Piłka ręczna. Sztuka wstawania z kolan

Mecz z Rosją to już historia i składaniem protestów niczego się nie wskóra. We wtorek gramy z broniącą tytułu Hiszpanią i tym spotkaniem pożegnamy słowacko-węgierskie Euro.


Chociaż tegoroczne ME rozgrywane są w dwóch krajach, Polakom do stolicy Węgier – gdzie rozegrane zostaną półfinały oraz mecze o medale – nie będzie dane się przemieścić. Naszej drużynie przyjdzie więc pozostać w Bratysławie i z niej wrócić do kraju.

Seria do przerwania

Na zakończenie biało-czerwonym przyjdzie się zmierzyć z Hiszpanami, których celem jest obrona złotego medalu. Niedzielną porażką z Norwegią zrobili sobie pod górkę, ale dziś w ich odmłodzonej ekipie nikt nie wyobraża sobie drugiego z rzędu niepowodzenia. Niezależnie od tego, jak liczebny oraz jakościowy skład będą mieli do dyspozycji, liczą na zwycięstwo, ale jednocześnie będą śledzić, co wydarzy się w derbach Skandynawii, licząc w nich na… jednego zabitego, a nie dwóch rannych. Chcąc zająć 1. miejsce w grupie, Hiszpanie muszą wygrać wysoko, bo mają słabszy bilans bramkowy od Norwegów i Szwedów, a właśnie ten przepis będzie brany pod uwagę przy ustalaniu kolejności. Hiszpanie znają nasze mocniejsze i słabsze strony. W ostatnich czterech konfrontacjach to oni triumfowali, ale warto zaznaczyć, że tylko jedna z nich zakończyła się w miarę pewnym (35:31) zwycięstwem. W dwóch ostatnich konfrontacjach nasz zespół dość wysoko zawiesił poprzeczkę, przegrywając minimalnie. Na zeszłorocznym mundialu w Egipcie 26:27, a przed… 17 dniami – przy okazji ostatniego sprawdzianu w Cuence – 25:26. Niewiele brakowało, a mecz ten zakończyłby się remisem. W jego ostatniej akcji oko w oko z Rodrigo Corralesem stanął Piotr Chrapkowski, lecz lepszy okazał się bramkarz Veszprem, zatrzymując zawodnika Magdeburga.

Daleko do ideału

Może to nadużycie, ale tamta sytuacja była dowodem, że drużyna Patryka Rombla jeszcze potrzebuje czasu na dotarcie, by umieć zaskakiwać najlepszych, a potwierdzeniem było niedzielne spotkanie z Rosją, po którym trudno było przejść do porządku dziennego. Nikt nie wspominał o doskonałych interwencjach Mateusza Zembrzyckiego, ratującego zespół w beznadziejnych sytuacjach i broniącego na poziomie 42%, tylko o przepuszczonym przez niego rzucie Siergieja Marka Kostorotowa oddanym na sekundę przed końcem z dobrych 15 metrów. Takiego wydarzenia za jednym pstryknięciem nie da się usunąć z głowy. Sport ma jednak to do siebie, że szybko przychodzi okazja do rehabilitacji.

– Nie popadałem w euforię po wygranych z Austrią i Białorusią, ale też daleki byłem od czarnej rozpaczy po wysokich porażkach z Norwegią i Szwecją. Teraz też mi daleko do hurraoptymizmu. Mecz nie był idealny, ale pokazaliśmy, że pomimo wszystko, zmęczeni fizycznie i psychicznie, potrafimy walczyć – mówił selekcjoner, odsłaniając nieco kulisy znacznej poprawy gry.

– Po meczach z Norwegią i Szwecją odbyliśmy spotkania zespołowe, a także indywidualne, które miały nam pomóc w przygotowaniach. Myślę, że reakcja zespołu była optymalna – skwitował trener Rombel, dając do zrozumienia, że sztukę wstawania z kolan jego podopieczni już opanowali.

Koszulki na głowach

Tuż po niedzielnym i toczonym w nerwowej atmosferze meczu na plan pierwszy wysunęły się francuskie sędzie. To nie był – łagodnie mówiąc – najlepszy występ bliźniaczego duetu. Doświadczone Charlotte i Julie Bonaventura nie nadążały za akcjami, podejmowały kontrowersyjne werdykty, myląc się w obie strony. Nic dziwnego, że obie ekipy miały do nich pretensje. Większe – początkowo – zgłaszał Velimir Petković.

– Nie mogę się pogodzić z kilkoma decyzjami. Jestem trenerem od wielu lat i nie wiem, za co zostałem ukarany czerwoną kartką. Przecież nie poturbowałem zawodnika ani sędziego, nie przekroczyłem strefy… – zapewniał prowadzący Rosjan Bośniak. Jego wybuchowy charakter oraz częste pretensje wyrażane podnoszeniem rąk, były aż nadto widoczne. Mylił się jednak, mówiąc, że nie przekroczył strefy, bo uczynił to na 17 sekund przed końcem, za co ujrzał czerwoną kartkę. Pokazał mu ją delegat EHF Nicolae Vizitiu z Rumunii i siostry Bonaventura nie miały na to wpływu. Petković osłabił zespół, a grę w liczebnej przewadze wykorzystał Michał Daszek, zdobywając bramkę na 29:28. Bardzo dobrze dysponowany zawodnik płockiej Wisły odbierał gratulacje od kolegów, a wielu kibiców pomyślało „on jest niesamowity, on znowu to zrobił”, mając w pamięci ostatnią akcję spotkania ze Słowenią i gola pieczętującego zwycięstwo 27:26 w eliminacjach do tego turnieju. W niedzielę nikt nie przypuszczał, że biało-czerwoni będą schodzić z parkietu z koszulkami naciągniętymi na głowy. Wszystko przez moment nieuwagi, z którego skorzystał zawodnik Orlen Wisły Płock.

– Byliśmy dobrze przygotowani na tę ostatnią sytuację. To było szczęśliwe trafienie, czasami tak bywa – analizował Patryk Rombel, ale nie do końca miał rację. Do 2-metrowego rozgrywającego najszybciej doskoczył bowiem niższy o 18 centymetrów Arkadiusz Moryto, więc rywal nie miał problemów, żeby go przeskoczyć. Następnie widać nieco spóźnioną interwencję Chrapkowskiego, próbującego blokować piłkę, która po koźle wpadła do siatki obok prawej stopy bezradnego Zembrzyckiego. Całość trwała 3 sekundy. Co można zrobić w takim czasie? Chyba tylko kichnąć.

Kroki niepoliczalne

Początkowo sytuacja była czytelna.

– Remis jest jednak sprawiedliwy, nikt z nas nie ma pretensji do sędziów – mówił podczas spotkania z mediami trener Rombel, ale okoliczności gola nie dawały mu spokoju. Po wielu powtórkach stwierdzono, że przed oddaniem rzutu Kosorotow postawił 4 kroki, a mógł tylko 3. Gol nie powinien być więc uznany. Wątpliwości miały też Francuzki, ale analiza wideo je rozwiała. Co było jej przedmiotem? Sprawdzenie, czy piłka wpadła do siatki przed upływem czasu, a nie to, ile kroków zrobil Rosjanin, bo… nie mogły tego zrobić.

– Regulamin stanowi, iż sędziowie mogą użyć systemu VPS jedynie, żeby sprawdzić, czy bramka padła w czy po czasie, czy przeprowadzono prawidłową zmianę, czy faul nadawał się na pokazanie czerwonej kartki lub, gdy nie są pewni, którego zawodnika należy ukarać. Błąd kroków nie podlega więc wideoweryfikacji – podkreślił w TVP Sport Bartosz Leszczyński, arbiter klasy międzynarodowej.

Ku przyszłości

W niedzielny wieczór związkowy Twitter obwieścił: „Reprezentacja Polski złoży protest w związku z decyzją podjętą w ostatnich sekundach spotkania z Rosją. Odpowiedź na protest jutro do godz. 12:00 (uznanie lub odrzucenie)”. Co prawda po kilku minutach wpis ten zniknął, ale protest – po wpłaceniu 1000 euro kaucji – i tak został złożony. Departament prawny EHF odpowiedział dzisiaj o 12.30, odrzucając wniosek Polaków i utrzymując wynik 29:29. Złożenie protestu z góry było skazane na niepowodzenie, ale celem nie było odwołanie bramki, tylko chęć zmiany przepisów. „Nasze wystąpienie miało na celu przede wszystkim zwrócenie uwagi zarówno europejskich, jak i światowych władz na uwzględnienie w przepisie dotyczącym ostatnich 30 sekund braku możliwości wideoweryfikacji wszystkich błędów, które mogą wypaczyć wynik meczu” – można przeczytać w oświadczeniu. Wkrótce o działaniach ZPRP ma być głośno.


4 LATA trwała seria meczów bez porażki na Euro, którą mogli się pochwalić Hiszpanie. Od przegranej (26:31) ze Słowenią wygrali 16 razy i raz zremisowali.

40 GOLI w 6 meczach zdobył Arkadiusz Moryto. Skrzydłowy Łomży Vive Kielce oddał 53 rzuty, co daje mu 75-procentową skuteczność i miano naszego najskuteczniejszego zawodnika.


Na zdjęciu: Dynamiczny i celnie rzucający Michał Daszek to mocna broń biało-czerwonych. Oby to potwierdził.

Fot. Norbert Barczyk/PressFocus