Piekło, czyściec, raj. I z powrotem?

Co się zdarzyło w ciągu tych kolejnych (niemal) 30 miesięcy – doskonale wiemy. „Piekło” degradacji (bo 15. miejsce do utrzymania nie wystarczyło), pierwszoligowy „czyściec”, wreszcie „raj” czwartego miejsca w roli beniaminka i – w nagrodę – europejskie puchary, pierwsze od (niemal) ćwierćwiecza.

W meczu ze Śląskiem Wrocław, rozegranym właśnie 29 kwietnia 2016, który wydźwignął zabrzan z ostatniej pozycji, bramki dla nich strzelali Sebastian Steblecki i Armin Cerimagić, między słupkami stał Grzegorz Kasprzik, a w środku pola piłkami dzielić miał Mariusz Przybylski. Jedynym z tamtego meczu, który ostał się w składzie zabrzańskim, jest zaś Szymon Matuszek. „Zupa” – ten pseudonim, dziś kojarzący się z Szymonem Żurkowskim, nosił zaś zasiadający wtedy na trenerskiej ławce Jan Żurek. „Zupa”-junior zaś kopał się jeszcze z rówieśnikami z Gwarka Zabrze w lidze juniorów…

Na huśtawce

Droga, jaką od tamtego momentu przebył Górnik, jest więc przeogromna. I przeogromne były w tym czasie wahnięcia nastrojów zabrzańskich fanów. Stadion (wielokrotnie) wyprzedany do ostatniego miejsca, gdy drużyna liderowała tabeli jesienią 2017. „Do młodzieży świat należy” skandowane z trybun, gdy Marcin Brosz „pchał” do boju być może najmłodszą w 90-letniej historii ligi jedenastkę, o średniej wieku niewiele przekraczającej 20 lat. I „wyp…”, które wyrwało się temu czy owemu z sektora gości w poniedziałkowy wieczór na stadionie przy Kałuży.

Częściowo usprawiedliwione, gdy spojrzy się wyłącznie przez pryzmat wyniku, no i może również przez pryzmat boiskowej mizerii w ciągu (akurat tych) 90 minut. – Liczyliśmy, ze po meczu z Lechem (2:2 – dop. red.) i reprezentacyjnej przerwie będzie progres. Ale ten mecz nim nie był – przyznawał otwarcie zabrzański szkoleniowiec. – I to na pewno zastanawia… – dodawał ze smutkiem.

W butach starszych kolegów

Długofalowy plan Brosza (i jego sztabowców) tak naprawdę obliczony jest na sukces za… kilka lat. Ten z poprzedniego sezonu przyszedł najzupełniej niespodziewanie i – być może – zwyczajnie za szybko. Za szybko dla młodych „górników”, którzy nie zdążyli okrzepnąć w cieniu notujących sezon życia Rafała Kurzawy, Damiana Kądziora czy niewiele od nich samych starszego Mateusza Wieteski, a już kazano im wskoczyć w ich buty.

Daniel Liszka – 18-latek – chyba po raz pierwszy w życiu zagrał w poniedziałek na lewej obronie (urazy Michała Koja i Adriana Gryszkiewicza), a Górnik na przeciwległej flance miał… jego rówieśnika, Kacpra Michalskiego.

Ten drugi nabiegał się najwięcej ze wszystkich graczy w tym meczu (12,5 km), ale obaj boczni obrońcy meczu zabrzanom wygrać nie mogli. Ba, nawet zremisować. Inna rzecz, że gole dla „Pasów” padły po akcjach nie skrzydłami, ale środkiem pola, którędy „przepchnęli się” krakowianie. – Zbyt łatwo przyszły te bramki Cracovii – kiwał głową po meczu, oglądając powtórki Marcin Brosz.

„Żeby nie była syzyfowa”…

Górnik jest dziś daleki od dyspozycji z ub. sezonu, i to nie tylko ze względu na utratę kilku podstawowych wówczas piłkarzy. Daleki jest też od dyspozycji mentalnej; nawet po grudniowym 0:4 przy Roosevelta w wieńczącym ubiegłoroczne granie meczu z Cracovią nie było w ekipie zabrzańskiej tak nisko zwieszonych głów, jak zaprezentował to w poniedziałek – zły na siebie i cały świat – wspomniany już Szymon Żurkowski (vide obraz telewizyjny po końcowym gwizdku).

Nawet ci mentalnie najwaleczniejsi zwykle w zabrzańskiej szatni schodzili z murawy przygaszeni. Bo to nie jest tak, że „sprawa się rypła” – w kontekście samego planu na odbudowanie Górnika na lata. „Rypła się” kwestia uzupełnienia jakości w drużynie, której wyrwano kły. Subtelnie – acz chyba najtrafniej – zdiagnozował to Andrzej Strejlau.

– Przecież Marcin Brosz nie jest w tej chwili gorszym trenerem, niż był kilka miesięcy wcześniej – mówił w poniedziałek na antenie Eurosportu były selekcjoner, zwracając się bezpośrednio do samego szkoleniowca. – Kierownictwo klubu musi jednak wzmocnić tę drużynę, aby nie była to syzyfowa praca w waszym wykonaniu. Trzeba wam po prostu stworzyć możliwości działania.

Dylematy do rozstrzygnięcia

Górnik rzeczywiście nie był zbyt aktywny w letnim okienku transferowym. Nie wszystkie sprawy udało się jednak dopiąć. Klubowi z Roosevelta proponowano na przykład Szymona Pawłowskiego, w sztabie uznano jednak, że – zwłaszcza wobec kosztów związanych z angażem tego gracza – „skórka nie jest warta wyprawki”. Zresztą angaż 31-latka nijak nie wpisywał się w przyjęty model budowy drużyny i polityki personalnej. Bardziej pasował do niego na przykład Mateusz Praszelik, ale… jakiż byłby interes zabrzan w wypożyczaniu zawodnika na rok (czyli ogrywaniu go „dla innych”) – a taki był warunek ewentualnych występów w Zabrzu legionisty pochodzącego z Górnego Śląska.

Tego typu dylematy Marcin Brosz rozstrzygnął na korzyść tej młodzieży, której przygląda się z bliska od dwóch lat: w rezerwach, w Centralnej Lidze Juniorów. Ekstraklasa – na razie – weryfikuje dość boleśnie przynajmniej część z tych zawodników. Droga z piekła przez czyściec do raju okazała się radosna i nadzwyczaj krótka. Warto jednak pamiętać o tym, że w przeciwnym kierunku też można poruszać się równie szybko…

 

 

Na zdjęciu: Jest o czym myśleć… Dla Marcina Brosza dno ligowej tabeli to przecież w Zabrzu zupełnie nowe doświadczenie.