Pieniędzy w Polsce jest wystarczająco, tylko działacze lubią Bizancjum

 

Zacznijmy od sportu, który z racji życiorysu i doświadczeń jest panu chyba najbliższy – z lekkoatletycznych mistrzostw świata w Dausze biało-czerwoni przywieźli 6 medali. Gdyby udało się ten wynik powtórzyć za 9 miesięcy w Tokio, będzie można odtrąbić sukces…
Jan WIDERA: – Zgadza się, zwłaszcza, że z poprzednich igrzysk lekkoatleci przywozili 2-3 medale. Ten sam syndrom dotyczy zresztą całego polskiego sportu, który utknął na poziomie 10-11 krążków olimpijskich, a potencjał ma zdecydowanie wyższy, między 15 a 20.

Jan Widera. Fot. Adam Starszyński/PressFocus

Na jakiej podstawie określany jest ten potencjał?
Jan WIDERA: – Na bazie wyników z ostatnich przed igrzyskami mistrzostw świata w konkurencjach olimpijskich. W tym roku zdobyliśmy w nich 17 medali. To porównywalna liczba do tej przed poprzednimi igrzyskami – w Rio de Janeiro skończyło się na 11 krążkach. Z drugiej strony matematyka wskazuje, że z każdej szansy wykorzystuje się co trzecią, czyli rok wcześniej trzeba by mieć tych medali ze trzydzieści.

No ale wśród tych 17 medali nie ma choćby krążka ambasadorki Stadionu Śląskiego Anity Włodarczyk, która z powodu kontuzji nie wystartowała w Dausze, a dotąd z każdej imprezy przywoziła złoto…
Jan WIDERA: – Nie ma w tym dorobku jeszcze kilku innych potencjalnych medalistów leczących kontuzje czy też na przykład siatkarzy, którzy zostali mistrzami świata w roku 2018. Statystyka jest nieubłagana – jeżeli ktoś regularnie zajmuje czołowe miejsca w mistrzostwach świata, Europy czy zawodach Pucharu Świata, zwykle z niej nie wypada na igrzyskach. Znacznie trudniej jest wskoczyć na podium komuś, kto zajmował miejsca w trzeciej dziesiątce. Osobiście – jako współodpowiedzialny za realizację programów, które wprowadziło ministerstwo pod kierunkiem Witolda Bańki – bardzo czekam na Tokio. Dwa-trzy lata to za mało czasu, żeby zweryfikować ich skuteczność na takiej imprezie jak igrzyska olimpijskie, na to potrzeba około ośmiu lat, ale polski sport powinien zebrać ich pierwsze owoce. Będziemy mieć wstępny ogląd tego, czy idziemy w dobrym kierunku, czy wprowadzać dalsze zmiany.

Jakie to programy?
Jan WIDERA: – Zarówno programy szkoleniowe, jak Klub, SKS, czy pilotażowy Skaut – skierowany do osób mających z zawodów najniższego szczebla wyławiać sportowe perełki, talenty – jak i te skierowane do konkretnych sportowców, czyli Team 100 oraz indywidualne umowy najlepszych – medalistów mistrzostw świata, Europy i igrzysk – ze spółkami skarbu państwa, jak Orlen, Lotos, PGNiG, Azoty, KGHM, Enea, Energa, PGE, Lotto. Mamy 250 zawodników w Teamie 100 oraz 90 na kontraktach indywidualnych. Łącznie 340 sportowców jest w pełni zabezpieczonych materialnie. To jest naprawdę spora grupa osób w sportach olimpijskich, która powinna „wydać z siebie” tych minimum 15 medali olimpijskich. Mam nadzieję, że kolejni zawodnicy dołączą do tej grupy.

Ile pieniędzy otrzymują beneficjenci programów indywidualnych?
Jan WIDERA: – Członkowie Team 100 otrzymują 40 tysięcy złotych brutto rocznie, rozliczanych kwartalnie.

Można za to kupić już niezłe auto…
Jan WIDERA: – Zdarzało się, że ktoś chciał dokonać takiego zakupu, ale nie obejmuje tego katalog wydatkowania środków. On jest ściśle określony, ale stosunkowo szeroki: od kosztów wynajmu mieszkania, przez korepetycje czy zakup dodatkowego sprzętu, koszty zgrupowań sportowych, odżywek, opieki medycznej, kończąc na ubezpieczeniu. Wszystko to, co ma wpływ na rozwój stypendysty, nie tylko sportowy.

A jak wysokie są kontrakty ze spółkami skarbu państwa?
Jan WIDERA: – Tutaj wartość marketingową danego sportowca określa konkretna spółka. To są umowy handlowe, nie mam wiedzy, na jakim poziomie się kształtują, ale przyjęliśmy zasadę, żeby najniższy kontrakt opiewał na nieco więcej niż 40 tys. złotych – a więc więcej niż dla członka Teamu 100. To ma być wyższy poziom.

Myśli pan, że następca ministra Bańki będzie kontynuował te programy?
Jan WIDERA: – Mam nadzieję, byłoby naprawdę dosyć nieodpowiedzialnie, gdyby z nich zrezygnować. To są duże programy, cieszące się naprawdę wielkim powodzeniem. Myślę, że możemy być spokojni.

Więc proszę się chwalić.
Jan WIDERA: – Programem Klub zostało objętych ponad 3732 średnich i małych klubów sportowych. Na ten cel przeznaczono w tym roku ponad 41 mln złotych. Pięćdziesiąt procent beneficjentów tego programu to naprawdę małe kluby sportowe. Często w takich klubach przygodę ze sportem rozpoczynało wielu naszych mistrzów. To malutkie organizacje, które z gmin otrzymują rocznie 5-8 tys złotych. I wtedy 10-15 tysięcy z ministerstwa to już dla nich olbrzymi zastrzyk, który pozwala im realnie działać. Rozwijać się powinien dalej także program Szkolnych Klubów Sportowych, na razie objętych jest nim 25 procent młodzieży szkolnej. Jest tu jeszcze pole do popisu. Ruszył w tym roku – w województwach śląskim, małopolskim, świętokrzyskim i podlaskim – pilotaż programu Skaut, w którym nauczyciele i trenerzy otrzymują comiesięcznie 400-500 złotych za wyszukiwanie sportowych perełek i organizowanie testów. Ponadto w wielu dyscyplinach – gdzie sportowy rozwój następuje nieco później – utworzyliśmy kategorię młodzieżowca na poziomie województwa. Reasumując, w ten sposób stworzyliśmy stabilną spójną piramidę szkoleniową: najpierw SKS, potem Klub, następnie wojewódzkie kadry młodzików, juniorów młodszych, juniorów i młodzieżowców aż po kadrę narodową. Ta piramida, jej efektywność, powinna zostać częściowo zweryfikowana po igrzyskach.

Czy swoją misję w resorcie uznał pan za zakończoną?
Jan WIDERA: – Tak, teraz czekam na owoce (śmiech). Nie można zasiedzieć się w jednym miejscu, uważam, że rotacja na różnych stanowiskach w życiu sportowym i społecznym jest wskazana. To też jest ważne. Mocno wspierałem ministra Witolda Bańkę, byłem ministrem operacyjnym, odpowiedzialnym za realizację konkretnych programów. Większość z nich to autorskie pomysły ministra, my go wspieraliśmy, uzupełnialiśmy informacjami, żeby jak najlepiej ukierunkować nasze działania, żeby służyły zawodnikom i trenerom.

I ma pan poczucie, że się udało bardziej niż mniej?
Jan WIDERA: – Moje odczucie nie jest ważne, najważniejsza jest ocena ludzi ze środowiska, dla których stworzyliśmy te programy, a więc klubów, zawodników, nauczycieli, trenerów. Wielokrotnie słyszałem: tak, dobrze robicie, idźcie dalej w tym kierunku, tu co nieco jeszcze poprawcie. To dawało przekonanie, że gramy do jednej bramki – ci, którzy tworzą programy, ale przede wszystkim ci, którzy je realizują. I mogę im tylko za to podziękować. To oni pokazują, że te działania miały sens, ręce i nogi. Byliśmy dobrze odebrani przez środowisko.

Ale pewnie jest też coś, czego nie udało się kierującym resortem dokończyć lub zrobić. Co jest w tej chwili największym problemem polskiego sportu?
Jan WIDERA: – Myślę, że działacze. Same związki sportowe są potrzebne, to są niezależne organizacje, umocowane w międzynarodowych, światowych federacjach. Ale zbyt często interes działacza nie idzie w parze z oczekiwaniami zawodników i trenerów, jest jakby ponad. Działania są rozbieżne, nie idą w jednym kierunku. Robiliśmy wiele badań i analiz, czego środowisko oczekuje od działaczy, a więc przede wszystkim dużego wsparcia i większego zaangażowania w rozwój dyscypliny… Ale to nie funkcjonuje. Związki często działają jak małe partie polityczne. Nie liczy się dla nich rozwój danej dyscypliny, tylko własny interes działaczy. Od lat są na przykład ogromne problemy, żeby związki stworzyły strategię rozwoju swojej dyscypliny – takiego dokumentu wymaga od nas choćby Najwyższa Izba Kontroli. Tymczasem do dziś wiele związków takiej strategii nie posiada. Nie ma wizji, planu, perspektywy, celu…

Liczy się tu i teraz…
Jan WIDERA: – Niestety. Do tego stworzyliśmy kodeks dobrego zarządzania, czyli zespół kilkuset przepisów, jakie powinny obowiązywać w związkach. Część z nich została zapisana na twardo, jako konieczne do stosowania, niektóre jako zalecenia, a jeszcze inne fakultatywnie, do wyboru. Tu wciąż jest wiele do zrobienia.

Na przykład?
Jan WIDERA: – Widzimy to zwłaszcza w sposobie rozliczania dotacji ministerialnych. Pomimo tego, że katalog kosztów jest jasno rozpisany, pomimo wiedzy, jak składać dokumentację dotyczącą zgrupowań szkoleniowych, wydatkowania środków, wciąż jest mnóstwo błędów i złych rozliczeń, w związku z tym wydawanych jest wiele decyzji o zwrocie tych funduszy. Instruujemy, że sprzęt określonej klasy należy zamówić poprzez przetarg, a w zamian kupuje się bez przetargu sprzęt gorszej jakości albo wydatkuje środki celowe na zgrupowania w pięciogwiazdkowych hotelach. Tworzy się tzw. Bizancjum. Weryfikujemy to, ale nie jesteśmy w stanie dopilnować wszystkiego, związków jest ponad 70. Kilkanaście osób w departamencie kontroli ministerstwa przez cały rok sprawdza wydatki związków sportowych, otrzymuje miesięcznie nawet kilkadziesiąt wniosków i donosów dotyczących różnych nieprawidłowości. Kilka związków – jak hokejowy czy kolarski – musieliśmy de facto zamknąć. Mówimy o działaczach, nie o statutowej działalności. Zostało zawieszone funkcjonowanie biur czy administracji, w sensie socjalno-bytowym. Znaleźliśmy jednak rozwiązanie prawne, które pozwala obsługiwać prowadzoną przez nich działalność – a więc akcje szkoleniowe, zgrupowania, starty na międzynarodowych zawodach – przez Polski Komitet Olimpijski.

Ale to rozwiązanie doraźne…
Jan WIDERA: – Dlatego przydałby się instytut finansowania polskiego sportu, w którym pracowaliby menadżerowie zajmujący się tylko i wyłącznie przekazywaniem pieniędzy z ministerstwa do związków, i nie tylko. Dzisiaj ponad 10 milionów złotych rocznie wydajemy na koszty pośrednie, czyli na funkcjonowanie biur związków. Związki sportowe działają jak biura podróży albo pośrednicy w obrocie sprzętem. Nie są odosobnione przypadki, że członek zarządu jest jednocześnie przedstawicielem firmy, która dostarcza związkowi sprzęt sportowy. Jest wiele takich nieprawidłowości. Ale chciałbym podkreślić, że to nie jest problem typowo polski. Jedynie w państwach najwyżej rozwiniętych 80 procent budżetu związków sportowych pochodzi od prywatnych sponsorów, a 20 procent z budżetu państwa. U nas jest na odwrót – 80 to środki państwowe. Te relacje są więc zaburzone. A wiadomo, że prywatny sponsor bardziej pilnuje celowości, zasadności i racjonalności wydania własnych środków. Bo pieniądze mają dać konkretny efekt sportowy. To poważny problem i wyzwanie, o którym jednak trzeba rozmawiać. Oczywiście, znalazłoby się kilka związków, które w miarę dobrze funkcjonują. Pieniędzy w polskim sporcie jest wystarczająco, tylko często nie są dobrze wydatkowane.

Przejdźmy do tego, czym zajmuje się pan dzisiaj. Jak spoglądał pan z centralnej perspektywy, to myślał sobie, że Stadion Śląski to firma dobrze działająca czy nie?
Jan WIDERA: – Sport ma to do siebie – a Śląski trzeba oceniać w tej kategorii – że zawsze może być lepiej, można coś ulepszać, poprawiać. Na czele spółki stoję dopiero nieco ponad miesiąc. Przez pierwsze dwa tygodnie zarządzałem wspólnie z poprzednim prezesem, Krzysztofem Klimoszem. Widzę wiele obszarów, które można usprawnić, ulepszyć efektywność działania, ale również transparentność i przejrzystość zarządzania. Mam tu duże doświadczenie. Czas w ministerstwie pokazał, że można zarządzać daną grupą ludzi, której efekty pracy muszą być też widoczne na zewnątrz. Na Śląskim określa to liczba imprez sportowych, ale także artystycznych i kulturalnych. To piękny obiekt, perełka Śląska, obiekt wielofunkcyjny, choć rodził się w bólach.

Chciałby pan zobaczyć coś, czego dotąd na Śląskim nie było?
Jan WIDERA: – Chciałbym ugruntować i ulepszyć to, co już funkcjonuje, udoskonalić. Lekkoatletyka, żużel i piłka nożna to nasze trzy filary, wynikające także ze śląskiej tradycji. Chciałbym udoskonalić system. Co nie znaczy, że nie można zaadaptować stadionu do innych dyscyplin. Jest to największy stadion lekkoatletyczny w Polsce, jeden z największych w Europie i najpiękniejszy. I tak jest odbierany – wszyscy, którzy przyjeżdżali byli zachwyceni – stadionem, bieżnią, atmosferą. Koncerty – wiadomo, im większa gwiazda, tym koncert będzie się cieszył większym powodzeniem. Jest szansa na dwie, trzy takie imprezy w przyszłym roku.

Wracając do sportu i planów – pod koniec października na Śląskim wizytowała delegacja europejskiej federacji lekkoatletycznej. Czy projekt Silesia 2024 ma realną szansę wygrać walkę o mistrzostwa Europy za pięć lat z bardzo mocną kandydaturą, jaką zgłosił Rzym?
Jan WIDERA: – Ja z natury jestem optymistą. Delegaci European Athletics byli autentycznie zachwyceni samym stadionem, ale też jego otoczeniem, infrastrukturą regionu, bazą treningową i hotelową. Podobało się Międzynarodowe Centrum Kongresowe, gdzie odbywałyby się dekoracje medalistów na wypadek deszczu – generalnie planowane przed Spodkiem. Wizytacja była robocza, miała też na celu wskazanie punktów, w których moglibyśmy poprawić jakość naszej oferty. Na początku grudnia w Paryżu będziemy mieć 15-minutową prezentację, wtedy też zapadnie decyzja, które dwie z trzech kandydatur – bo nie zapominajmy o Mińsku – przejdą do finału. O tym, kto zorganizuje mistrzostwa Europy w 2024 roku, przekonamy się w maju.

Największe emocje na Śląsku wzbudza futbol, więc czy w przyszłym roku wróci na Śląski piłkarska Liga Narodów?
Jan WIDERA: – Jest na to duża szansa. Rozmawiamy o tym z PZPN, żeby mecze Ligi Narodów odbyły się na Śląskim. W marcu będzie losowanie grup. Terminy meczów to wrzesień, październik i listopad. Proszę również pamiętać o Memoriałach Janusza Kusocińskiego w maju i Kamili Skolimowskiej we wrześniu oraz żużla w ramach cyklu SEC.

Pojawiła się też inicjatywa rozegrania wiosną derbowego meczu Polonii Bytom z Ruchem Chorzów. Czy Śląski wyjdzie jej naprzeciw?
Jan WIDERA: – Temat faktycznie się pojawił, ale jest trudny. W planowym terminie meczu są już inne: 15-17 maja mamy na stadionie lekkoatletyczne wojewódzkie mistrzostwa AZS-u, a tydzień później, 24 maja, Memoriał Janusza Kusocińskiego. Mecz jest też obłożony dużym ryzykiem. Bieżnia oczywiście musiałaby być ubezpieczona, ale nie zdążylibyśmy jej naprawić, gdyby została uszkodzona. Dodatkowo jednorazowy koszt jej przykrycia to kilkaset tysięcy złotych, nie wiem, czy kluby III-ligowe na to stać.

 

Na zdjęciu: Mecze piłkarskiej Ligi Narodów powinny znów zagościć na Śląskim jesienią przyszłego roku.