Piotr Polczak: Mercedesa dostawało się na telefon

W kadrze beniaminka z Kresowej Piotr Polczak jest obecnie najbardziej doświadczonym piłkarzem. Składa się na to nie tylko liczba występów w rodzimej ekstraklasie (162), ale również horyzonty poszerzone na emigracji. I krótka przygoda z drużyną narodową…

Jak to się w ogóle stało, że rodowity krakowianin przygodę z piłką zaczął na Górnym Śląsku? 

Piotr POLCZAK: Trochę to skomplikowane. W pierwszym roku mojego życia mieszkaliśmy w Krakowie u dziadków. Stamtąd i z okolic pochodzą moi rodzice. Potem tata dostał pracę w Hucie Katowice i przenieśliśmy się do Świętochłowic. A jak miałem niecałe trzy latka, zamieszkaliśmy w Dąbrowie Górniczej. W tym mieście się wychowałem. I w zasadzie tak już zostało, bo tutaj jest dzisiaj mój dom.

Boiskowy charakter szlifu nabierał jednak w Katowicach przy Bukowej… 

Piotr POLCZAK: Tak, tam stawiałem pierwsze kroki w dorosłej piłce. Jestem wychowankiem MMKS Dąbrowa Górnicza, ale w tym klubie nie było drużyny seniorów. Wiedziałem, że sił trzeba spróbować gdzieś indziej. Padło na GKS, gdzie początkowo też trenowałem z młodzieżą. Dopiero później trafiłem do pierwszej drużyny. Szkoła charakteru? Tak to wyglądało, bo przecież wchodziłem do śląskiej szatni jako napływowy – z Zagłębia. Może dzisiaj jest już trochę inaczej, ale przez lata istniały zatargi między dwoma sąsiednimi regionami. Drużyną „rządzili” wtedy Widuch, Markowski, Andruszczak, Pęczak – poważne nazwiska. Odnalazłem się w tym towarzystwie dobrze.

Klimat sportowy jednak nie sprzyjał. Turbulencje organizacyjne były potężne… 

Piotr POLCZAK:  Jako zawodnik GKS-u zadebiutowałem w ekstraklasie. Później w wyniku zawirowań pozaboiskowych wylądowaliśmy w IV lidze. Mogło się skończyć gorzej, bo nawet na B-klasie, ale takiego scenariusza zdołaliśmy uniknąć dzięki staraniom Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Powoli zaczęliśmy się odradzać. Kiedy byliśmy już na zapleczu ekstraklasy, kupiła mnie Cracovia.

I dopiero tam poznał pan wszystkie uroki ekstraklasy. 

Piotr POLCZAK:  Można tak powiedzieć, bo z GKS-em zagrałem w elicie tylko osiem meczów. W Krakowie wszystko tak naprawdę było dla mnie nowe. To był duży przeskok sportowy.

Najmniej i najbardziej przyjemny okres w Cracovii?

Piotr POLCZAK:  Najmniej przyjemny to na pewno sezon 2008/09. Utrzymaliśmy się w lidze tylko dlatego, że licencji na kolejny sezon nie dostał ŁKS Łódź i został przesunięty na ostatniej miejsce w tabeli. My wyprzedziliśmy jedynie Górnika Zabrze. A moment najprzyjemniejszy? Całkiem niedawno, kiedy dane było posmakować europejskich pucharów – dwa lata temu.

Trzeba dodać, że jako zawodnik „Pasów” dostąpił pan zaszczytu w drużynie narodowej. Skończyło się jednak tylko na pięciu występach. Czy ten rozdział kariery mógł potoczyć się inaczej?         

Piotr POLCZAK:  Na pewno mógł. Staram się jednak nie wracać do przeszłości i nie zastanawiać się, co by było, gdyby… Drużyna narodowa to mimo wszystko była dla mnie duża przygoda. Krótko po finałach Euro 2008 zostałem do niej zaproszony wraz z kilkoma innymi chłopakami z młodzieżówki. Do dzisiaj pamiętam pierwsze spotkanie z Leo Beenhakkerem, który w polskim futbolu był wtedy postacią numer jeden. Z niczego potrafił zrobić coś i czego się nie dotknął, to się udawało – tak przez pewien czas był postrzegany.

Kiedy kadrę objął Stefan Majewski – wcześniej razem pracowaliście w Cracovii – pojawiła się taka myśl, że w reprezentacji otwiera się przed panem nowa era?

Piotr POLCZAK:  Raczej nie, bo zachodziło duże prawdopodobieństwo, że to tylko rozwiązanie tymczasowe. Klimat wokół PZPN nie był wtedy najlepszy. A mówiąc wprost – polska piłka organizacyjnie i sportowo była wtedy na dnie. Kadrę bojkotowano, grała przy pustych trybunach. Potem przyszedł nowy selekcjoner i więcej w reprezentacji już nie wystąpiłem.

Gra w barwach Cracovii została przedzielona czteroletnim pobytem w Rosji. Ostatnio rok spędził pan w Rumunii. Gdzie żyło się wygodniej?

Piotr POLCZAK:  Na ten ostatni rok nie mogę narzekać. Mieszkałem w Bukareszcie, w dobrej lokalizacji. Klimat cieplejszy niż u nas, więcej słonecznych dni. W Rumunii moi synowie chodzili do szkoły międzynarodowej. Szybko się w niej zaaklimatyzowali. Można powiedzieć, że z powrotem do kraju się nie kwapili.

O przyczynach tego powrotu porozmawiamy. Ale pomówmy chwilę o Rosji – z uwagi na mundial jeszcze dwa tygodnie temu oczy całego piłkarskiego świata skierowane były właśnie na ten kraj.

Piotr POLCZAK:  Jako zawodnik Tereka Grozny mieszkałem w Kisłowodzku. To małe miasteczko z parkiem. Nie było co robić, nie było co zwiedzać, brakowało cywilizacji. Drugi syn urodził mi się pod koniec mojego pobytu tam. Szpital był, ale od razu zdecydowaliśmy z żoną, że poród odbędzie się w Polsce. W Kisłowodzku za duże ryzyko, nie było warunków. Duże zacofanie, jeśli chodzi o opiekę medyczną. Najlepiej pomińmy ten temat.

Pierwsze chwile w Groznym zapadły panu w pamięci z innego powodu… 

Piotr POLCZAK:  Trenerem Tereka był wtedy Ruud Gullit. Przylecieliśmy z obozu przygotowawczego w Turcji i na lotnisku zostaliśmy bardzo owacyjnie przywitani przez kibiców. To było bardzo miłe. Jeszcze w Polsce czytałem trochę o Czeczenii, ale kiedy pojawiłem się na miejscu, byłem w lekkim szoku. Wszędzie pełno żołnierzy z kałasznikowami, a tuż obok bawią się dzieci.

Nie czuł się pan bezpiecznie?

Piotr POLCZAK:  Mimo takiego krajobrazu było spokojnie, chociaż… od razu przypomina mi się jeden incydent. Akurat przyjechali Maciek Rybus i Marcin Komorowski, z którymi grałem potem w Tereku. I pytają mnie, czy jest bezpiecznie. Ja mówię bez wahania, że tak, że nie muszą się niczego obawiać. Poszli na rozmowę z trenerem, a po chwili… usłyszeliśmy w pobliżu potężny wybuch. To był granat. Ale to jedyna taka historia. Potem było już spokojnie.

Podobno Ramzan Kadyrow – były bojownik, a potem przywódca Czeczenii – to sympatyczny gość…   

Piotr POLCZAK:  Tak, nawet bardzo sympatyczny. Miał hopla na punkcie piłki, sportu w ogóle. Był na każdym naszym meczu, czasem przyjeżdżał też na treningi, zagadywał, żartował. Jak była jakaś okazja, po meczu zostawaliśmy w Groznym dzień lub dwa. Wszystko co organizował, odbywało się z pompą, z celebrą. Potrafił zaskoczyć. Pamiętam, jak raz zaprosił reprezentację Brazylii z 2002 roku, czyli mistrzów świata, na towarzyski mecz z oldbojami Tereka i kadry Czeczenii.

Lubił też  rozdawać prezenty…

Piotr POLCZAK:  Zgadza się. Luksusowy zegarek albo samochód – w zależności od kaprysu. Byłem świadkiem, jak zadzwonił do trenera i oznajmił, że w prezencie daje Maćkowi Rybusowi mercedesa A klasy w nagrodę za strzelenie dwóch goli Dynamu Moskwa w dniu urodzin. Tydzień później w Groznym odbierałem to auto z Maćkiem. Nowiutkie, jeszcze bez rejestracji.

A jak to było z tymi pieniędzmi odbieranymi w reklamówkach. Prawda to?

Piotr POLCZAK:  Prawda i nieprawda. Nie było tak zawsze. Po prostu zdarzało się, że dostawaliśmy bonus w postaci gotówki. Wtedy trzeba było iść do klubu, podpisać listę i zainkasować. Bywało też, że otrzymywaliśmy pieniądze od razu po wygranym meczu. Dopiero potem wpłacało się wszystko do banku.

Ciekawe, czy na ostatnim mundialu kibicował pan Rosji. To za trenerskiej kadencji Stanisława Czerczesowa trzeba się było z Terekiem pożegnać… 

Piotr POLCZAK:  Rosji kibicowałem, bo Czerczesowa wspominam dobrze. Umiał powiedzieć wszystko prosto w oczy. Nigdy nie owijał w bawełnę…