Piłkarze GKS-u Tychy sami sobie utrudnili zadanie

Stracona bramka i czerwona kartka dla debiutanta wytrąciła atuty tyszanom.


O wyniku meczu w Resovia – GKS Tychy zadecydował jeden strzał. W 16 minucie piłka zagrana przez Bartłomieja Eziencharta, który na 25 metrze wygrał główkowy pojedynek z Sebastianem Stebleckim, dotarła do Kamila Antonika, a 22-letni skrzydłowy rzeszowian złożył się do strzału z 17 metra. Próba zablokowania płaskiego uderzenia przez Nemanję Nedicia i Kamila Szymurę okazała się spóźniona, tak samo jak interwencja Konrada Jałochy i futbolówka wpadła do siatki tuż przy słupku „krótkiego rogu”.

– Przyzwoicie rozpoczęliśmy to spotkanie – mówi trener tyszan Artur Derbin. – Dobrze to wyglądało. W ataku pozycyjnym próbowaliśmy dostać się pod bramkę przeciwnika i podaniami prostopadłymi w pole karne szukaliśmy okazji strzeleckich. Stworzyliśmy sobie nawet w tym pierwszym kwadransie stuprocentową sytuację, której niestety nie wykorzystaliśmy, a po chwili stało się nieszczęście, bo straciliśmy gola, który okazał się bardzo ważny dla końcowego wyniku.

Ta bramka zdeterminowała nasze działania, bo przeciwnik skoncentrowany na bronieniu wybijał nam nasze argumenty ofensywne, a gdy próbowaliśmy angażować większą liczbę zawodników do ataku, to narażaliśmy się kontrataki. Podchodziliśmy jednak do tego spokojnie, bo jeszcze w tej pierwszej połowie wyglądało to OK.

Natomiast po przerwie przeciwnik pokazał się jako zespół jeszcze lepiej zorganizowany. Poprzestawiał swoje szyki i utrudnił nam tym samy zadanie, które w końcówce jeszcze bardziej sami sobie utrudniliśmy czerwoną kartką, która po dwóch żółtych kartonikach została pokazana naszemu debiutantowi Kacprowi Janiakowi. Mimo wszystko drużyna walczyła do końca o poprawę rezultat, ale niestety to się nie udało.

Mogliśmy pewne sytuacje zdecydowanie lepiej rozwiązać. Myślę z jednej strony o aspektach taktycznych, o których mówiliśmy sobie w przerwie, zastanawiając się jak usprawnić nasze działania, a z drugiej strony o jakościowych. Nie mogę mieć jednak uwag do zaangażowania, bo od pierwszej do ostatniej minuty było ono na tym samym poziomie.

6:2 w celnych strzałach

Patrząc na statystyczne podsumowanie meczu w Rzeszowie można się pokusić o stwierdzenie, że tylko bilans celnych strzałów 6:2 i rzutów rożnych 8:3 wskazuje na zdecydowaną przewagę Resovii. W uderzeniach niecelnych było bowiem 9:7, a w niebezpiecznych atakach 50:49. Natomiast posiadanie piłki podsumowano na 53 procent dla tyszan i 47 dla rzeszowian.

Solidność była kluczem

– Najbardziej po meczu z GKS-em Tychy możemy być zadowoleni z gry w defensywie – twierdzi szkoleniowiec Resovii Radosław Mroczkowski. – Nie straciliśmy bramki, a gra na zero z tyłu to było hasło, które powtarzamy sobie od początku sezonu. W Katowicach nie ustrzegliśmy się błędów zbyt łatwo straciliśmy dwa gole, a w spotkaniu na swoim boisku pokazaliśmy większa solidność.

Ona okazała się kluczowa, bo nie ma co ukrywać, że prowadząc 1:0 do końca trzeba uważać. Jedna pomyłka może przecież kosztować stratę dwóch punktów. My tego uniknęliśmy, będąc do ostatniego gwizdka solidni w grze obronnej i dlatego, choć w ofensywie kilku okazji na podwyższenie rezultatu nie wykorzystaliśmy, to ostatecznie możemy się cieszyć ze zwycięstwa.

Zdrowi i zadowoleni

– Podsumowując mecz muszę podkreślić, że wielu moich zawodników zagrało solidnie i poprawnie wypełniło założenia, które ustaliliśmy przed meczem. To jest plus, bo potrzebujemy takich spotkań, które pozwolą się drużynie lepiej rozumieć, bo mieliśmy przecież sporo zmian. Istotne jest także to, że obyło się bez urazów i kontuzji.

Zdrowi i zadowoleni po zwycięstwie zawodnicy mogą więc pracować dalej koncentrując się na każdym treningu i meczu, a zobaczymy co nam życie przyniesie. Na razie na pewno czujemy małą radość – kończy Radosław Mroczkowski.


Fot. cwks-resovia.pl/Paweł Golonka