Gruszka: Siatkówka na kosmicznym poziomie

Nikt tak jak on nie zna realiów reprezentacji Polski od środka. Piotr Gruszka jest absolutnym rekordzistą pod względem liczby występów z orzełkiem na piersi. W biało-czerwonych barwach rozegrał 450 spotkań. Był kapitanem reprezentacji, która po latach przerwy osiągnęła gigantyczny sukces, jakim było wicemistrzostwo świata w 2006 roku. Był także głównym autorem jedynego – jak do tej pory – mistrzostwa Europy.

W 2009 roku sięgnął po złoto Starego Kontynentu, zostając przy tym MVP turnieju. Teraz, jako trener GKS-u Katowice, śledził mistrzostwa świata przed telewizorem i z każdym meczem był coraz bardziej zdumiony postawą podopiecznych trenera Vitala Heynena. To z Belgiem na początku tego roku rywalizował o fotel selekcjonera. PZPS postawił jednak na cudzoziemca. Nie zmienia to jednak faktu, że Gruszka bardzo przeżył mistrzostwa, a po zdobyciu złotego medalu pospieszył z serdecznymi gratulacjami. Także w stronę Heynena.

Michał KALINKOWSKI: Przed mistrzostwami świata celem reprezentacji Polski była czołowa szóstka. Pan też lokował ją w tej grupie?

Piotr GRUSZKA: – Przed turniejem było wiele niewiadomych. Najważniejsze było to, aby ta drużyna może nie tyle się stworzyła na nowo, ile odbudowała po nieudanych zeszłorocznych mistrzostwach Europy. Nie było wielkiego optymizmu, że od razu wszystko zacznie funkcjonować. A ponieważ poziom siatkarskiego świata się wyrównał, wspomniana szóstka była realnym celem do zaakceptowania. Mówili o tym zarówno działacze Polskiego Związku Piłki Siatkowej, jak i eksperci. To byłby dobry wynik. Boisko jednak wszystko weryfikuje.

Patrząc na przebieg turnieju, pojawiło się niebezpieczeństwo, że nas w tej szóstce jednak nie będzie. Te mistrzostwa idealnie ułożyły, a to, co się wydarzyło w dalszej fazie, to była już siatkówka na najwyższym, wręcz kosmicznym poziomie. Wygrany set z Włochami, mecz z Amerykanami, w którym nie daliśmy się złamać i sam finał – to wszystko było już rozgrywane na takim poziomie pewności siebie, że musiało się udać.

W którym momencie uwierzył pan, że mistrzostwo jest realne?

Piotr GRUSZKA: – Będąc tyle lat w tym środowisku wiem, że sukces jest składową bardzo wielu rzeczy. To był długi turniej, a sposób i system jego rozgrywania też był taki, że wiele rzeczy mogło się po drodze wydarzyć. Przegraliśmy z Argentyną i Francją, ale te porażki nie miały bolesnych konsekwencji, bo mieliśmy handicap w postaci kompletu punktów po pierwszej rundzie. Dzięki temu spokojniej mogliśmy podchodzić do kolejnych faz. Teraz można mówić, że się wierzyło, ale ja byłem świadom, że ta drużyna może mieć problem z awansem z drugiej rundy.

Z drugiej strony, ufałem także w możliwość zdobycia medalu. Na pewno jednak nie spodziewałem się aż tak dobrej gry w fazie finałowej. To była kosmiczna siatkówka. Oczywiście cieszę się, że się myliłem. Przegrany mecz z Argentyną przytrafił się w dziwnym momencie, ale może dobrze, bo nie niosło to za sobą bardzo złych konsekwencji. Później wszystko już zaczęło się układać. Chłopaki już nie zastanawiali się, z kim przyjdzie im grać, ale sami czuli się mocni i z meczu na mecz byli coraz bardziej zdeterminowani, by wejść do czwórki. A wiadomo, że kiedy Polska wchodzi do czwórki, to są olbrzymie szanse, by upragniony medal przywieźć do kraju.

W trakcie turnieju mówiło się, że nasza drużyna „rosła z każdym meczem”. Z czego to się brało?

Piotr GRUSZKA: – Zwycięstwa zawsze budują atmosferę. Sprawiają, że gra jest pewniejsza, a ten zespół czuł, że może grać dobrze. Może chłopaki sami nie spodziewali się, że tak dobrze. To był długi turniej. Do zdobycia mistrzostwa świata trzeba było rozegrać aż 12 spotkań w trzy tygodnie. Teraz to jak graliśmy w pierwszej rundzie nie ma już żadnego znaczenia.

Tam trzeba wyjść bez straty i to jest najważniejsze. Nam to się udało, a następnie budowaliśmy jakość i pewność gry w oparciu o kolejne zwycięstwa. Był dobry set, potem dwa. Później w trzecim bywało gorzej, ale wygrywaliśmy go mimo wszystko. Bardzo mocno trzymaliśmy się rywali i zwyciężaliśmy w końcówkach. To też było ważne w perspektywie gry o medale.

Dzień po mistrzostwie świata w 2014 roku wiedzieliśmy, że reprezentacja się zmieni, bo czterech siatkarzy zakończyło przygodę z kadrą. Teraz jest zupełnie inaczej. Mamy młodą kadrę i perspektywę wzmocnienia jej przez Wilfredo Leona.

Piotr GRUSZKA: – Jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji. Nikt nie odchodzi, a ci bardziej doświadczeni zawodnicy mają 28-30 lat, a więc są w najlepszym wieku, by grać w siatkówkę. Mają już doświadczenie, potrafią utrzymać spokój i wiedzą jak się zachować w kluczowych momentach. Są też młodzi, którzy napierają i już są mocnymi punktami reprezentacji. Myślę, że jest cała grupa ludzi, którzy mają aspiracje, by wrócić do kadry. Na przykład zdrowy Mateusz Mika.

Mamy olbrzymią grupę zawodników na różnych pozycjach o wysokim poziomie wyszkolenia. To duży zgryz dla trenera, ale to świetnie, że rywalizacja na każdej pozycji jest tak duża. Już ten rok pokazał, że reprezentacja jest bardzo silna i osiągnęła wysokim poziom – bez Wilfredo Leona. On nie musi przyjść, abyśmy wskoczyli na czubek świata, bo już na nim jesteśmy. Oczywiście trzeba się tylko cieszyć, że Wilfredo chce grać dla biało-czerwonych barw i już w przyszłym roku będzie w kadrze. Wówczas selekcjoner będzie miał jeszcze większe pole manewru, a to jeszcze bardziej podniesie poziom naszej siatkówki.