Pięści coraz słabsze

To nie tylko nie był dobry rok dla polskiego boksu, ale pokazał również, że nasi coraz bardziej odstają od najlepszych w świecie.


Wspominając „Tigera”

Przez ostatnie kilkanaście lat przyzwyczailiśmy się, że mieliśmy chociaż jednego zawodowego mistrza świata. Przez wiele lat ekscytowaliśmy się występami Dariusza Michalczewskiego, rodowitego gdańszczanina i byłego zawodnika Czarnych Słupsk, który przez 9 lat (od 1994 do 2003 roku) dzierżył pas czempiona WBO w wadze półciężkiej. Największe triumfy świętował jednak pod niemiecką flagą. Polski hymn zagrano mu dopiero w 2002 roku, kiedy w Brunszwiku pokonał Jamajczyka Richarda Halla i po raz 22. obronił mistrzowski tytuł. Następny pojedynek, w Hamburgu, przegrał na punkty z Meksykaninem Julio Cesarem Gonzalezem. A dwa lata później, 26 lutego 2005 roku, po kolejnej porażce – pierwszej w karierze przed czasem – z Francuzem Fabricem Tiozzo, „Tiger” zakończył karierę.

Era „Górala” i „Diablo”

Trzy miesiące później mieliśmy już kolejnego mistrza świata, też w półciężkiej, ale federacji WBC. Został nim Tomasz Adamek z Gilowic koło Żywca, który po dramatycznej i krwawej walce pokonał w Chicago Australijczyka Paula Briggsa. To był początek „złotych czasów” polskich bokserów na zawodowych ringach. Rok później mistrzem świata (federacji IBF) w junior ciężkiej został Krzysztof Włodarczyk. Gdy „Diablo” stracił go po porażce z Amerykaninem Steve’em Cunninghamem w 2007 roku, odzyskał go kilka miesięcy później „Góral”. A Włodarczyk sięgnął po pas WBC w 2009 roku, który stracił w 2014 roku, po porażce z Rosjaninem Grigorijem Drozdem.

Niecały rok później mieliśmy kolejnego naszego mistrza, oczywiście w junior ciężkiej, Krzysztofa Głowackiego, który w Newark sensacyjnie rozprawił się przed czasem z Niemcem Marco Huckiem, odbierając mu pas WBO. Jemu z kolei w 2016 roku odebrał go znakomity Ukrainiec Oleksander Usyk. Gdy ten przeszedł do ciężkiej, „Główka” krótko był tymczasowym mistrzem, a w walce (2018 rok) o pełnoprawny tytuł przegrał po kontrowersyjnym pojedynku w Rydze z Mairisem Briedisem.

Nie mieliśmy mistrza, ale mieliśmy mistrzynię – była nią Ewa Brodnicka, właścicielka pasa WBO w superpiórkowej. Z takim stanem posiadania wkroczyliśmy w rok 2020. Były też wielkie nadzieje, bo Polaków wymieniało się jako kandydatów do mistrzowskich pojedynków. Liczyliśmy, że te wielkie szanse – w sumie było ich cztery – zostaną wykorzystane, ale nic z tego, bo wszystkie zostały zmarnowane.

Od Kinszasy do Londynu

Pierwszą, 31 stycznia w Kinszasie, miał Michał Cieślak. Niepokonany Polak jechał do stolicy Demokratycznej Republiki Kongo po wielu perypetiach, ale wydawało się, że może pokonać Ilungę Juniora Makabu. Tak się jednak nie stało i Cieślak przegrał na punkty. Pokazał się jednak z dobrej strony i w rankingach junior ciężkiej wciąż jest wysoko notowany. Dzięki temu w grudniu tego roku mógł dostać drugą mistrzowską szansę. Mógł bowiem walczyć o wakujące mistrzostwo świata WBO z Brytyjczykiem Lawrence’em Okolie. Miał z nim walczyć inny Polak, Krzysztof Głowacki, ale zaraził się koronawirusem. Zastępstwo zaproponowano Cieślakowi, który co prawda tydzień wcześniej przed ewentualnym występem w Londynie (12 grudnia na Wembley Arenie) walczył w Warszawie z Taylorem Mabiką, ale wygrał przed czasem i zbytnio się nie zmęczył. Ostatecznie nie skorzystał z tej oferty i przeciwko Okoliemu wystąpił Nikodem Jeżewski (stawką walki nie był już pas WBO, bo Polak był zbyt nisko w rankingu), który został szybko zdemolowany (TKO po drugiej rundzie) przez Anglika.

Nie podbił Hollywood

Nie udała się również wyprawa do USA po „mistrzowskie runo” Kamilowi Szeremecie. On jechał z wielkimi nadziejami, ale mało kto dawał mu szanse na pokonanie dominującego od lat w wadze średniej Kazacha Giennadija Gołowkina. W pełni potwierdziły to wydarzenia w ringu 18 grudnia w Hollywood. Przez siedem rund „GGG” deklasował bezradnego Polaka, który czterokrotnie lądował na deskach. Do ósmego starcia nie dopuścił go już sędzia ringowy, chroniąc zapewne naszego boksera przed ciężkim nokautem. To co działo się między linami dosadnie skomentował po ostatnim gongu Gołowkin: „On był skończony. Czułem swoją moc w każdym ciosie, szczególnie w lewym prostym. Przeciągałem tę walkę. Przeciągałem ją tylko dla kibiców”. Jeszcze brutalniej opisał ją Teddy Atlas, były trener Mike’a Tysona, obecnie komentator telewizyjny: „Kibice zapłacili za trening na worku”…

Bo była za ciężka…

Żaden z Polaków nie zdobył więc mistrzowskiego pasa, a na dodatek Ewa Brodnicka straciła swój i to w niecodziennych okolicznościach. „Kleo” 30 października 2020 roku miała go bronić go w słynnym Las Vegas w pojedynku z Amerykanką Mikaelą Mayer. Dzień wcześniej podczas ceremonii ważenia nie zmieściła się w limicie kategorii superpiórkowej i zgodnie z przepisami tytuł WBO został jej odebrany. A i tak pewnie by go nie obroniła, bo w ringu przegrała wysoko i jednogłośnie na punkty (89:99 oraz dwukrotnie 88:100).

Żeby obraz polskich niepowodzeń w boksie zawodowym był pełny, trzeba jeszcze wspomnieć o klęsce naszej wielkiej nadziei na mistrza świata w wadze ciężkiej, Adama Kownackiego. Mówiło się bowiem, że jeżeli pokona 20 marca ubiegłego roku Fina Roberta Heleniusa, to być może następny pojedynek będzie już z którymś z mistrzów świata. Niepokonany dotąd „Baby Face” z Łomży był wielkim faworytem i czekano na efektowną wygraną przed czasem. Skończyło się zaś jego znokautowaniem już w czwartej rundzie. To była ogromna sensacja! Podobno wiosną ma dojść do rewanżu i Kownacki musi go wygrać, jeżeli chce być brany pod uwagę jako kandydat do mistrzowskiej walki.

Kandydaci się starzeją

Czy są inni kandydaci do takich pojedynków w 2021 roku? Na pewno jest nim Głowacki, na którego czeka Okolie. W kolejce w wadze junior ciężkiej czekają też Michał Cieślak i Mateusz Masternak. Być może będzie brany pod uwagę Maciej Sulęcki, który w czerwcu 2019 roku przegrał na punkty z mistrzem świata WBO w średniej, Amerykaninem Demetriusem Andrade. I to w zasadzie wszystko, bo ubiegły rok pokazał, że polskie pięści – niestety – są coraz słabsze i trudno im wywalczyć sobie eksponowane miejsce w elicie. Warto też zwrócić uwagę, że wszyscy wymienieni mają swoje lata i są już po trzydziestce, a młodych następców nie widać.


Czytaj jeszcze: Skorzystał ten trzeci

Pałeczkę przejmą panie?

Nie widać, bo w naszym boksie amatorskim, zwanym olimpijskim, kryzys widoczny jest jest jeszcze bardziej. Trudno nawet dokonać jego analizy i oceny, gdyż w minionym roku nie odbyła się żadna prestiżowa impreza. Symptomatyczne musi być jednak to, że w przerwanych marcowych kwalifikacjach olimpijskich w Londynie największe szanse miał… wspomniany wcześniej Masternak. Ten jednak uznał, że nie będzie czekał na przełożone o rok igrzyska i postanowił wrócić do boksu zawodowego. Teraz największe nadzieje możemy pokładać w młodym knurowianinie Damianie Durkaczu, którego od kwalifikacji olimpijskiej dzieli jedna wygrana.

Znacznie więcej możemy spodziewać się po naszych paniach, które mają kilka szans na wywalczenie biletów do Tokio. Przyszłość polskiego boksu o wiele jaśniej rysuje się w żeńskiej odmianie. Dowodem na to niedawny występ polskiej reprezentacji w mistrzostwach Europy kadetów w Sofii. Chłopcy zdobyli tylko brązowy medal (Nikolas Pawlik), a dziewczęta pięć – złoty (Oliwia Czerwińska), dwa srebrne (Juliana Rutkowska i Weronika Bochen) i dwa brązowe (Aleksandra Kożak i Kinga Rewińska).


Na zdjęciu: Ostatnim Polakiem, który stoczył – i przegrał – pojedynek o mistrzostwo świata, był Kamil Szeremeta.

Fot. Szymon Górski/PressFocus