Piłkarskie życie Valdasa Ivanauskasa

Na ławce trenerskiej klubu z Sosnowca zadebiutował w październiku. 52-letni [Valdas Ivanauskas], to jedna z ciekawszych osobowości w naszej ekstraklasie.

O pierwszej porażce

Jako młody chłopak szybko dostałem się do reprezentacji ZSRR. Miałem wtedy 21 lat. Byłem pierwszym Litwinem, który przebił się do reprezentacji. W Żalgirisie był wprawdzie kadrowicz Sukristow, który pojechał potem na Euro 1988, ale on był już po mnie, poza tym był Rosjaninem. Grałem w Żalgirisie Wilno, to były jeszcze czasy ZSRR, a trener Walery Łobanowski wziął mnie do kadry, to było jeszcze w 1987 roku.

Powiedział mi tak: „Valdas, podoba mi się twoja gra. Chcę, żebyś przeniósł się do Dynama Kijów. Potem będziesz grał w reprezentacji przez wiele lat” – mówił. W kadrze było wtedy 14 graczy z Dynama. Czternastu! W tamtym czasie to był największy i najsilniejszy klub. Łobanowski podkreślał, że jeśli chcę grać w reprezentacji ZSRR, to musze się przenieść. Poprosiłem o miesiąc czy dwa na zastanowienie się. Pojechaliśmy potem na obóz do Włoch. To był już 1988. Kadra grała tam mecze sparingowe.

Łobanowski oczekiwał na moją odpowiedź. Powiedziałem: „Trenerze przepraszam, ale jestem Litwinem i wolę zostać w Żalgirisie”. Oczywiście wtedy wszyscy mieliśmy radzieckie paszporty. Ze strony Łobanowskiego to była taka pozytywna presja. Gdyby to było teraz, to podjąłbym inną decyzję. To, że nie pojechałem na mistrzostwa Europy w 1988 roku, to moja największa porażka. Gdybym przeszedł wtedy do Dynama, to zagrałbym czy pojechałbym i na mistrzostwa Europy w 1988 roku i na mistrzostwa świata do Włoch dwa lata później. Być może moja piłkarska kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej. Ale co zrobić, takie jest życie, ono składa się też z naszych błędów.

O Walerym Łobanowskim

Nie mówił wiele, ale jak się już odezwał, to trzeba było bardzo uważnie słuchać. Słuchać każdego wypowiedzianego przez niego słowa. Jeśli się nie słuchało, to drugiej szansy mogło już nie być. Trzeba było przy nim być bardzo uważnym. Świetne treningi, a przy tym bardzo twardy szkoleniowiec. Wiele można było wynieść z zajęć z nim.

O dwóch kolejnych wielkich trenerach

W Hamburger SV trenowałem pod okiem trenera Felixa Magatha. Jeśli o Łobanowskim można powiedzieć, że był jak ojciec dla piłkarzy, to z Magathem nie było dyskusji. Ktoś, kto ma kontakt z nim pierwszy raz, to może powiedzieć, że jest despotą, ale szybko potrafi przekonać do swoich racji. Świetny szkoleniowiec.

Tutaj muszę jeszcze wyróżnić jednego trenera, to Herbert Prohaska, który prowadził mnie na początku lat 90. w Austrii Wiedeń. Bardzo dobry trener, wielka osobowość. Razem z nim raz za razem zdobywaliśmy mistrzostwo kraju.

O litewskiej fladze na stadionie w Hamburgu

Prawie ćwierć wieku po tym, jak grałem w HSV, to do dziś jest tam na stadionie flaga Litwy z moim nazwiskiem. Można samemu znaleźć to sobie w Internecie.

O przezwisku „Iwan Groźny”

Byłem walczakiem, napastnikiem który walczył od pierwszej do ostatniej minuty. Chciałem zawsze wygrać, zostawiałem serce dla drużyny. Kibice HSV to czuli. Do tego jeszcze jedna rzecz, już w Austrii miałem kłopoty z sędziami, często się z nimi kłóciłem. W Hamburgu było podobnie. Byłem agresywny, nie byłem łatwym piłkarzem. Stąd pojawiło się to przezwisko.

O obecnych piłkarzach

Życie teraz jest zbyt wygodne. Kiedyś nie mieliśmy takich wygód, jak teraz mają dzieci czy młodzież. Nie było komputerów, a była większa motywacja, żeby coś osiągnąć, wyjechać, zarobić pieniądze. Ale takie jest życie, wszystko się zmienia.

O karierze trenerskiej

Moją pierwszą pracą szkoleniową była posada asystenta w reprezentacji Litwy. Pamiętam pierwszy mecz, kiedy graliśmy z Niemcami, gdzie uzyskałem trenerską licencję. Mecz odbywał się w Norymberdze. Zremisowaliśmy 1:1 i była to wielka niespodzianka, tym bardziej, że było to spotkanie w eliminacjach Euro 2004.

O pracy w Kownie

Potem zacząłem pracować w FBK Kowno. Właścicielem klubu był tam Władimir Romanow. Był właścicielem kilku klubów. FBK, koszykarskiego Żalgirisu Wilno, szkockiego Heart of Midlothian, a także piłkarskiego zespołu na Białorusi (Partizan Mińsk – przyp. red.). Okres pracy w Kownie był dla mnie bardzo udany. Zdobyliśmy i mistrzostwo i puchar kraju. To był taki przystanek do pracy w Szkocji.

O sukcesie w Szkocji

W Hearts zacząłem od pomagania Georgowi Burleyowi. To był twardy, ostry i wymagający menedżer. Dobre doświadczenie dla mnie. Potem w końcu ja zostałem pierwszym trenerem. Niesamowite doświadczenie! Nasz stadion w Edynburgu nie był za duży, ale zawsze wypełniony.

Na mecze przychodziło 18 tysięcy kibiców. Te ważniejsze spotkania rozgrywaliśmy jednak w Glasgow, jak choćby w pucharze i tam na trybunach było już 65 tys. widzów. Zdobyliśmy Puchar Szkocji, a ligę skończyliśmy na drugim miejscu. To były jedne z najlepszych wyników w historii klubu.

O wyższości pucharu nad ligą

Dzięki świetnemu miejscu w lidze wywalczyliśmy sobie w tamtym sezonie [2005/2006 – przyp. red.], prawo gry w Lidze Mistrzów. Przyszli jednak do mnie kibice i powiedzieli tak: „Słuchaj Valdas, przed nami finał Pucharu Szkocji. Musimy zdobyć to trofeum! To dla nas ważniejsze niż liga i wszystko inne” – podkreślali.

Finałowe spotkanie oglądało 65 tysięcy kibiców. Spotkaliśmy się tam z Gretna FC. Też mieli bogatego właściciela. Dla nich już to, że awansowali do finału Pucharu Szkocji było wielkim osiągnięciem. Na Wyspach przekonałem się, jak ceni się zdobycie pucharu. Z Glasgow do Edynburga jest około 60 kilometrów. To 45 minut jazdy. Wtedy zajęło nam to około pięciu godzin! To było szaleństwo. Tysiące fanów na drodze. Następnego dnia całe miasto wyległo na ulice, około 300 tysięcy ludzi, a my jeździliśmy po mieście otwartym autobusem ze zdobytym przez nas pucharem.

O Władimirze Romanowie

Bogata i majętna osoba. Jak mówię, był właścicielem kilku klubów. Nie był tak bogaty jak Abramowicz, ale bardzo dobry biznesmen. Z pięć godzin zajęłoby mi wytłumaczenie jaką był czy jest osobą. Urodził się w Rosji w czasach ZSRR. Na Litwę przyjechał z rodzicami, którzy byli w radzieckiej armii. Potem otrzymał litewski paszport. W Kownie był właścicielem banku. Następnie inwestował na Bałkanach, w Bośni, w Serbii.

Nie było mu łatwo na początku zrozumieć mechanizmów działania w futbolu, które są przecież inne, niż te w biznesie. Piłka dla niego była hobby. Teraz nie jest już aktywny w futbolu. Miał swoje kłopoty finansowe. Nie mieszka zresztą na Litwie, a przeniósł się do Moskwy.

O 2.Bundelidze

Po okresie pracy w Szkocji trafiłem do drugoligowego wtedy Carl Zeiss Jena. Klub nie miał wysokiego budżetu. 50 proc. udziałów było w rękach jednego z przedsiębiorców z Niemiec, a pozostała część w rękach jednego z Rosjan. Były kłopoty z wypłatami, a sytuacja, mówię o tej sportowej, była podobna jak ta w Sosnowcu teraz. Trzeba było walczyć o utrzymanie się. Notowaliśmy dobre wyniki w pucharach z Norymbergą czy z Dortmundem, ale w lidze nie szło. Byłem tam krótko.

O powrocie na Litwę

Przychodząc do niewielkiego klubu Banga Gorżdy bardziej firmowałem wszystko swoim nazwiskiem, niż faktycznie zajmowałem się zespołem. O pomoc poprosił mnie właściciel klubu, który jest moim przyjacielem. Powiedział: „Valdas, pomóż mi zbudować silny zespół”. Pomagałem trenerowi, korzystał z moich rad, z moich podpowiedzi, z tego co ustaliliśmy. Udało się wtedy wywalczyć awans.

O pracy na Kaukazie i drugim domu

Byłem krótko w Azerbejdżanie. Ładny kraj, otwarty na piłkę, ale nie zagrzałem tam za długo miejsca. Grało tam wtedy wielu Litwinów, ale od pierwszego momentu, jak tam trafiłem, to wiedziałem, że nie pobędę tam za długo. Inaczej sprawa ma się z Gruzją. Mam tam wielu przyjaciół jeszcze z czasów piłkarskich. Szengelia, wcześniej Kipiani, Cziwadze… Z niektórymi z nich grałem.

Trafiłem do klubu Dila Gori, gdzie prezesem był były piłkarz Dinama Tbilisi Mamuzaszwili . Zanim tam trafiłem to pytałem byłego wiceprezesa gruzińskiego związku, którym był Cziwadze, czego mogę się spodziewać. Nie byłem tam długo, ale czułem się jak u siebie. W ogóle mogę powiedzieć, że Gruzja, to dla mnie jak drugi dom. Wspaniały kraj. Po pierwszej części sezonu drużyna była na trzecim miejscu. Prowadziło oczywiście Dinamo. To taki klub, jak w ekstraklasie Legia czy Lech.

Przyszedłem tam w zimowej przerwie, a celem było mistrzostwo. Nie mieliśmy wielkiej straty do Dinama. Ledwie kilka punktów, graliśmy jednak naprawdę dobrą piłkę. Po sezonie pojawiła się opcja pracy z reprezentacją Gruzji.

Rozmawiałem na ten temat z prezesem gruzińskiej federacji. Niestety, akurat wtedy opuścił mnie trener przygotowania fizycznego z Niemiec, który wcześniej podpisał kontrakt z Hoffenheim. Ostatecznie nic z pracy z kadrą nie wyszło. To było w 2013 roku. Na kolejną ofertę nie czekałem jednak długo.

O pobycie na Dalekim Wschodzie Rosji

Zacząłem pracę w Chabarowsku, skąd są dwie godziny lotu do Tokio. Jak się tam żyje? Ciężko, ale nie ma co narzekać. Piłkarskie życie tam, to latanie. Do Moskwy leci się stamtąd dziewięć godzin. Tak lataliśmy na mecze co dwa tygodnie. To była wtedy druga liga rosyjska. Już pomijając lot, to do wszystkiego trzeba doliczyć zmianę stref czasowych, która wynosiła 8 godzin. Rozmawiamy o godzinie 14, więc tam jest teraz 22. Ciężko to było wszystko ogarnąć, ale dało się.

Moim zadaniem było to, żeby piłkarze byli odpowiednio przygotowani do grania i tak było. Mieliśmy wszystko perfekcyjnie opracowane. Loty, zmiany stref czasowych. To było bardzo trudne trenerskie doświadczenie, ale na pewno bardzo cenne.

O srogich zimach

Zimą temperatury w Chabarowsku spadają do minus 30, minus 40. Lecieliśmy do Moskwy, a stamtąd do Turcji, albo Izraela. Tam przebywaliśmy przez 3 czy 3,5 miesiąca. Liga startowała na początku marca, więc mieliśmy dość czasu, żeby się przygotować. W Chabarowsku mieszka sporo Chińczyków, można spotkać Japończyków.

O specyfice pracy w Chabarowsku

Co innego pracować w Gruzji, gdzie czujesz się, jak we Włoszech, co innego w Rosji, a jeszcze co innego w Chabarowsku, gdzie ludzie różnią się od tych w Moskwie. Klimat w Chabarowsku jest ciężki do wytrzymania. Lato trwa tam dwa miesiące.

Zimą jest ciemno o drugiej lub trzeciej. Piłkarze podpisują roczne kontrakty. Co do mnie, to byłem drugim trenerem w historii, który pracował dłużej niż sezon. Jeden przede mną, ale to było chyba ze dwadzieścia lat temu, wytrzymał w Chabarowski trzy lata.

O trzech tygodniach we Władywostoku

Na Dalekim Wschodzie Rosji pracowałem na tyle dobrze, że później zaoferowano mi pracę w Łucz-Energija Władywostok. Nie byłem tam jednak długo. Ledwie kilka tygodni. Były kłopoty finansowe i po niespełna miesiącu pracy działacze powiedzieli mi, że nie są w stanie płacić mi pensji. Nie była to jednak moja wina, że tak się stało, więc musieli wypłacić roczny kontrakt, tak jak to wcześniej zostało uzgodnione.

O sprowadzeniu Maradony do Brześcia

W Dynamie Brześć pełniłem funkcję menedżera klubu. Jednym z moich zajęć było zorganizowanie sprowadzenia do klubu Diego Maradony. Latałem do Dubaju na spotkania z menedżerami argentyńskiego piłkarza. Wcześniej o wszystkim rozmawiali oczywiście właściciele klubu i dyrektorzy marketingu. Czy Maradona ma wielu menedżerów wokół siebie? Tak, ale liczą się dwaj. Jeden jest Włochem, drugi Argentyńczykiem. Oni już na miejscu decydowali o wszystkim.

Diego nie chciał być prezydentem klubu, ale jego trenerem! Przez godzinę trzeba było tłumaczyć, że nie jest to dobry pomysł, bo nie zna specyfiki białoruskiej piłki, mentalności. Cały czas mówił o sobie: „Jestem trenerem, jestem trenerem”. Spędziłem w jego domu w Dubaju dwie godziny, gdzie nie brakowało ochroniarzy. Był późny wieczór, a na drugi dzień konferencja prasowa, gdzie wszystko zostało ogłoszone. Dla klubu była to promocja. Zresztą nie chodziło tyko o klub, ale też o Białoruś.

O prezydencie Łukaszence

Prezydent Białorusi jest zapalonym fanem futbolu czy hokeja. Lubi zresztą każdy sport. To sportowy-prezydent. Nie znam go osobiście. Takie sprowadzenie Maradony miało zwrócić uwagę na Białoruś i pomóc w reklamie. Przełożyło się na zainteresowanie piłką, szczególnie wśród tych najmłodszych. Maradona to przecież wciąż Maradona.

O pracy w Polsce

Niesamowici tutaj są kibice. To przyjemność, kiedy prowadzi się zespół grając w takiej atmosferze. Liga jest interesująca, jest dobra infrastruktura. Do tego to sąsiedni kraj. Cieszę się, że mogę tutaj pracować.

O Zagłębiu Sosnowiec

Potrzebujemy nowych zawodników, potrzebujemy świeżej krwi, piłkarzy którzy rozumieją, w jakiej jesteśmy sytuacji i którzy będą walczyć. Nie potrzebuję takich, którzy co miesiąc odbierają pieniądze, a kogoś, kto rozumie w jakiej jesteśmy sytuacji i do końca będzie walczył, bo szanse są.

O tym, gdzie mieszka

Mam mieszkanie w Wilnie, a także w Kownie. Córka z kolei (jest modelką – przyp. red.) rezyduje na stałe w Monachium. A mój dom jest tam, gdzie są wyniki, gdzie są dobre rezultaty (śmiech).

 

VALDAS IVANAUSKAS

Fot. Michał Chwieduk/400mm

Data urodzenia: 31 lipca 1966 roku

Miejsce urodzenia: Kowno

Pozycja na boisku: napastnik

Kariera piłkarska: Żalgiris Wilno, CSKA Moskwa, Żalgiris, Lokomotiw Moskwa, Austria Wiedeń, Hamburger SV, Austria Salzburg, SV Wilhelmshaven, BV Cloppenburg.

Reprezentacja ZSRR: 5/0

Reprezentacja Litwy: 28/8

Kariera trenerska: reprezentacja Litwy (asystent), FBK Kowno, Heart of Midlothian, Carl Zeiss Jena, Banga Gorżdy, młodzieżowa reprezentacja Litwy, Standard Sumgait, FK Siauliai, Dila Gori, SKA-Energija Chabarowsk, Ethnikos Achna, Łucz-Energija Władywostok, Dynamo Brześć (dyrektor sportowy), Zagłębie Sosnowiec

Sukcesy piłkarskie: mistrzostwo z Austrią 1991, 1992, 1993. Puchar Austrii 1992.

Sukcesy trenerskie: mistrzostwo i Puchar Litwy z FBK Kowno w 2004, Puchar Szkocji i wicemistrzostwo z Heart of Midlothian w 2006.

 

Na zdjęciu: Valdas Ivanauskas z sędziami dyskutował już jako piłkarz. Jako trener tym bardziej.