Pierwsze potknięcie lidera

Po serii siedmiu zwycięstw ŁKS w końcu stracił punkty. W Gdyni było widać, że mierzą się zespoły walczące o powrót do ekstraklasy, czego trenerzy też nie mieli zamiaru ukrywać.


– To było widać, od początku stawiałem swoją drużynę i Arkę w roli faworytów – opisał „ekstraklasowy pojedynek” trener łodzian, Wojciech Stawowy. Jego drużyna we wszystkich kolejkach tego sezonu imponowała formą, lecz w sobotę była stroną nieco słabszą od gospodarzy. Sytuacji było niewiele, obie drużyny prezentowały wysoki poziom organizacji gry obronnej, ale jeśli ktoś już jakieś okazje miał, była to Arka.

Szkoda, że dotknął

– Remis powoduje u nas niedosyt – mówił gdyński szkoleniowiec Ireneusz Mamrot, którego piłkarze nie odnieśli zwycięstwa już w trzecim spotkaniu z rzędu. – Graliśmy bardzo wysoko i bardzo wysoko odbieraliśmy piłkę, z czego na pewno mogę być zadowolony. Cieszę się, jak zespół wyglądał w drugiej połowie, bo graliśmy z mocnym przeciwnikiem, który w każdym meczu strzela po kilka goli. Poza jedną akcją nie dopuściliśmy ŁKS-u do sytuacji i z tego też jestem zadowolony – mówił z dużym respektem Mamrot.

Gospodarze tak naprawdę mieli dwie dogodne sytuacje – jedną po główce Mateusza Młyńskiego, kiedy fenomenalną paradą popisał się Arkadiusz Malarz, oraz drugą… bramkową. Młyński tym razem trafił w słupek, a piłkę do siatki dobił Juliusz Letniowski. Arbitrzy jednak tego gola nie uznali, ponieważ na pozycji spalonej znalazł się Marcus da Silva, który w całym tym zamieszaniu musnął lekko futbolówkę, co nie pozostawiało sędziom złudzeń.

– „Młynek” fajnie się zachował, bardzo dobrze uderzył i zabrakło kilku centymetrów, by padła bramka. Szkoda, że Marcus dotknął tę piłkę, bo z ławki wyglądało, że to on był na spalonym i to spowodowało, że bramka Julka nie została uznana – żałował Mamrot.

Typowy remis

– Generalnie w mojej ocenie był to mecz dwóch naprawdę dobrych zespołów, z szansami i dobrymi fragmentami gry po obu stronach. Typowy mecz na remis – uważa Stawowy, który bardzo szanuje punkt zdobyty na trudnym terenie w Gdyni.

– To nie było łatwe spotkanie, bo graliśmy z wymagającym rywalem. ŁKS-owi zawsze ciężko grało się w Gdyni, a podkreślę jeszcze raz, że dziś mieliśmy dobre momenty w grze – przyznał trener przyjezdnych, który tak jak Mamrot wydawał się z postawy swojego zespołu całkiem zadowolony. Wychodzi więc na to, że i wilk syty, i owca cała, choć z punktu widzenia obiektywnego obserwatora nie można było odnieść innego wrażenia jak to, że jeśli ktoś miał zdobyć tę jedną jedyną bramkę, to bliżej była Arka.

Nie jednak co ukrywać, że trzeci mecz bez kompletu punktów nie może ekipy znad morza zbytnio cieszyć.


Arka Gdynia – ŁKS 0:0

ARKA: Kajzer – Kasperkiewicz, Marcjanik, Danch, Marciniak – Kwiecień (59. Deja), Drewniak – Młyński, Letniowski, Mazek (59. da Silva) – Jankowski (78. Wolsztyński). Trener Ireneusz MAMROT.

ŁKS: Malarz – Wolski, Dąbrowski, Sobociński, Klimczak – Rozwandowicz – Pirulo (86. Nawotka), Dominguez, Gryszkiewicz (74. Romanowicz), Trąbka (86. Tosik) – Sekulski (65. Corral). Trener Wojciech STAWOWY.

Sędziował Damian Sylwestrzak (Wrocław). Widzów 2717. Żółte kartki: Kwiecień, Danch, Młyński, da Silva – Dąbrowski, Trąbka.
Piłkarz meczu – Mateusz MŁYŃSKI


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus