Pierwszy medal „Wysza”

Przeanalizowaliśmy oba spotkania i powiedzieliśmy sobie, że trzecia porażka z Azotami nie może mieć miejsca – odsłonił kulisy postawienia pieczęci na brązowym medalu Górnika Zabrze Piotr Wyszomirski.


Po końcowym gwizdku meczu pieczętującego 3. miejsce PGNiG Superligi w obozie Górnika Zabrze wybuchła wielka radość. Zawodnicy i członkowie sztabu szkoleniowego tańczyli na parkiecie hali w Puławach, śpiewając, że nikt im nie zabierze brązowego medalu. W rozentuzjazmowanej grupie był bramkarz Piotr Wyszomirski, który miał szczególne powody do radości. Może zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale w Polsce 141-krotny reprezentant nigdy nie stanął na podium. Jak to możliwe? Po 9 latach w UKS-ie Wilanowia i SMS ZPRP Gdańsk na 5 sezonów trafił do Azotów Puławy, a dobre występy zaowocowały przeprowadzką na Węgry i do Niemiec, gdzie spędził w sumie 10 lat. Powrót uświetnił brązowym medalem, pierwszym na krajowych parkietach.

– Nie przesadzę, jeśli powiem, że jestem szczęśliwy – powiedział „Wyszu”.

– Historia zatoczyła bowiem koło, gdyż w wieku 35 lat sięgnąłem po debiutancki medal, a jego zdobycie przypieczętowałem w meczu przeciwko klubowi, w którym się wypromowałem i wyruszyłem w świat. Nie mogę jednak powiedzieć, że czułem się jak w domu, bo gdy byłem zawodników Azotów, podejmowaliśmy rywali w tak zwanym „kurniku”, a obecnie mój były klub może się pochwalić piękną halą, w której gościłem po raz pierwszy. Sentymenty jednak odstawiłem i robiłem wszystko, by Górnik zwyciężył – podkreślał brązowy medalista mistrzostw świata z 2015 roku.

Z każdą udaną interwencją Wyszomirski nakręcał się bardziej, mobilizując kolegów do zdobywania kolejnych bramek i zwycięstwa 34:30. Tych interwencji było mniej niż zwykle, ale golkiper zabrzan wyjaśnił dlaczego.

– Mieliśmy w pamięci dwie porażki z Puławami. Pierwsza miała miejsce po naszej serii 7 zwycięstw, kiedy przegraliśmy 32:38, a druga w 1/8 finału Pucharu Polski, gdy ulegliśmy 26:30. Przeanalizowaliśmy dokładnie oba spotkania i powiedzieliśmy sobie, że trzecia porażka nie może mieć miejsca. Powiedzenie „do trzech razy sztuka” znalazło więc potwierdzenie, a kluczem do zwycięstwa była twarda i zdecydowana obrona. Moi koledzy robili wszystko, bym miał jak najmniej pracy, blokowali wiele rzutów, a jeśli rywale znajdowali drogę do siatki, to z czystych pozycji lub po kontrach. Nasza ofensywa również świetnie funkcjonowała, a dowodem były momenty 10-bramkowej przewagi. Wygraliśmy czterema, ale i tak najważniejsze, że punkty pojechały do Zabrza – zakończył doświadczony bramkarz.

W najbliższą sobotę (17.45, transmisja w TVP Sport) „górnicy” świętować będą we własnej hali. Działacze liczą, że podczas fety z okazji pierwszego po trzech latach brązowego krążka przy Wolności padnie rekord frekwencji, a kibice podziękują swym ulubieńcom za sezon. Ten się jednak jeszcze nie skończył. W ostatnich czterech meczach drużyna Patrika Liljestranda zagra jednak bez większej presji, ale to nie znaczy, że ma zamiar odpuścić. Jako pierwszy ma się o tym przekonać beniaminek z Ostrowa Wielkopolskiego, z Bartłomiejem Tomczakiem, czyli byłym skrzydłowym Górnika, w składzie.


Na zdjęciu: Piotr Wyszomirski jest w tym sezonie ostoją Górnika.
Fot. Tomasz Kudala/PressFocus