimierz Rutkowski

Na zdjęciu: Reprezentacja Polski przed meczem z Węgrami podczas igrzysk w Berlinie w 1936 roku, a w niej – trójka ludzi z klubów obecnie w granicach Świętochłowic. Stoją od lewej: Hubert Gad, Ewald Dytko, Józef Kotlarczyk, Jan Wasiewicz, Teodor Peterek, Spirydion Albański, Fryderyk Scherfke. U dołu od lewej: Antoni Gałecki, Henryk Martyna, Gerard Wodarz, Ryszard Piec.