Pierwsza pocztówka z emigracji

Kapitan miał ciarki, kibice wreszcie nie śpiewali, że „mokną jak ciu..”, murawa była lepsza niż sądzono, a organizacyjnie obyło się bez większych wpadek. „Niebiescy” podsumowują zwycięski debiut w Gliwicach.


Wypełnione trybuny stadionu w Gliwicach stanowiły idealną wizualizację marzeń kibiców Ruchu o nowym domu – dziś nierealnych, skoro stary dom nie jest nawet czynny. Dobra gra zespołu udokumentowana zwycięskim golem w doliczonym czasie stanowiły zaś idealną wizualizację marzeń kibiców Ruchu o powrocie do ekstraklasy – dziś realnych, skoro po dwóch kolejkach rundy rewanżowej „Niebiescy” zameldowali się na pozycji wicelidera pierwszoligowej tabeli. Sobotni mecz z Chrobrym Głogów, którym rozpoczęto okres (co najmniej) kilkumiesięcznej emigracji na stadionie Piasta, będzie się w Chorzowie długo pamiętało.

„Fosa” tego się spodziewał

– W imieniu klubu chcę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do organizacji pierwszego meczu w Gliwicach. Zdajemy sobie sprawę z pewnych niedociągnięć. Popracujemy nad nimi i gdy za dwa tygodnie spotkamy się na spotkaniu ze Stalą Rzeszów, będzie to już wyglądało nieco lepiej – mówi Tomasz Ferens, rzecznik Ruchu.

Na Okrzei zasiadło łącznie 8211 kibiców. Obłożenie stadionu było nieporównywalnie większe od tego znanego z meczów Piasta.
– Mam już 37 lat. Sztuką jest sprawić, by piłkarz, który już zwiedził w Polsce trochę stadionów, miał ciarki na plecach – mówi Tomasz Foszmańczyk, kapitan i autor „złotej” bramki dla Ruchu, chwaląc kibiców. – Może głupio to zabrzmi, ale dokładnie tego się spodziewałem. Wymarzyłem sobie, że atmosfera będzie właśnie taka – dodaje „Fosa”.

Chorzów rozkopany…

Zasadne wydają się spostrzeżenia niektórych sympatyków chorzowskiego klubu o tym, jak wiele – nawet 20 kilometrów od domu – daje zwykły stadion. Nie jakiś cudowny, a zwykły, nieurągający realiom XXI wieku. Na którym można skorzystać z toalety, a nie toi-toia (albo płotu za toi-toiem), umyć ręce po zjedzeniu kiełbasy, a stojąc po nią w kolejce – czy po prostu śledząc boiskowe wydarzenia – nie zwracać uwagę, czy pada deszcz, bo i tak nie spadnie ci na głowę. W sobotni wieczór akurat padało. Na Cichej w takich okolicznościach zwykle intonuje się przyśpiewkę „cała Polska się buduje, my mokniemy jak te ciu…”. Tym razem jej nie intonowano. Ale nie mogło zabraknąć komentarzy pod adresem włodarzy miasta pozbawionego własnego stadionu i które nie potrafiło zadbać o stary, musząc w popłochu przystępować do wycinki jupitera i wymiany oświetlenia. „Pozdrowiono” prezydenta Andrzeja Kotalę. Podczas gdy Ruch walczył z Chrobrym, w… Wiśle walczono o puchar jego imienia w narciarskich i snowboardowych mistrzostwach miasta. „Chorzów rozkopany a Ruch bez stadionu, niszczycie nasze miasto zarządcy bez honoru”, „Kotala, Michalik, Zawadowa” – niszczyciele Ruchu i Chorzowa”: to treść dwóch z transparentów, jakie zawisły w drugiej połowie na ogrodzeniu. Po końcowym gwizdku, fetując zwycięstwo, piłkarze „Niebieskich” – zapewne nie mając wielkiego wyboru – skakali do rytmu razem z kibicami skandującymi „Nowy stadion dla Chorzowa”.

Pochwały od Chrobrego

Wsłuchując się czy wczytując w opinie kibiców po tej „gliwickiej premierze” można odnieść wrażenie, że dłużej niż o ewentualnych problemach organizacyjnych dyskutuje się o tym, czy klub nie powinien… podnieść cen biletów na ten trudny dla siebie czas.

– W poniedziałek porozmawialiśmy w klubie i spisaliśmy wszystkie problemy, które trzeba rozwiązać przed kolejnymi meczami – mówi Marcin Stokłosa, wiceprezes Ruchu. – Nie było wielkich wpadek, nie dotarły do mnie żadne złe głosy czy komentarze kibiców, ale lubimy, gdy wszystko jest tip-top, dlatego bezpośrednio po meczu nie byłem zadowolony z kilku kwestii. Miłe było, gdy odebrałem wiadomość od koleżanki z Chrobrego, która przyjechała do Gliwic i bardzo pochwaliła organizację wydarzenia, atmosferę, służby ochrony, kibiców. Zdajemy sobie jednak sprawę, że niektóre rzeczy nie zagrały – nie kryje Stokłosa.

Z punktu widzenia ogółu błahostką, ale akurat bardzo widoczną dla nas – przedstawicieli mediów – był fakt, iż niektórzy kibice mieli przypisane bilety do… sektora prasowego. Akurat w meczu z Chrobrym nie miało to takiego znaczenia, jak mogłoby w kontekście jakiegoś „gorętszego” dla Ruchu rywala, by wspomnieć choćby ŁKS Łódź, który zawita tu w marcu.

Niektórzy narzekali też, że nie byli w stanie przedostać się z sektora zabramkowego na trybunę prostą – i tak wypełnioną ponad miarę, włącznie ze schodami – bo nie zezwalała na to ochrona.

– W Gliwicach chcemy odzwierciedlić naszym kibicom miejsca, jakie zajmują na Cichej, ale nie da się przenieść naszego stadionu do Gliwic w proporcjach 1 do 1. Rzeczywiście wiele osób chciało się przedostać z „młyna” Piasta na prostą. Nie będzie jednak takiej możliwości. Specyfika tego obiektu jest inna niż Cichej. Musisz być tam, gdzie masz bilet. Nie można poruszać się bez kontroli – przyznaje wiceprezes Ruchu.

Autokarów nie wypełniono

Zmuszając Ruch do wyprowadzki z Chorzowa, miasto (będące jego największym akcjonariuszem) zobowiązało się nie tylko do pokrycia kosztów wynajmu stadionu w Gliwicach (135 tys. zł brutto za mecz), ale też transportu kibiców. Tę drugą kwestię zlecono MORiS-owi, lecz bez powodzenia. Myślano o pociągu, ostatecznie klub sam za kilkanaście tysięcy wynajął autokary, którymi z Cichej mogli odjechać posiadacze karnetów. Chętnych było kilkuset – nawet mniej niż udostępnionych przez klub miejsc.

– Autokary nie wypełniły się, bo ludzie nie chcieli czekać na ostatni moment. Czy klub coś załatwi? Czy miasto załatwi? Zamiast wypatrywać odpowiedzi, kibice organizowali sobie transport na własną rękę, co jest zrozumiałe. Podejrzewam, że przed meczem ze Stalą będzie już inaczej i w autokarach braknie miejsc. Nadal rozważamy też opcję pociągu – mówi Stokłosa.

Potwierdza, że miasto podtrzymuje deklarację pokrycia kosztów, tyle że – no właśnie – na razie to deklaracja. Nim do kasy samorządu nie wpłynie podatek od nieruchomości, nie ma co liczyć na pieniądze. Jeśli sprawa jakoś ruszy, to dopiero w końcówce marca, wcześniej uchwalona przez radę miasta. Ruch do tego czasu musi się liczyć z kilkusettysięcznymi wydatkami.

– Wykładamy pieniądze, to ma odbicie na naszych finansach, ale… należy się cieszyć, że w ogóle mamy co wykładać. Podejrzewam, że jeszcze nie tak dawno klub po prostu nie byłby w stanie tego robić – nie kryje wiceprezes Ruchu.

Skoro o finansach, to przy Cichej szacują, że potencjalne zyski z dnia meczowego okazały się w sobotę o 30 procent niższe niż w przypadku gry w Chorzowie. Nie zmienia tego fakt, że sprzedano ponad 4000 biletów (reszta to karnetowicze), a bardzo dobrze rozchodziły się też gadżety.

– Tak, ale sprzedaż była mniejsza niż u nas, gdzie mamy kilka punktów, a w Gliwicach jedynie dwa. Nie wszystko można też przetransportować, trzeba zapłacić więcej pracownikom, to odbija się na kosztach. Dlatego finalnie jesteśmy stratni – tłumaczy Marcin Stokłosa.

Trener dziękuje

Były obawy, że stratna na wyprowadzce z Cichej będzie też drużyna. Martwiono się perspektywą półrocza spędzonego de facto na wyjeździe.

– Gramy jak na wyjeździe, taka jest cała otoczka naszego dnia meczowego – mówi Jarosław Skrobacz, trener Ruchu. – Trzeba zorganizować zbiórkę wcześniej niż na domowy mecz, wyjechać, przemieszać się ze sprzętem. To zawsze jest logistyczne przedsięwzięcie, gdy nie jesteś na swoim stadionie. Za nami pierwszy taki wyjazd, poznawaliśmy dopiero stadion w Gliwicach, niczym drużyna gości. Z każdym meczem będziemy bardziej pewni siebie. Kibice to osobny rozdział. Stworzyli kapitalną atmosferę. Za to dziękuję. To sama przyjemność, móc przy takiej grać. Jesteśmy jako Ruch w szczęśliwym położeniu, że mamy tak oddanych kibiców. Dzięki nim czuliśmy się w Gliwicach bardzo dobrze – podkreśla szkoleniowiec „Niebieskich”, którzy obawiali się o stan murawy. Jeszcze kilka minut przed pierwszym gwizdkiem trwały przy niej drobne prace, zadeptywano ją po rozgrzewce.

– Płyta? Dobra! Przestrzegano nas, mówiono, że będzie gorzej. Było lepiej niż oczekiwaliśmy, nawet po meczu, mimo deszczowej pogody, nie była nadto zniszczona – ocenia trener Skrobacz.

Drużyna przygotowuje się do piątkowego spotkania w Niepołomicach, a w klubie już mogą myśleć o 26 lutego i konfrontacji przy Okrzei ze Stalą Rzeszów.

– Miejmy nadzieję, że na Puszczy uzyskamy dobry wynik, ale niezależnie od wyniku strachu o frekwencję nie mamy. Udało się wytworzyć modę na Ruch, wszyscy wzajemnie się nakręcają, kibice wykonują niesamowitą robotę. Możemy im tylko podziękować. Podziękowania od władz klubu kieruję też do pracowników i wolontariuszy, którzy mocno przyczynili się do tego, że mecz z Chrobrym się odbył i nie ma po nim głosów narzekania. To ich zasługa, oni zasuwali – podkreśla Stokłosa.


Piłkarze Ruchu na sobotni mecz wybiegli w t-shirtach z napisem „Gra warta świeczki”. Jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, to teraz już nie ma. Po dwóch kolejkach rundy rewanżowej „Niebiescy” są wiceliderem i na przekór przeciwnościom walczą o trzeci z rzędu awans.


4 KLUBY z polskiej ekstraklasy i I ligi zanotowały w weekend frekwencję wyższą niż Ruch w Gliwicach. Mowa o Legii Warszawa, Lechii Gdańsk, Wiśle Kraków i ŁKS-ie Łódź.


Na zdjęciu: Wypełniony przez kibiców Ruchu stadion na miarę XXI wieku – „niebieska” społeczność może jedynie żałować, że mowa o Gliwicach, a nie Chorzowie…
Fot. Marcin Bulanda/Pressfocus